KPO - czyli Koniec Platformy Obywatelskiej? Felieton Miłosza Manasterskiego

2022-06-02, 14:00

KPO - czyli Koniec Platformy Obywatelskiej? Felieton Miłosza Manasterskiego
KPO - koniec Platformy Obywatelskiej?. Foto: Adam Chelstowski / Forum

Choć Platformie Obywatelskiej od dawna wieszczono zejście ze sceny politycznej, zawsze w odwodzie trzymała powrót Donalda Tuska. Teraz pod jego rządami PO zbliża się do ostatecznego upadku. 

Już rządy Ewy Kopacz zwiastowały schyłek PO i sygnalizowały niedobory kadrowe jakie pozostawił ewakuujący się do Brukseli Donald Tusk. Po klęsce wyborczej w 2015 roku Platforma miała szansę na otrzeźwienie i poszukiwania nowych liderów. Już wtedy jej pozycja była bardzo mocno zagrożona przez konsumującą jej elektorat Nowoczesną. Szczęście jednak PO sprzyjało a Grzegorz Schetyna okazał się twardszym zawodnikiem od Ryszarda Petru, który dokonał czegoś w rodzaju politycznego samobójstwa. Choć Schetyna nie miał swojej "afery-Madery", jednak jego polityka kadrowa była równie beznadziejna jak poprzednika. Wypromował co prawda kilka nowych twarzy, ale  trudno poczytać mu za sukces wprowadzenie do polskiego parlamentu takich postaci jak Franciszek Sterczewski czy Klaudia Jachira. Z kolei uparte lansowanie przez niego Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jako liderki, zakończyło się dla niego utratą przywództwa i marginalizacją.

Skomplikowane przywództwo 

Borys Budka jako kolejny przewodniczący PO prowadził partię jeszcze szybszą ścieżką do likwidacji. Ta wydawała się przesądzona, kiedy ubiegająca się o fotel prezydenta Małgorzata Kidawa-Błońska została prześcignięta nawet przez najbardziej egzotycznych kandydatów. Budce z pomocą przyszedł wówczas Jarosław Gowin, który złamał większość Zjednoczonej Prawicy i doprowadził do przesunięcia terminu wyborów oraz ponownego zgłaszania kandydatów przez partie.

I tu nastąpiło odbicie od dna za sprawą Rafała Trzaskowskiego, który dotarł do drugiej tury wyborów prezydenckich z całkiem przyzwoitym wynikiem… i na tym się zatrzymał, nie realizując nawet programu minimum jakim byłoby odebranie fotela przewodniczącego PO Borysowi Budce. Ten i tak za chwilę musiał swoje stanowisko opuścić, bo na przełomie lat 2020 i 2021 PO walczyła już o utrzymanie na sondażowym podium oddając drugie miejsce Polsce 2050 Szymona Hołowni.

To był kolejny moment, kiedy kres PO wydawał się naprawdę bliski i chyba zrozumieli to także niemieccy patroni tej partii, którzy zmusili Donalda Tuska czekającego już tylko na unijną emeryturę, by wrócił popracować do Polski. Dla byłego premiera i przewodniczącego Rady Europejskiej kierowanie pogrążoną w głębokim kryzysie opozycyjną partią w Polsce nie było ofertą interesującą. I on sam również nie okazał się szczególnie interesujący dla wyborców, zaś jego powrót był sygnałem, że PO nie ma już nikogo młodszego, który byłby zdolny pokierować partią.

Tusk pokładane nadzieje spełnił tylko częściowo. Owszem, wyniki sondażowe wróciły do stanu powyżej Budki, jednak wciąż poniżej Schetyny, co on sam lubi przypominać. Tusk ma nad sobą podwójny szklany sufit. Pierwsza warstwa to jego niezdolność do dalszego poszerzenia elektoratu PO (mniej więcej o połowę mniejszego od elektoratu Zjednoczonej Prawicy). Drugi sufit to współpraca z opozycją, bez której pomocy PO nie jest w stanie nawet marzyć o władzy. Dla wyborców PiS powrót Tuska był zasadniczo obojętny, o ile nawet nie pozytywny w sensie integrującym przeciwko niemu. Jedyne zmiany dotknęły opozycyjną scenę polityczną. Tusk podniósł opadającą na dno PO kosztem praktycznie wszystkich podmiotów na opozycji, czego ich liderzy na pewno mu nie zapomną. To sprawia, że poza PO cała opozycja Tuskowi życzy dzisiaj jak najgorzej i nie chce się z nim i na jego warunkach układać. Były premier znalazł się więc, razem z Platformą, w swego rodzaju szklanej pułapce.

Czytaj także:

Kiedy Tusk nie sprawdził się jako "cudowny środek" dający PO pewność zwycięstwa w wyborach, ostatnią nadzieją stali się politycy zagraniczni. Stąd z taką radością spoglądano w stronę Waszyngtonu, gdzie wprowadzał się przeciwnik Donalda Trumpa zaprzyjaźnionego z prezydentem Andrzejem Dudą. Trochę wody w Wiśle upłynęło od tamtej pory, ale relacje polsko-amerykańskie weszły na jeszcze wyższy poziom niż w poprzedniej kadencji. Zaś Donald Tusk nie doczekał się nawet krótkiego spotkania z Joe Bidenem, kiedy prezydent USA odsiedział Rzeszów i Warszawę.

Ratunkiem Ursula von der Leyen

Ostatnią deską ratunku dla PO pozostała więc Ursula von der Leyen, nominowana jeszcze przez Angelę Merkel na stanowisko szefowej Komisji Europejskiej. Trzeba przyznać, że w roli nieformalnej liderki polskiej opozycji von der Leyen radziła sobie całkiem dobrze, bez żadnych skrupułów wykorzystując swoje możliwości w instytucjach unijnych. Politycy PO dopingowali ją cały czas, żeby jak najsilniej utrudniała życie rządom PiS, nie zważając wcale na to, że w praktyce utrudniają je zwykłym Polakom. Bo cofanie reformy sądownictwa, zamykanie kopalni w Turowie zarządzone przez TSUE, brak wsparcia dla zabezpieczenie granicy z Białorusią czy wreszcie śladowa pomoc dla państw wspierających Ukrainę, odbijają się bezpośrednio na obywatelach Rzeczypospolitej. Politycy PO, którzy w Turowie nie pracują, uchodźców w domach nie przyjęli, w sądach mają kolegów, dotacje z budżetu państwa dostają i o nic się nie muszą martwić. Czołowy przedstawiciel PO – marszałek Senatu Tomasz Grodzki przejmuje się tylko tym, że jeśli zepsuje mu się samolot na wycieczce z naszych podatków, to rząd nie oferuje mu drugiego takiego samego, tylko zdecydowanie mniej wygodną wojskową Cesnę.

Pozbawieni etycznego kompasu politycy Platformy Obywatelskiej liczyli, że z pomocą von der Leyen doprowadzą do kryzysu gospodarczego w Polsce, która jest w stanie zimnej wojny z Rosją i wspiera walczącą z nią Ukrainę. Blokując na poziomie Senatu, Sejmu i Parlamentu Europejskiego, zatwierdzenie polskiego Krajowego Planu Odbudowy działali na szkodę Polski. Szkodę, która da się przeliczyć na co najmniej 1 proc. PKB w ubiegłym roku i tyleż w obecnym. Pracowali na bezrobocie, stagnację gospodarczą połączoną z inflacją (stagflacja), wstrzymanie inwestycji finansowych ze środków publicznych i unijnych – jak budowa dróg, kolei, portów czy szkół. Tylko po to, by doprowadzić w czasie najpoważniejszego konfliktu na świecie od II wojny światowej do załamania gospodarczego i politycznego najważniejszego państwa Europy Środkowo-Wschodniej. Konsekwencją takiego kryzysu mogłoby być wojenne zwycięstwo Rosji, a co najmniej dramatyczne osłabienie Ukrainy, która utraciłaby zdolności do odpierania agresora. Klęska Ukrainy byłaby zaś wydarzeniem otwierającym Rosji drogę do napaści na kolejne kraje. Nie jest żadną tajemnicą, że wśród państw, które powinny zostać zaatakowane zaraz po Ukrainie zarówno Kreml jak i obywatele Rosji jako pierwszą wskazują Polskę. Zwycięstwo Kremla na Ukrainie z pewnością byłoby motywacją do realizacji tych planów, zwłaszcza w przypadku poważnego osłabienia Polski. W sytuacji bardzo czytelnego niebezpieczeństwa Platforma Obywatelska gra więc de facto na klęskę Ukrainy i ściągnięcie wojny do naszego kraju.

Upadek PO

I to jest najpoważniejsza miara jej upadku – gra polityczna przeciwko własnym obywatelom, przeciwko niepodległości Ukrainy i Polski. Gra, która nawet samym zainteresowanym może nie przynieść spodziewanych korzyści, bo przecież perspektywa pracy w rządzie gubernatora Kraju Priwislanskiego raczej dla nikogo o zdrowych zmysłach nie jest pociągająca. Ale czy przywódcy Platformy Obywatelskiej do tej grupy się zaliczają? Tego niestety nie możemy być pewni.

Tymczasem jednak Ukraina broni się dalej, Angela Merkel jest już na emeryturze, a Ursula von der Leyen tworzy nowe konfiguracje w EPL. Kilka dni temu, w połowie kadencji, pozbyła się z kierownictwa Europejskiej Partii Ludowej jej dotychczasowego szefa Donalda Tuska, co podsumowuje zawód jaki dla niemieckich "partnerów" stanowią jego wyniki w kierowaniu PO. Po czym zadeklarowała zatwierdzenie polskiego Krajowego Planu Odbudowy przez Komisję Europejską.

Obydwa wydarzenia to tragiczna porażka dla PO. Zbankrutowana moralnie partia występująca przeciwko własnemu państwu i dzielnie broniącej się Ukrainie upadła naprawdę nisko. Już wkrótce czas upadek ten przełoży na jej sondaże.

Miłosz Manasterski

Polecane

Wróć do strony głównej