"Jestem frontmanką". O pracy tłumacza języka migowego opowiada Magdalena Gach
- Na galach często zaskoczeniem dla osoby tłumaczącej jest nagłe pojawienie się na scenie zespołu, o którym w ogóle nikt nie poinformował. Ja robię tak, że troszeczkę jestem taką frontmanką i skoro już stoję na tej scenie, to przecież z niej nie ucieknę. Ona też należy do mnie! (śmiech) - mówiła Polskiemu Radiu 24 Magdalena Gach, tłumaczka języka migowego.
2021-12-23, 03:27
Polskie Radio 24: Z językiem migowym poznałaś się dość późno, bo już jako dorosła osoba. Jak wyglądały Twoje początki?
Magdalena Gach: Przygoda zaczęła się na studiach 21 lat temu. Wtedy poznałam osoby niesłyszące - moją przyjaciółkę Grażynkę i kolegę Tomka. Zachowywali się dosyć nietypowo, ponieważ migali, a ja 21 lat temu zupełnie nie wiedziałam co to za język, co to za gesty. Stwierdziłam, że zagadam do nich i zrobiłam to na piśmie. Odpowiedzieli mi, że "możesz do nas mówić, możemy cię odczytać z ust".
To było dla mnie ciekawe i inspirujące wyzwanie - "jak mówić, jak to wszystko robić, skoro jesteście Głusi, skoro nie możecie sobie poradzić na studiach bez dyktafonu?". To był dyktafon kasetowy. Przynosili go na każde zajęcia - każde wykłady, każde ćwiczenia. Zdziwiłam się - ciekawe, co dalej z tym robią? Okazało się, że Grażynka zanosi nagrania do swojej mamy, a jej mama siedzi i te 8-9 godzin po prostu wszystko przepisuje, łącznie z żarcikami prowadzących. Miałam więc dostęp do takich kompleksowych, pełnych notatek. To były tak naprawdę grube bruliony. Trochę mnie to zastanowiło, dlaczego ta mama ma tak studiować, kiedy ja też jestem na roku i mogę pomóc. Tak właśnie to się zaczęło.
Zaczęłam im pomagać, zorganizowałam jakieś dodatkowe dwie osoby, które też robiły notatki. A skoro był potrzebny język do komunikacji, to zaczęłam się uczyć znaków języka migowego. Na początku z Grażyną rozmawiałam fonogestami - to było u nas popularne na studiach. Później zobaczyłam jednak, że Tomek niekoniecznie rozumie fonogesty, więc stwierdziłam, że najlepsza droga to język migowy. Tak też jest to do dzisiaj.
REKLAMA
Teraz zajmujesz się tym zawodowo, między innymi pracujesz przy wydarzeniach kulturalnych. Ostatnio nawet pojawiłaś się na koncercie symfonicznym! Jak można migać muzykę?
To są już rzeczy abstrakcyjne. Trzeba dotrzeć do kwestii lingwistycznej języka migowego, czyli do jego warstw, które składają się z różnych elementów. Wiadomo, nasz polski język też składa się z różnych elementów - jest to system dwuklasowy, ma swoją gramatykę itd. To tak samo jest w PJM. Aby budować tę przestrzeń migową, należy odzwierciedlić warstwę suprasegmentalną, czyli melodię, rytm, akcent znaku, które złożą się w całości na przekazanie i zinterpretowanie dźwięków.
A żeby czuć te dźwięki to wydaje mi się, że trzeba kochać muzykę. Ma to być takie całkowicie spontaniczne, wychodzące z ciała, z wnętrza. To można porównać do artysty, który tworzy na żywo jakąś interpretację spektaklu czy danej postaci.
Żeby być w temacie, to trzeba troszeczkę znać te kwestie od strony muzycznej. Jako że siedziałam w muzyce, to wiem, że np. teraz jest temat, jakie instrumenty grają główną rolę itd. Wiedząc o tym, po prostu tworzę tę przestrzeń, zapożyczając znaki z języka migowego, dodając sporo pantomimy, ruchu scenicznego, własnej interpretacji. Poza tym każdy utwór instrumentalny niesie za sobą jakąś treść, stąd też muszę go poznać.
Dajmy na to, że jest to utwór o planetach i są w nim takie instrumenty jak waltornia, trąbki czy jakaś harfa - one odgrywają dane role, czyli dane planety. Ja sobie to interpretuję i wówczas nadaję znaki tym planetom, rytm, do tego intensywność, grubość dźwięku. Tak powstaje utwór pantomimiczny. Dla mnie to jest złożona sytuacja migowa. Tak że nie jest to taka interpretacja, że ja sobie stoję ad hoc i zamigam. Muszę się do tego przygotować. Ważne jest też to, żeby zsynchronizować się z dyrygentem, więc tu dochodzi kolejny element takiego koncertu. Nie można być odseparowanym od niego. Trzeba zerkać, kiedy on robi pauzy, bo ja nie mogę "sobie, a on sobie".
REKLAMA
Jeśli chodzi o orkiestrę symfoniczną, to było tak, że uczestniczyłam aktywnie w ich próbach, ale też wcześniej słuchałam tych utworów, zapoznawałam się z tymi wielkimi twórcami. Inspirowałam się różnymi rzeczami, ale generalnie lubię tworzyć sama, lubię sobie dużo dźwięków wyobrażać. Natomiast jak poszłam już na żywo na próbę generalną z całą orkiestrą, to było dla mnie bardzo duże przeżycie. Tam jest taka energia płynąca od poszczególnych instrumentów, za którymi siedzą ludzie, i właśnie to jest takie ekscytujące dla mnie - że ja też tam stoję i mogę być instrumentem i człowiekiem w jednym.
A pamiętasz, kiedy po raz pierwszy zamigałaś muzykę?
To było wydarzenie podczas obozu dla głuchoniewidomych. Ja byłam oczywiście w roli tłumacza. Organizatorzy wrzucili wieczorem karaoke. Był tam jeden mężczyzna, który mówił "to absolutnie jest nie dla mnie, idę do pokoju, jestem zły, bo to w ogóle niedopasowane, ja tam dla siebie nic nie znajdę". A ja mówię: dlaczego tak się dzieje? Wyjaśnij mi. "No bo ja ani nie słyszę, ani nie czuję muzyki, ledwo co widzę, więc to jest absurdalne" - odpowiedział.
Stwierdziłam więc: wiesz co, ja ci to spróbuję dać. Lubię motywować osoby; często mówię: to się da zrobić, spróbujmy, zobaczymy, jak to wyjdzie. Zinterpretowałam mu kilka utworów, które pojawiły się na karaoke i rezultat był taki, że wyszliśmy na środek i zaprezentowaliśmy utwory w języku migowym. On mnie troszeczkę kopiował na zasadzie jakiegoś odbicia lustrzanego, ale wszedł w to. Bardzo mu się to spodobało, ja byłam bardzo podekscytowana, że mu się to udało.
Powiązany Artykuł
"W tym musi być ruch". O poezji i piosence miganej
Nawet nie pamiętam, kiedy pojawiły się jakieś kolejne koncerty. Na galach często zaskoczeniem dla osoby tłumaczącej jest nagłe pojawienie się na scenie zespołu, o którym w ogóle nikt nie poinformował. Ja robię tak, że troszeczkę jestem taką frontmanką i skoro już stoję na tej scenie, to przecież z niej nie ucieknę. Ona też należy do mnie! (śmiech). I tak się to zadziało na jednej z gal.
REKLAMA
Była perkusja i gitara - taki minikoncercik. Pamiętam, że zostałam na tej scenie i zaczęłam interpretować zupełnie "na żywca". Później na bankiecie ludzie zaczęli podchodzić i mówić "ojej, jakie to było cudowne, jak to pani zna". Milion pytań. A ja mówię, że "nie wiedziałam nawet, że będzie taki koncert". To było dla mnie zaskakujące, ale i motywujące, żeby dalej w to wejść.
Mam wrażenie, że jesteś bardzo ważną osobą, jeśli chodzi o społeczność Głuchych, prawda? Należysz od kilku lat do stowarzyszenia, gdzie jesteś jedynym "słyszakiem". Pamiętam też, że pracowałaś w bursie, obok której była druga bursa dla osób Głuchych i zaczęłaś częściej rozmawiać z osobami Głuchymi niż ze swoimi wychowankami. Coś Cię ciągnie do tej społeczności. Zastanawiam się, co to takiego jest.
To jest moja tajemnica, może ją później wyjawię (śmiech), ale najpierw powiem to, co Ty przypomniałaś. Należę do stowarzyszenia, ale niekoniecznie uważam się za ważną osobę. Po prostu daję coś od siebie i chcę to dawać, a nie, że chcę, żeby na mnie zwracano uwagę. Jeśli inni chcą, to mogą mieć (we mnie - przyp. red.) taki punkt odniesienia w życiu, taki pomost, z którego mogą zaczerpnąć, a jeśli nie chcą, to po prostu tego nie robią. Natomiast ja się tym jaram, ja się tym cieszę i to jest po prostu moje życie.
Jak pracowałam w tej bursie, o której wspomniałaś, były tam osoby słyszące. Widziałam brak, taką pustkę przez te lata, podczas których nie miałam tłumaczeń bądź miałam ich mało. Wyczuwałam, że czegoś mi jeszcze potrzeba, bo ja bardzo lubię gestykulować, żywo rozmawiać i interpretować ten świat. To wszystko jest kreacją. To, że teraz rozmawiamy, to też jest kreacja rzeczywistości. Patrząc od tej strony, to dlatego mnie ciągnęło cały czas do Głuchych, dlatego od zawsze uwielbiam rozmawiać z młodzieżą. Zawsze ten wiek mnie inspirował, bo jest on takim wiekiem krytycznym, przełomowym i bardzo wartościowym.
Później stwierdziłam, że warto scalić te dwa światy (Głuchych i słyszących - przyp. red.) i zrobiliśmy różne warsztaty fotograficzne, a także cykliczne spotkania, na których uczyliśmy się nawzajem języka migowego i polskiego. To było ciekawe doświadczenie, jednak zawsze jakoś tak wypada, że towarzystwa niesłyszących mam więcej niż osób słyszących. Ze słyszących to właściwie są tylko partnerzy w pracy, a jeżeli chodzi o przyjaciół, to takich ze środowiska Głuchych mam naprawdę dużo.
Mam nadzieję, że to nie będzie niegrzeczne pytanie, ale nie wydaje Ci się trochę, że dzięki temu, że znasz język migowy, doświadczasz głębiej świata i rzeczywistości?
Tak, zdecydowanie tak. To dlatego wtedy, kiedy pracowałam tylko w języku fonicznym, uznałam, że czegoś tam jeszcze brakuje, i że skoro mogę wyrazić siebie w różny sposób, to dlaczego miałabym się ograniczać? Chcę interpretować ten świat maksymalnie takim, na ile pozwalają mi mój potencjał czy zasoby. Tu docieramy do tej mojej tajemnicy (śmiech).
REKLAMA
Po prostu każde środowisko wychowawcze rzutuje na to, kim się stajemy, a przynajmniej na początku, kiedy szukamy siebie. U mnie też tak było. W moim domu "dzieci i ryby głosu nie miały". Ja jestem tego odzwierciedleniem - skoro w dzieciństwie głosu nie miałam, to sama go sobie znalazłam poprzez przestrzeń niefoniczną, której moi rodzice zwyczajnie nie znali. Dzięki temu mogłam rozmawiać o wszystkim, bez jakiejś kontroli i zaglądania w moje sprawy. Chyba to najbardziej mnie motywowało, żeby się wyrażać, bo czułam, że bardzo chcę to robić. Taka to moja tajemnica.
Zostańmy w takim razie przy psychologii, bo to jest duży problem, jeżeli chodzi o specjalistyczne wsparcie dla osób Głuchych. Jak wygląda sytuacja?
Na psychologii nie ma przedmiotu z języka migowego. Jeżeli psychologowie chcą, to chodzą na dodatkowe zajęcia do Polskiego Związku Głuchych, czy do innych organizacji. One w końcu ruszyły z nauką języka migowego, jednak wcześniej psychologowie nie mieli nawet do tego dostępu. Jeżeli na kierunku nie pojawił się Głuchy, a rzadko tak było, to nikt nie miał dostępu do kodu językowego i do nauki tego języka. Stąd też ja, skoro skończyłam psychopedagogikę, weszłam w tę przestrzeń, kiedy pracowałam w bursie z młodzieżą.
Tam organizowałam różnego rodzaju eventy. Były np. warsztaty doskonalące umiejętności poznawcze czy też redukowanie stresu lub samoakceptacji/samoświadomości. Zawsze mnie to interesowało, ponieważ ja też trochę siebie ukrywałam poprzez ten język migowy i wiedziałam, że skoro ja siebie odkrywam, to może ktoś inny też chce siebie w ten sposób robić, więc ja mu to podam na tacy. Dlatego organizowałam warsztaty w bursie szkolnej i byłam główną koordynatorką do spraw pomocy psychologiczno-pedagogicznej. To mnie zainspirowało, że w kierunku Głuchych też można coś zrobić.
Zaczęłam szukać psychologów, którzy znają język migowy. Znalazłam jedną, ale dziewczyna nie prowadziła terapii. Teraz już jestem na takim etapie, gdzie poznałam swoją serdeczną przyjaciółkę Basię Jurkowską i wspólnie prowadzimy terapię skoncentrowaną na rozwiązaniach dla osób Głuchych. Mamy już pierwsze efekty. Jest do dość ciekawa przestrzeń, ale bardzo trudna, ponieważ terapeuta i tłumacz muszą bardzo sobie zaufać, muszą opracować narzędzia, gdzie będą dokładnie wiedziały, co mówią, czyli nie może być tak, że podczas terapii ja nagle mówię "Basiu, zaczekaj, Ty nic nie mów, bo ja muszę dopowiedzieć to w migowym". Musi to iść bardzo płynnie, stąd jest to bardzo przemyślana terapia za każdym razem. Głuchy wtedy faktycznie czuje się zaopiekowany, równy. Tak musi się poczuć w pierwszej kolejności - że nie jest z innego świata. Wtedy możemy dać jakieś rozwiązania, Głuchy zaczyna je dostrzegać, szukać i postrzegać jako swoje.
REKLAMA
To jest takie dosyć skomplikowane poznawczo, bo tutaj różne procesy muszą być zaangażowane. Ale jak nie teraz zacząć, to kiedy? Zostawić tę przestrzeń pustą? Lubię być pionierką w tych sprawach. Jestem czasami krytykowana, ale pionierzy tak mają, że łatwiej ich skrytykować, bo dużo błędów można wyłapać. Ale jakże inaczej się uczyć niż właśnie poprzez błędy? Zbieram te doświadczenia i sobie je koryguję. Jeśli chodzi o terapię, to na pewno cały czas ją z Basią poprawiamy i dyskutujemy na jej temat.
Jeżeli chodzi o równość i dostępność - jakie są inne palące problemy?
Jestem biegłym sądowym. Współpracuję ze służbami i widzę, że jest tragicznie, jeżeli chodzi o całe prawo, gdzie nomenklaturą do tej pory jest "głuchoniemy" i wszyscy w sądach, notariusze, adwokaci używają tej terminologii. Czasem ze mną dyskutują, a czasami nie chcą. Trafiam też jednak na takie dobre dusze jak pewna wspaniała pani adwokat. Zauważyła, że osoba Głucha przez cały proces sądowy jest od podstaw traktowana inaczej, czyli - akt oskarżenia nie jest przemigany, jakakolwiek notatka sporządzona przez policjantów też nie jest przetłumaczona.
Ta osoba w ogóle nie miała dostępu do podstawowych informacji na temat własnej osoby. Jeżeli została oskarżona, to przecież musi wiedzieć o co, a ona nie wie. Wiadomo, domyślamy się, że z tego karteczkowego systemu taka osoba coś wyczytała. A może nie? Widzę tutaj bardzo dużą przestrzeń do zagospodarowania, wręcz do rewolucji. I ja to zrobię. Będę uświadamiać, jeżeli chodzi o system karny czy system penitencjarny.
Jeżeli chodzi o nasze więzienia, to więzień, u którego byłam i którego tłumaczyłam, opowiadał, że jest gnębiony właśnie za to, że jest Głuchy. Jest bardzo wyizolowany. Nie ma z nikim kontaktu. Jest jak piesek zamknięty w jednej klatce. To jest masakra! Jak później taki człowiek ma wyjść na wolność, gdzie był zamknięty w klatce i nie miał dostępu do żadnej wymiany informacji? Co dopiero mówić o życiu w społeczeństwie i o tym, żeby miał dostęp do kultury. To są takie rzeczy, które uwłaczają godności człowieka. Jak jestem w tym środowisku prawniczym czy w sądach, to próbuję ich uświadamiać, jak wygląda ta przestrzeń, cała charakterystyka osób Głuchych.
Wspomnę jeszcze, że uczestniczę w przesłuchaniach biegłych psychologów z osobami Głuchymi i oni dopiero dowiadują się o specyfice rodziny Głuchej - że ona niesie za sobą takie i takie konsekwencje wychowawcze, że takie osoby zupełnie inaczej funkcjonują. Albo że w przypadku, gdy dziecko jest słyszące, a rodzice niesłyszący, to znowu zupełnie inaczej ten system rodzinny funkcjonuje. Psychologom dopiero się otwierają oczy. Prawnikom trochę też.
REKLAMA
Jeszcze bym powiedziała o pewnej luce w przestrzeni medycznej. Chociaż już coraz więcej się tutaj robi - szpitale dzwonią do tłumaczy i proszą na jakieś przebadanie - to jednak wciąż jest za mało. Jeśli na SOR trafi osoba głucha, to będą starali się domniemywać, co jej jest. Gdy trzeba z nią porozumiewać się na piśmie, a często taka osoba jak trafia na SOR, to ona nie może się skupić najczęściej nad sobą, a co dopiero nad językiem polskim, żeby w nim pisać i go czytać. Z tego powodu stworzyłam narzędzie pracy.
To są ikony zrobione na podstawie wywiadu medycznego. Mam nadzieję, że uda się to przełożyć na środowiska lekarskie, żeby przynajmniej ten pierwszy kontakt przy wypełnianiu formularzy był ułatwiony. Wypełnienie go jest naprawdę intuicyjne, bo zawiera ikony i zdania w języku migowym. Zapisywane jest to, co się chce wymigać. To takie odzwierciedlenie gramatyczne PJM.
Skupmy się jeszcze na języku, aby wyjaśnić naszym czytelnikom, dlaczego mówimy o Głuchych przez duże "G".
Tutaj chodzi o takie dwa modele. Model medyczny i model społeczny. W modelu medycznym mieści się termin określający uszkodzenie słuchu. Jeżeli ten słuch jest uszkodzony, to po prostu w terminologii medycznej i prawniczej człowiek jest "niesłyszący" lub "głuchoniemy". Wówczas gdy patrzymy pod kątem medycznym na nasze ciało i jego uszkodzenia, to nic w tym dobrego. Jeśli jest uszkodzony słuch, to czegoś jest brak i to jest niepełnosprawność. Stąd właśnie ta konotacja. Od razu mamy skojarzenie, że ta osoba jest zdyskwalifikowana z jakichś czynności, bo jest głuchoniema, NIEsłysząca, NIEpełnosprawna. Żeby tak nie było, pojawił się ten model społeczny i wokół niego oscyluje taka terminologia jak Głuchy.
W rodzinach, gdzie jeden lub kilku ich członków jest niesłyszących, utarło się określenie Głuchy, bo tam to jest naturalne, że mama, tata, czy dziadek jest Głuchy. Z pokolenia na pokolenie ta głuchota była i jest naturalna, przekazywana w genach. Za tym idzie kultura Głuchych. Nie jest to coś dziwnego czy strasznego. Jest to akceptowalne, bo jest to przekazywane z krwią i mlekiem matki, jak to się mówi. To jest takie zasobne, że "jestem Głuchy przez duże G, bo mam swoją kulturę, to są moje korzenie, ja w tym jestem, ja się z tym utożsamiam, to jest moje". Wydaje mi się, że to jest dojrzałe. To nie jest na "nie" - że jestem "niemota", "niemowa", czegoś nie umiem.
REKLAMA
Ten model społeczny zainspirował mnie do zgłębiania tej terminologii o osobach, które są słabosłyszące, ponieważ one mają uszkodzony słuch na poziomie 50-60 decybeli albo mają niedosłuch na jedno ucho, gdzie drugie jest całkowicie sprawne. Taka osoba już lingwistycznie jest zupełnie inaczej ukształtowana, dlatego że one słyszą na jedno ucho, więc dlaczego mają być nazywane Głuchymi i mają przejmować obcą kulturę Głuchych. Dlatego używają fonii lub systemu językowo-migowego, bo on jest dla nich wsparciem. Ale też są takie osoby, które ogłuchły postlingwalnie, czyli po nauczeniu się języka. One chcą nazywać siebie "słabosłyszącymi", więc taka osoba funkcjonuje w świecie osób słyszących - "słyszaków".
Mam jeszcze jedno, chyba proste pytanie na sam koniec. Dlaczego warto się uczyć języka migowego?
Warto dlatego, żeby móc wyrażać siebie w różnoraki sposób, żeby ćwiczyć pamięć nie tylko tę w mózgu, ale też pamięć mięśniową. Dzięki temu, że migamy dany znak wielokrotnie, ta pamięć sama zaczyna odtwarzać znaki. To się dzieje poza nami, poza świadomością. Pamięć mięśniowa właśnie tak działa, że mózg kojarzy dane słowo ze znakiem, a pamięć mięśniowa przypomina, że on wyglądał "tak i tak" w danej przestrzeni. I to jest świetne.
Język migowy uczy nas też koncentracji. Musimy być skupieni na przekazie zewnętrznym, czyli nie na fonii, nie na tym, czego byliśmy uczeni od małego, czyli słynnego "słuchaj, bo jak nie będziesz słuchał, to dostaniesz jedynkę". Tutaj jak nie będziesz patrzył, to nie zrozumiesz, toteż mózg uaktywnia zupełnie inne przestrzenie. To jest też fajne, bo w języku fonicznym tego nie będzie - popatrzymy sobie w oczy i tyle.
Jeżeli zaś chodzi o wizualizację języka migowego, to jest to intensywne. Tam znaki idą co chwilę, a jeśli idą przez godzinę dwie czy pięć, to jest to już duży wysiłek i ćwiczenie dla półkul mózgowych oraz tych połączeń nerwowych, które się wytwarzają. To również jest fajna przestrzeń; neurofizjologia również mnie bardzo interesuje. Jest tak wiele rzeczy, które mnie interesują, że nie wiem, czy starczy mi życia (śmiech). Dziwię się ludziom, którzy mówią, że się nudzą. Jak się nudzisz, to wejdź w język migowy!
REKLAMA
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Joanna Twardowska
REKLAMA