W interesie PO Rosjanie musieli być niewinni
Rządząca PO blokowała upublicznianie faktów świadczących o odpowiedzialności za katastrofę strony rosyjskiej. Sądzę, że obawiała się, że w trzeciej fazie przeżywania traumy, okresie poszukiwania winnych, Polacy dojdą do wniosku, że to Rosjanie są za katastrofę odpowiedzialni. A to m.in. wpłynęłoby na rezultaty wyborów i mogło oznaczać konflikt z Moskwą, którego władze się bały – mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl dr Tomasz Żukowski z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego (2008-2010).
2022-04-07, 09:59
Ewa Zarzycka: Katastrofa pod Smoleńskiem wstrząsnęła Polakami. Czy nasza reakcja powiedziała o nas coś jeszcze?
Dr Tomasz Żukowski: Sporo. Wiemy o tym dzięki badaniom opinii zrobionym po katastrofie. Pokazały one, że żyliśmy wówczas w czasie szczególnym, nadzwyczajnym.
Czyli w jakim?
To było wielkie, żałobne pospolite ruszenie. Podam najważniejsze dane. 92 proc. dorosłych Polaków odczuwało wtedy żal, 90 proc. – poczucie wspólnoty, 53 proc. – obawę, 51 proc. zaś – osamotnienie. 87 proc. rozmawiało o tym, co się stało, z rodziną, 80 proc. – z sąsiadami, znajomymi, prawie połowa płakała. 60 proc. modliło się w domu. A 55 proc. Polaków uczestniczyło w mszy za ofiary katastrofy.
To kilkanaście milionów dorosłych Polaków. Czyli uczestniczyli we mszy nawet ci, którzy bardzo rzadko chodzili do kościoła lub nie chodzili wcale?
Tak. My, Polacy, funkcjonujemy jako zbiorowość na dwa różne sposoby. Na co dzień jesteśmy dosyć płytko zanurzeni w swoich kluczowych wartościach i tożsamościach – narodowych, religijnych i obywatelskich. Natomiast w sytuacjach szczególnej traumy, poczucia zagrożenia, gdy dzieją się rzeczy dla wspólnoty szczególnie ważne, zanurzamy się w świat naszych wartości dużo głębiej. Tak stało się po 10 kwietnia, dość podobnie było pięć lat wcześniej, w dniach umierania Jana Pawła II. I to dotyczyło prawie wszystkich, po obu stronach politycznej barykady.
REKLAMA
Zwolennicy PiS i PO czuli to samo?
Po katastrofie łączyły ich żal i poczucie wspólnoty, natomiast różniło to, że zwolennicy prezydenta Lecha Kaczyńskiego i obozu prawicy czuli się osamotnieni. Zwolennicy drugiej strony podzielali to uczucie w znacznie mniejszym stopniu.
Co się więc stało, że katastrofa bardziej nas podzieliła niż połączyła?
Proces dzielenia był w jakimś sensie nieuchronny, bo byliśmy podzieleni przed katastrofą. Po drugie konsekwencją śmierci prezydenta było zarządzenie nowych wyborów.
A wybory nie łączą?
To jasne. Wyniki ówczesnych badań pokazują jednak, że poziom sporów i konfliktów był podczas tamtych wyborów niższy niż wcześniej i niższy niż później. Poczucie jedności nadal odgrywało znaczącą rolę. Wpływ na to miała też wielka powódź, która dotknęła Polskę już w trakcie kampanii wyborczej. Był to kolejny stan nadzwyczajny, łączenia się ludzi, pomagania. Ważniejsze jest jednak to, jak się po katastrofie podzieliliśmy. I w związku z czym.
Elementem podziału stała się przyczyna katastrofy.
Przyczyna katastrofy nie musiała stać się elementem naszego, polskiego sporu. Lub mogła się nią stać w inny sposób.
REKLAMA
To dlaczego rozpalała Polaków do białości?
W nadzwyczajnych sytuacjach, jak uczą prawa psychologii społecznej, kolejność emocji jest taka – wpierw pojawia się lęk, obawa. Te uczucia uruchamiają albo ucieczkę, albo – jak jest w przypadku Polaków – budowanie wspólnoty. Dopiero potem pojawiają się pytania: dlaczego tak się stało i co w związku z tym powinniśmy robić.
Rosjanie natychmiast zgłosili się jako współuczestnicy naszej wspólnoty, jako ci, którzy przyłączają się do naszej traumy. Dlatego w pierwszych tygodniach po katastrofie spora część Polaków uwierzyła (później szybko zmienili zdanie), że Moskwie zależy na wyjaśnieniu tej tragedii. Ale z drugiej strony spora część ankietowanych – czasami były to te same osoby – mówiła, że jeżeli kogoś należy się w tej sytuacji bać, to Rosjan. Polskie myślenie o Rosji było wówczas specyficzną mieszaniną nadziei na partnerstwo i lęku.
Inni szatani też byli czynni.
Oczywiście. Natychmiast po katastrofie zaczęto upowszechniać wiadomości – dziś wiemy, że nieprawdziwe – jednoznacznie wskazujące na winę Polaków: pilotów, członków delegacji. Była mowa o kilku podejściach do lądowania, o alkoholu itp. Równocześnie rząd Donalda Tuska przekazał śledztwo Moskwie i blokował upublicznianie faktów świadczących o odpowiedzialności strony rosyjskiej. Przypomnę: władze posiadały nagranie z „wieży” kontroli lotów na lotnisku smoleńskim i długo świadomie ukrywały je.
Dlaczego?
Sądzę, że obawiały się tego, że w trzeciej fazie przeżywania traumy, okresie wyjaśniania jej przyczyn, a więc i poszukiwania winnych, Polacy dojdą do wniosku, że to Rosjanie są za katastrofę odpowiedzialni, chociażby w ten sposób, że źle naprowadzali prezydencki samolot. A to zdefiniowałoby myślenie polskiego, żałobnego pospolitego ruszenia zupełnie inaczej, wpływając także na rezultaty wyborów. Oznaczać mogło także konflikt z Moskwą, którego władze się bały.
REKLAMA
I jeszcze jedna ważna rzecz. Bardzo dużą rolę w kształtowaniu opinii, w tym dezinformowaniu Polaków, odegrały wówczas media, które – włączając się w żałobną wspólnotę – prezentowały jednak w lwiej części narrację chroniącą Rosjan i wskazującą na winę strony polskiej. Przykładowo, wedle badań OBOP, w maju wśród osób czerpiących wiedzę z TVN24 przeważał pogląd, że kontrolerzy z „wieży” nie są winni katastrofy.
Jakie te wszystkie działania przyniosły skutek?
W kluczowym czasie kilku, kilkunastu tygodni, kiedy przekształcające się w przedwyborczy elektorat żałobne pospolite ruszenie szukało wyjaśnień dotyczących przyczyny katastrofy, z głównego nurtu polskiej debaty zniknęła kwestia odpowiedzialności Rosji. Podstawową osią dyskusji o przyczynach katastrofy stała się dzieląca nas kwestia, kto jest za nią odpowiedzialny po polskiej stronie. Dodajmy, że spór ten był współzarządzany różnymi wrzutkami przez stronę rosyjską. Powtórzmy: to wszystko działo się w fazie szczególnie wysokiej temperatury emocji, kiedy nasze poglądy mogły się jakościowo zmieniać. Potem, w trakcie kampanii prezydenckiej, zaczęły się utrwalać, wiążąc z politycznymi tożsamościami. Po wyborach emocje stopniowo ostygły, a diagnozy się utrwaliły.
Na czym stanęło?
Z badań przeprowadzonych jesienią 2010 roku i później wynika, iż większość Polaków odrzucała teorię o rosyjskim zamachu, twierdząc, że nie wiadomo do końca, co się stało, że przyczyny katastrofy nie zostały do końca wyjaśnione. Rosnąca część mówiła, że nie chce już się tą kwestią zajmować. Pamiętajmy, że mieliśmy wówczas do czynienia z wysypem ogromnej ilości wzajemnie się wykluczających wyjaśnień katastrofy, pochodzących od różnych osób i instytucji, także z mediów społecznościowych. Tworzyło to szum informacyjny. Jakiekolwiek jakościowe, szybkie zmiany takiej diagnozy były niemożliwe, co potwierdzały kolejne pomiary.
Dlaczego były niemożliwe?
Poglądy dotyczące przyczyny katastrofy były ściśle związane z preferencjami oraz tożsamościami politycznymi i na tyle dla ludzi ważne, że chronione przed dopływem nowych, modyfikujących je faktów. Co ciekawe, ten fenomen dotyczył w większym stopniu zwolenników PO niż PiS. Gdy pojawiła się propozycja, żeby PAN powołała specjalną komisję do zbadania przyczyn katastrofy, została ona odrzucona właśnie przez stronników Platformy. Towarzyszyły temu bardzo silne emocje. Po stronie PiS gotowość do szukania prawdy była znacząco większa.
REKLAMA
Mamy rok 2022. Czy opinie o przyczynach katastrofy są takie same jak w roku 2010, 2011?
Ostatnie dostępne badania na ten temat pochodzą z 2020 roku. Opublikował je CBOS. Pokazują, że najważniejsze elementy społecznego myślenia o katastrofie i jej przyczynach są względnie stabilne. W zbyt wysokich temperaturach powstawały, by łatwo się zmieniać. Zastygła lawa powoli się jednak kruszy. Stopniowo maleje liczba zwolenników opinii, że na pewno nie było zamachu (wiosną 2012 roku stanowili 62 proc. ogółu badanych, w marcu 2020 r. 44 proc.). Rośnie także powoli (z 25 do 34 proc.) odsetek tych, którzy dopuszczają taką możliwość. Zarazem zwiększył się (z 12 proc. do 21 proc.) odsetek tych, którzy nie mają w tej sprawie zdania.
Czy tragedia z 10 kwietnia na zawsze coś zmieniła?
Z całą pewnością społeczne postrzeganie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W lutym 2010 roku 30 proc. ankietowanych przez CBOS twierdziło, że ówczesny prezydent rozumiał problemy zwykłych ludzi. W badaniu przeprowadzonym w maju takiego zdania było już 57 proc. Polaków. W lutym 74 proc. uważało, że Lech Kaczyński był przywiązany do tradycji i wartości narodowych. W maju – 89 proc. I, co ważne, pojawiło się przekonanie, że był niedoceniany przez większość ludzi, zaś dziennikarze i media atakowali go niesprawiedliwie. Takie opinie utrwaliły się. W badaniach CBOS z roku 2018 działalność prezydenta Kaczyńskiego dla Polski pozytywnie oceniło 62 proc. ankietowanych, negatywnie – 13 proc. Jego wizerunek okazał się lepszy niż Wojciecha Jaruzelskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Wałęsy.
LECH KACZYŃSKI - serwis specjalny
REKLAMA
***
Dr Tomasz Żukowski, pracuje na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego (2008-2010). Autor „Polacy wobec tragedii smoleńskiej. Przegląd wybranych badań demoskopijnych”, w: (red.) P. Gliński, J. Wasilewski, Katastrofa smoleńska. Reakcje społeczne, polityczne i medialne. Polskie Towarzystwo Socjologiczne, Warszawa 2011, Długa wędrówka przez mgłę. Poglądy Polaków na katastrofę smoleńską, w: (red.) J.F. Staniłko, Katastrofa. Bilans dwóch lat. Instytut Sobieskiego, Warszawa 2012.
Rozmawiała Ewa Zarzycka
REKLAMA