Kryzys energetyczny jest kryzysem zarządczym Unii Europejskiej. Felieton Miłosza Manasterskiego

Jeśli Unia Europejska powstała po to, żeby "razem móc więcej", to właśnie kryzys energetyczny jest ostatnim momentem, żeby to udowodnić. W przeciwnym razie należy jak najszybciej przekazać jak najwięcej kompetencji z rąk brukselskich urzędników z powrotem do europejskich stolic - pisze Miłosz Manasterski w swoim felietonie.

2022-09-10, 19:17

Kryzys energetyczny jest kryzysem zarządczym Unii Europejskiej. Felieton Miłosza Manasterskiego
Becoming an EU member in 2004 expedited Poland's economic development.Foto: symbiot/shutterstock

Powstanie Unii Europejskiej poprzedzało istnienie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, która funkcjonowała w latach 1952-2002. Wspólnota sprawdziła się jako sprawnie zarządzane narzędzie budujące dobrobyt krajów członkowskich. Stąd pojawił się pomysł, że większa integracja zbuduje jeszcze więcej dobrobytu. Tak jednak się nie dzieje. Dzisiaj Unia Europejska jako następca EWWiS od węgla się odcina, a produkcją stali specjalnie się nie interesuje. Z organizacji skupionej na polityce gospodarczej wspierającej rozwój państw członkowskich powstała wspólnota czysto polityczna, która rozwój ten dzisiaj często wręcz hamuje.

Choć władza i wpływy instytucji unijnych są znacznie większe niż Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, paradoksalnie nie przekłada się to w żaden sposób na jej efektywność. Jak bowiem inaczej oceniać sytuację, w której władze UE jako podstawowy sposób rozwiązania kryzysu energetycznego proponują nam oszczędzanie i nowe podatki? Na tej samej zasadzie moglibyśmy zaoszczędzić, rozwiązując Parlament Europejski i zwalniając pracowników instytucji UE, a niemałe środki z tego wynikające przeznaczając na zakup ropy, gazu czy węgla. Skoro te potężne i kosztowne ciała ustawodawcze, wykonawcze i sądownicze istnieją, to mamy prawo oczekiwać od nich czegoś więcej. Nie potrzebujemy pomocy Ursuli von der Leyen i Charlesa Michela do tego, żeby pomyśleć o konieczności oszczędzania prądu czy gazu.

Rząd Prawa i Sprawiedliwości na pojawiającą się inflację i wysokie ceny energii odpowiedział Tarczami Antyinflacyjnymi. Skoro ceny paliw rosną, to można zmniejszyć daniny nałożone na nie, w ten sposób wpływając administracyjnie na ich ceny, a nie zmniejszając sumy wpływów do budżetu. Rząd Mateusza Morawieckiego obniżył więc VAT i akcyzę, co mocno wpłynęło na cenę końcową tak benzyny i diesla, jak gazu i prądu. To realna pomoc dla gospodarstw domowych i gospodarki, o której trochę już zapominamy, płacąc rachunki czy tankując samochody. Pomoc, bez której za każdy litr paliwa zapłacilibyśmy około złotówki więcej z tytułu samego VAT-u.

Takiej samej pomocy mamy prawo oczekiwać dzisiaj od Unii Europejskiej, której oddaliśmy wiele uprawnień do regulacji prawnych i gospodarczych. Zawieszenie ETS, o które apeluje premier Mateusz Morawiecki, jest prostym rozwiązaniem, które przyniosłoby natychmiast ulgę domowym budżetom wszystkich Europejczyków oraz pomogło naszym przedsiębiorstwom konkurować na światowych rynkach. Cena energii jest coraz większym składnikiem kosztów większości produktów, co ogranicza ich sprzedaż i może spowodować europejską recesję. Państwa spoza UE, które nie uczestniczą w ETS, mogą zaoferować produkty tańsze dzięki niższym cenom energii. ETS, który miał przyczynić się do rozwoju "zielonej gospodarki" na świecie, blokując konkurencyjność Europy, oddaje światowe rynki państwom, które ani klimatem, ani ekologią się nie przejmują.

REKLAMA

Kiedy efekty są odwrotne od zamierzonych, to najwyższy czas, żeby coś zmienić. Nie można także tracić z oczu przyczyny obecnego kryzysu energetycznego, który jest elementem wojny hybrydowej Federacji Rosyjskiej. Nawet celowe wyłączenie przez Rosjan Nord Stream 1 nie "przebudziło" jeszcze brukselskich urzędników. A wniosek jest prosty: w im gorszej sytuacji znajdzie się europejska gospodarka i europejskie społeczeństwo, tym mniejsza będzie możliwość pomocy Ukrainie. Kreml liczy na długą i mroźną zimę, która postawi europejskie rządy pod presją swoich przemarzniętych obywateli, żeby negocjować swój sukces w wojnie, której normalnie nie miałby szansy wygrać. Mówi o tym wyraźnie premier Mateusz Morawiecki, który w związku z wojenną sytuacją sugeruje zawieszenie ETS na 1-2 lata lub znaczne obniżenie cen pozwoleń na emisję dwutlenku węgla.

Premier Morawiecki jest natomiast zdecydowanym przeciwnikiem pomysłu Ursuli von der Leyen. Szefowa Komisji Europejskiej proponuje wprowadzenie podatku od "ogromnych" dochodów osiąganych przez producentów energii elektrycznej. Wątpliwe są nie tylko te "ogromne dochody" w przypadku energetyki konwencjonalnej opartej na węglu, ale przede wszystkim sama idea podatku. - Uważam, że już teraz uzurpują sobie dodatkowe kompetencje, których nie ma w traktatach i dlatego jesteśmy bardzo sceptyczni co do tego, by przyznać cal dodatkowych kompetencji instytucjom unijnym - stwierdził premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z "Financial Times".

Tu wracamy do początkowej tezy: rozbudowany i kosztowny aparat administracyjny Unii Europejskiej charakteryzuje opieszałość, ale i ogromne upolitycznienie. Od dawna UE nie działa tak, jak powinna, co widać było już przy kryzysie wywołanym przez COVID-19. Upolitycznienie wpływa tak dalece na zarządzanie finansami UE, że Polska do tej pory, mimo wielomiesięcznych negocjacji, nie otrzymała wsparcia z funduszu odbudowy (KPO). Można to porównać do sytuacji, w której rząd PiS zatrzymałby sobie środki dla województw i gmin, w których rządzi opozycja. Pomysł, by UE wprowadzała nowe podatki i zarządzała jeszcze większymi pieniędzmi wedle swojego uznania, jest naprawdę horrendalny.

Instytucje UE faktycznie chcą wykorzystać problemy do powiększenia swojej władzy dla naszego "dobra". Tak oznajmiana jest nam także konieczność odrzucenia jednomyślności, co miałoby np. rozwiązać problemy z sankcjami. Kolejnego pretekstu do takiej narracji dostarczyły ostatnio Węgry. Minister klimatu Anna Moskwa po piątkowej nadzwyczajnej naradzie szefów resortów energii w rządach państw członkowskich w Brukseli poinformowała, że jest szansa na poparcie dla ustalenia ceny maksymalnej na importowany gaz. Promowany przez Polskę pomysł jest popierany mocno przez dwanaście państw i przyjmowany z zainteresowaniem przez trzy kolejne. Cenom maksymalnym gazu sprzeciwia się Budapeszt, którego polityka w ostatnich miesiącach budzi nad Wisłą poważny niepokój.

REKLAMA

Choć, jak podkreślała minister Anna Moskwa, "zima nie poczeka", nie ma tutaj mowy o żadnej drodze na skróty, która polegałaby na rezygnacji z weta. Skoro wypracowanie jednomyślności jest w przypadku UE praco- i czasochłonne, to zamiast dalszego pogłębiania integracji (a tym samym pogłębiania paraliżu decyzyjnego) trzeba zwrócić część, przejętych przez UE, kompetencji, z powrotem do państw narodowych. Przysłuży się to efektywnemu zarządzaniu Unią jako całością, choć z pewnością nie spodoba się żądnym władzy i naszych podatków eurobiurokratom.

Czytaj także:

Miłosz Manasterski

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej