Wołyń a pojednanie polsko-ukraińskie. Prof. Drozd: trochę siły w ten proces trzeba włożyć

Pojednanie polsko-ukraińskie można zacząć zawsze, ale głoszenie, że ono się dokona sprawnie teraz, kiedy jeden z partnerów dostaje mocno w kość, jest co najmniej przewrotne, jeśli nie cyniczne - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl prof. Jarosław Drozd, politolog, dyplomata, b. konsul generalny we Lwowie.

2022-07-11, 05:30

Wołyń a pojednanie polsko-ukraińskie. Prof. Drozd: trochę siły w ten proces trzeba włożyć
22.02.2022. Spotkanie "Lublin solidarny z Ukrainą" na miejscowym Placu Litewskim,. Foto: PAP/Wojtek Jargiło

Ewa Zarzycka: Coraz głośniej słychać, że nadszedł właśnie teraz czas na polsko-ukraińskie pojednanie. Że to doskonały moment. Ale pojednanie ogłaszali już prezydenci Kwaśniewski i Kuczma, Kaczyński i Juszczenko. Nic z tego nie wyszło. Dlaczego teraz miałoby się udać?

Profesor Jarosław Drozd: Jestem sceptyczny wobec pojednań, które dokonują się wtedy, gdy jeden z  partnerów biorących udział w tym procesie jest w dużej biedzie. Pojednanie wtedy jest rzetelne, uczciwe i z obu stron akceptowane, kiedy państwa mają mniej więcej podobną sytuację. Proces pojednania niemiecko-francuskiego zaczął się po drugiej wojnie światowej. Francja wyszła z wojny mniej zniszczona niż Niemcy, ale Niemcy więcej korzystały z planu Marshalla. Sytuacja stron jest równa. Do pojednania są gotowi i politycy obu państw, i społeczeństwa, i Kościoły. Proces się zaczyna.

Z Ukraińcami nie mamy równej sytuacji. Łączy nas - i to jest jedyny element równości stron - strach. I może to jest motyw niektórych osób głoszących, że  w tym momencie jest najlepsza chwila na pojednanie.

Pojednanie jest rzeczą trochę magiczną. Uważamy np., że myśmy pojednanie z Niemcami formalnie zrealizowali.

REKLAMA

A nie realnie?

Właśnie nie wiem. Co świadczy o tym, że jest dobrze? Wysokie pozycje w rankingu narodów we wzajemnych badaniach opinii publicznej? Polacy wypowiadają się o Niemcach dobrze, Niemcy o Polakach też, obie strony są na tych listach wysoko. Jak te wyniki badania opinii mają się do odczuć kogoś, kto słucha od rodziny, jak wyglądała np. rzeź Woli w powstaniu warszawskim? Pojednanie to nie jest prosty proces.

To kiedy można powiedzieć, że się dokonało? 

Dla mnie pojednanie jest wtedy, kiedy w szerokim przekroju społecznym, powszechnie, utrwali się pogląd, że np. ktoś zrobił coś bardzo złego, ale w imię etyki, chrześcijańskiego podejścia, rozumienia upływu czasu, potrzeby lepszych kontaktów z danym państwem czy narodem, traktujemy to jako zamknięty rozdział historii. Nie wiem, czy myśmy zamknęli ten rozdział z Niemcami.

Z Ukrainą jesteśmy zaledwie na początku tej drogi.

Nie chcę od Ukraińców wielkich aktów, strzelistych przemówień. Dla mnie pojednanie byłoby wtedy, gdyby Ukraińcy w końcu powiedzieli: tak, oddziały UPA dokonywały masowych zbrodni na Polakach – na Wołyniu, ziemi lubelskiej, wschodniej części województwa podkarpackiego. Takiej formuły nie było.

Igor Rozkladaj, współzałożyciel i prawnik kijowskiego Centrum Demokracji i Samorządności, w swoim tekście "Czas na ukraińskie i polskie pojednanie" wspomina warszawskiego taksówkarza, którego przodkowie zginęli na Wołyniu. Pisze o tym tak: "był przekonany (taksówkarz – red.), że byli właśnie ofiarami Bandery i jego bojowników. Mógłbym mu wtedy odpowiedzieć historię mojej rodziny: o jej dwóch przesiedleniach w latach 1914 i 1945 oraz o tym, że wszystkie groby moich przodków zostały rozebrane przez miejscowych na materiał budowlany i teraz nie mam gdzie postawić im świeczki". To dalekie od Pana oczekiwań.

Indywidualne doświadczenia rodzinne nie mogą przesłonić całej złożoności polsko-ukraińskiego procesu poszukiwania pojednania. W Ukraińcach niechęć do Polaków narastała w pokoleniach. To nie było tak, że dali się napuścić na Polaków w 1943, 1944 czy 1945 roku. Polacy byli na Ukrainie elementem lepiej wykształconym, bardziej zamożnym, nawet mimo carskich prześladowań. Ukraińskie doświadczenia z Polską przedwojenną też nie były dobre. W związku z tym Ukraińcy dążą do takiej symetrii – my powiemy, żeśmy was zabijali, wy powiedziecie, żeście nas zabijali, i jest po równo. Owszem, w sensie traktowania zabójstwa zgodnie z V przykazaniem Dekalogu - "nie zabijaj", to jest sprawiedliwie. Ale w sensie rozmiaru bestialstwa, skali, niepojętej gotowości do stosowania wymyślnych sposobów zabijania tego porównać się nie da. Wszystkie różnego rodzaju świadectwa i werbalne zachęty do pojednania – czy to ukraińskich intelektualistów, czy prezydentów, opierają się na pewnym symetryzmie – my przyznamy, i wy przyznacie. A tu ktoś musiałby powiedzieć: UPA zabijała Polaków, masowo. Co nie zmienia w percepcji ukraińskiej znaczenia tej formacji dla ich procesu narodowowyzwoleńczego. To ich mit.

REKLAMA

Ale ten mit właśnie jest największą przeszkodą. Nieważne, z której strony go oglądamy – zawsze wyskoczy Bandera. Czy w związku z tym jest szansa na jakiekolwiek pojednanie?

Nie całe społeczeństwo ukraińskie wielbi i darzy szacunkiem Banderę, nie dla całego jest bohaterem. Dla mieszkańców Ukrainy zadnieprzańskiej, tak jak dla Polaków, Bandera jest zbrodniarzem. A czy jego postrzeganie w zachodniej Ukrainie może się zmienić? Trudno ludziom przyjąć, że ktoś bardzo poważany, stawiany za wzór, ma jakieś skazy. Ale to jest możliwe. I Ukraińcy też mogliby do tego już dojść w swoim procesie przewartościowania – że Bandera był ważny dla pewnego procesu identyfikacji narodowej w tamtych trudnych warunkach i w zderzeniu z państwem polskim, a jednocześnie był zbrodniarzem. I nawet jeśli, jak twierdzą Ukraińcy, nie ma jego oficjalnego rozkazu rozpoczęcia rzezi, to on przygotował grupy, które jej dokonywały, on je tak ukształtował. Dziś już nieco zapomniany Mychajło Kołodzinśkyj, absolwent polskiej podchorążówki, działacz struktur wojskowych Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, w swojej książce "Ukraińska doktryna wojenna" twardo napisał, że wyniszczenie, usunięcie żywiołu polskiego otwiera drogę do niepodległości państwa ukraińskiego. A to był bardzo bliski współpracownik Bandery.

Zastanawia mnie, dlaczego Ukraińcy nie wykorzystują w tym nawoływaniu do pojednania tych, którzy z narażeniem życia ratowali Polaków? Ostrzegali o zbliżającej się rzezi, ukrywali. Bo przecież byli tacy.

Istnienie kręgu Ukraińców, którzy umieli i potrafili, mimo ogromnej presji i zagrożenia życia swojego i rodzin, ratować Polaków, było przez dziesięciolecia marginalizowane w badaniach historycznych i w przekazie kierowanym do opinii publicznej. Na Ukrainie świadczenie o takich ludziach było niewygodne, bo jak mogli ratować Polaków, skoro zbrodni wołyńskiej nie było? W Polsce obawiano się, żeby ci Sprawiedliwi nie przesłonili ogromu masakry Polaków. Dopiero od kilkunastu lat pojawia się coraz więcej pozytywnych publikacji i przekazów o tych ludziach. Ma to miejsce zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie.

Poświęcenie tych, którzy ratowali Polaków, jest ważnym argumentem w procesie pojednania, ale wydaje mi się, że wątek ten poważniej traktowany jest obecnie w Polsce, niż na Ukrainie.

Skoro obecna sytuacja, wojenna, nie jest najlepszym momentem na pojednanie, to może trzeba poczekać, aż sytuacja jak figa się ucukruje, jak tytuń uleży? Nic na siłę?

Trochę siły w ten proces trzeba włożyć. Mamy kilka instrumentów - trwa poważny, szczeblowy dialog polityczny, jest porozumienie o wymianie młodzieży, cała masa kontaktów samorządowych i społecznych, ale temu wszystkiemu musiałaby towarzyszyć większa refleksja, intensywniejszy celowy dialog i jednoznaczna gotowość do upowszechniania wiedzy o zbrodni wołyńskiej również poza spotkaniami oraz konferencjami historyków i naukowców. Dyskusja o przezwyciężaniu przeszłości powinna być elementem niemal każdego kontaktu polsko-ukraińskiego.

REKLAMA

Pojednanie polsko-niemieckie budowane było też na bazie prywatnych kontaktów - m.in. między Kościołami, laikatem polskim i niemieckim itp. Na Ukrainie tego nie mamy. Nie zbudowaliśmy szerszych kontaktów z Ukrainą, zanim ta stała się niepodległa. Kiedy proces pojednania polsko-ukraińskiego zacząć? Można zawsze, ale głoszenie, że ono się dokona sprawnie teraz, kiedy jeden z parterów dostaje mocno w kość, jest co najmniej przewrotne, jeśli nie cyniczne.

Rozmawiała Ewa Zarzycka/paw

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej