"Śmierć mózgu to nie śpiączka, a lekarze nie hodują ludzi na narządy". Chirurg obala mity dot. transplantologii

2022-10-08, 10:14

"Śmierć mózgu to nie śpiączka, a lekarze nie hodują ludzi na narządy". Chirurg obala mity dot. transplantologii
Europejski Dzień Donacji i Transplantacji (zd. ilustracyjne). Foto: PAP/Aleksander Koźmiński

- Musi wybrzmieć w społeczeństwie, że jeżeli ktoś ma orzeczoną śmierć mózgu, to nie ożyje, nie jest to śpiączka. A lekarze nie pozbywają się takiej osoby, czy hodują na narządy. To są bardzo krzywdzące, stereotypowe wyobrażenia - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl prof. Wojciech Lisik, chirurg transplantolog, zastępca dyrektora ds. transplantologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Rada Europy od 1996 roku organizuje w październiku Europejski Dzień Donacji i Transplantacji. Istotą tego dnia jest promowanie świadomego i altruistycznego dawstwa narządów oraz tkanek do przeszczepienia. Celem jest też popularyzowanie wiedzy na temat medycyny transplantacyjnej oraz solidarność z chorymi oczekującymi na przeszczep w krajach Europy.

W tym roku Rada Europy powierzyła organizację uroczystości Polsce, co może przyczynić się do zwiększenia dostępności leczenia przeszczepieniem dla chorych w naszym kraju. Z okazji Europejskiego Dnia Donacji i Transplantacji dziś (8.10) odbędzie się w Warszawie konferencja, w której wezmą udział polscy i zagraniczni eksperci.

Ten dzień stał się też pretekstem do rozmowy, którą przeprowadziliśmy z uznanym w środowisku medycznym ekspertem, chirurgiem transplantologiem z Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego prof. dr. hab. Wojciechem Lisikiem. Zapraszamy do lektury wywiadu.

***

Paweł Kurek, dziennikarz portalu PolskieRadio24.pl: Gdy przeprowadzam wywiady z osobami, które wykonują tak nietypowe zawody, jak w pana przypadku, czyli chirurg transplantolog, zawsze pytam, co zdecydowało o wyborze takiej drogi? Jestem sobie w stanie wyobrazić, że nie jest to lekki kawałek chleba, ale bardzo wdzięczna praca, bo wiąże się z ratowaniem życia.

Prof. Wojciech Lisik, prorektor ds. Klinicznych i Inwestycji WUM i chirurg transplantolog, zastępca dyrektora ds. transplantologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego: Kwestia wyboru specjalizacji szczegółowej jest bardzo indywidualna. Studiując, zawsze wiedziałem, że będę zabiegowcem. Chciałem być osobą sprawczą w procesie leczenia. Osobą, która od razu będzie widziała efekt swojego postępowania. To dają obszary medycyny zabiegowej. My widzimy efekty naszej pracy w krótkim czasie. Po dopełnieniu całej procedury. Inaczej niż w przypadku np. leczenia nadciśnienia czy cukrzycy, gdzie wymagany jest czas. W naszym przypadku liczy się decyzja, sprawczość, no i oczywiście adrenalina, która jest z tym związana.

Na początku swojej edukacji interesowałem się chirurgią ogólną, czyli taką, która nie ma sprecyzowanego obszaru działania, ale trafiłem na prof. Wojciecha Rowińskiego i prof. Janusza Wałaszewskiego, którzy byli tuzami transplantologii. Prof. Wojciech Rowiński tworzył historię transplantologii polskiej - brał udział w pierwszym przeszczepieniu nerki w naszym kraju. Obcując z takim człowiekiem, nie dawało się nie wciągać tego bakcyla transplantacyjnego. Szkoląc się w zakresie chirurgii ogólnej, pracowałem na oddziale, na którym się dużo przeszczepiało i prowadziło cały proces kwalifikacji biorców, więc zainteresowanie transplantologią zostało "wyindukowane" w sposób oczywisty. Po nerkach przyszły wątroby, potem szef wysłał mnie na dwuletni staż do USA. Tam, współpracując z kardiochirurgami, wykonywaliśmy przeszczepienia wielonarządowe. Po powrocie do kraju zmodyfikowałem program transplantacji trzustki w klinice, który stał się najlepszym pod względem wyników programem w Polsce. Transplantologia to moje ukochane dziecko, ale jestem też chirurgiem onkologicznym. Zajmuję się też chirurgią metaboliczną. Operuję chorych, którzy ze względu na dużą masę ciała i liczne choroby towarzyszące związane z otyłością nie mogą być kwalifikowani do przeszczepienia. Chirurgicznie doprowadzam do zmniejszenia ich masy ciała i możliwej kwalifikacji do transplantacji. Tak więc, podsumowując, wszystkie moje aktywności ostatecznie skupiają się na transplantologii.

Proszę wybaczyć trywialność pytania, które zadam, ale być może nie każdy z nas ma wiedzę w tym zakresie. Co właściwie można przeszczepić drugiemu człowiekowi? Czym możemy się "podzielić" za życia, a co możemy oddać tylko po śmierci?

Przeszczepia się komórki, tkanki i narządy. Od osoby żyjącej można przeszczepić szpik kostny lub nerkę. Jednak nie można przeszczepić narządu, który jest istotny dla życia dawcy. Oczywiste jest, że nie możemy pobrać serca od osoby żyjącej, ale pobranie fragmentu wątroby jest jak najbardziej możliwe. Są próby przeszczepiania fragmentu trzustki, jednak powikłania po tych zabiegach są dosyć poważne. Można również od osoby żyjącej pobrać segment płuca i przeszczepić go chorej osobie. Biorcami w takich przypadkach są zwykle dzieci. Z taką wątrobą, z której pobrano fragment, czy z jedną nerką jak najbardziej da się żyć.

Jakie należy spełnić warunki, aby zostać dawcą żyjącym?

Żeby zostać dawcą, który odda fragment narządu albo narząd trzeba być superzdrowym człowiekiem. Najzdrowszym ze zdrowych. Oczywiście ryzyko zawsze będzie istniało, bo jest to procedura zabiegowa, w przebiegu której, w znieczuleniu ogólnym, w mniej lub bardziej traumatyczny sposób usuwa się część albo cały narząd, więc to ryzyko operacyjne zawsze będzie, ale w przypadku zdrowego człowieka ryzyko powikłań jest najmniejsze.

Członkowie rodzin i bliscy osób chorych często zostają dawcami? Mówię oczywiście o sytuacji, w której mamy do czynienia z przeszczepami od osób żywych?

Przykładowo, na prawie 600 przeszczepionych nerek w Polsce, dawców rodzinnych jest tylko pięćdziesięciu.

Z czego wynika fakt, że przeszczepień od najbliższych jest tak mało?

Oprócz tego, że trzeba być superzdrowym człowiekiem, aby zostać dawcą żyjącym, ważna jest kwestia świadomości dawcy i biorcy, że w ogóle istnieje taka możliwość, również świadomości ośrodków nefrologicznych i lekarzy zajmujących się przewlekłym leczeniem takich chorych. Idealnie by było, gdyby już w trakcie pierwszej kwalifikacji do leczenia dializami poruszana była kwestia możliwości leczenia przeszczepieniem nerki pobranej od dawcy żyjącego. A dawcą może być zarówno osoba spokrewniona genetycznie (rodzice, rodzeństwo), jak i emocjonalnie (np. małżonek, teściowa). Dawcą może być również przyjaciel czy też partner – lecz w tych wypadkach po ocenie psychologicznej zawsze występujemy o zgodę sadu. Sąd ocenia, czy taka przyjaźń rzeczywiście trwa lata, a nie została zawiązana chwilę przed przeszczepieniem. Ma to oczywiście związek z zapobieganiem handlowi narządami. W przypadku dawców zmarłych potencjalna korupcjogenność nie istnieje. Natomiast, gdy w perspektywie jest przeszczep narządu od osoby żywej, od takiego „przyjaciela”, to korupcja mogłaby mieć miejsce. Dlatego sąd ocenia, czy ta znajomość faktycznie trwała 20 lat i czy można ją udokumentować. W przypadku rodziny ta procedura jest najprostsza.

ZOBACZ: reportaż o Lence, która czeka na przeszczep serca

Można powiedzieć, że to jest jeden z największych darów, jakie możemy dać bliskiej osobie.

Miesiąc temu operowaliśmy małżeństwo. Mąż oddawał nerkę żonie. Piękny dowód miłość, która w taki sposób jest demonstrowana. Ale to nie wszystko, ważne jest uświadamianie, również lekarzy, że istnieje takie rozwiązanie. Zależy nam na tym, żeby nefrolodzy, którzy prowadzą chorych ze schyłkową niewydolnością nerek, pytali swoich pacjentów, czy mają oni w rodzinie kogoś, kto mógłby być dla nich dawcą.

Pytanie jest też takie: dlaczego na liście oczekujących do przeszczepienia nerki jest tylko 1000 osób, a dializowanych ponad 10 000? Czy nie powinno być tak, że każda osoba, która jest dializowana, powinna być od razu wpisywana na listę potencjalnych biorców? Oczywiście część tych osób jest w podeszłym wieku, część jest bardzo schorowana i nie będzie kwalifikowana do przeszczepienia, ale wciąż na liście, o której wspomniałem wcześniej, mamy tylko 10 proc. osób dializowanych. Gdyby ta świadomość również wśród nefrologów była większa, oczekujących na przeszczepienie byłoby więcej.

Świadomość to kluczowa kwestia, ponieważ temat dawstwa w Polsce wciąż jest swoistym tabu, niezależnie, czy mówimy o pobieraniu organów od osób żyjących, czy od nieżyjących. Wprawdzie w zeszłym roku wykonano ponad 1200 przeszczepień, padł też rekord, jeśli chodzi o przeszczepienia serca - było ich 200, ale to wciąż jest kropla w morzu potrzeb.

To dodajmy jeszcze, że na serce w tej chwili - według danych z ostatniego miesiąca - czeka 400 osób, na wątrobę 160, na nerkę 1080 osób, a na trzustkę, bądź trzustkę z nerką czeka "zaledwie" 60 osób z 200 tys. osób chorujących na cukrzycę insulinozależną.

Z czego wynika niepełne wykorzystanie potencjału dawstwa w naszym kraju? Wiemy, że tych pobrań mogłoby być zdecydowanie więcej.

Potencjalnych dawców nie jest mało. Wiele lat temu przeprowadzono w Hiszpanii badania, z których wynikało, że w skali roku na jedno łóżko na oddziale intensywnej terapii przypada jeden zmarły, który mógłby być dawcą. Czyli w przypadku OIOM-u znajdującego się gdzieś w Polsce, który dysponuje 10 łóżkami, w roku pojawia się 10 osób, które mogłyby być dawcami narządów. W naszym kraju, zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia, intensywiści (lekarze pracujący na OIOM-ie) są zobligowani do zgłaszania "Poltransplantowi" (Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne do Spraw Transplantacji - przyp. red.) osób, które mają orzeczoną śmierć mózgu. Tak jednak nie zawsze się dzieje.

Precyzując, generalnie są dwie grupy dawców zmarłych. Pierwsza to dawcy po zatrzymaniu krążenia. To m.in. te przypadki, gdy dochodzi do wypadku, serce się zatrzymuje, jest podjęta akcja reanimacyjna, która ostatecznie jest nieskuteczna, przyjeżdża zespół i pobiera narządy. W Polsce ta grupa praktycznie nie istnieje dla transplantologii, bo nie pobiera się narządów od zmarłych po zatrzymaniu krążenia. Ale pracujemy nad tym, żeby rozpoczął się taki program. W naszym kraju 100 proc. dawców to są zmarli, u których orzeczono śmierć mózgu. To jest ta druga grupa. Śmierć mózgu jest takim zdarzeniem medycznym, które polega na tym, że umiera część mózgu odpowiedzialna za funkcje życiowe. I te osoby powinny być zgłaszane do "Poltransplantu".

Jeżeli hipotetycznie na OIOM-ach mamy 3000 łóżek, na których zmarło 3000 pacjentów, to powinno być zgłoszonych 3000 zmarłych dawców. Tak wynika ze statystyki. Tymczasem w Polsce mamy zgłoszonych 400 dawców. Czyli pozostaje 2600 dawców, którzy gdzieś są, ale nie zostali zgłoszeni. Oczywiście to są suche dane statystyczne. Przykładowe dane. Ale zmierzam do tego, że dawców powinno być co najmniej o 100 proc. więcej, stąd my transplantolodzy często mówimy, że szukamy dawców. Nie chodzi o to, że chodzimy po ulicy i wybieramy sobie jakąś osobę i mówimy: o pani będzie naszym dawcą. Chodzi natomiast o to, żeby świadomość środowiska lekarskiego była na tyle duża, żeby osoby, które mają orzeczoną śmierć mózgu, były zgłoszone do "Poltransplanu".

Dlaczego, kiedy pojawiają się przesłanki, o których pan mówi, te osoby nie są zgłaszane przez lekarzy do "Poltransplantu"?

To jest bardzo dobre pytanie. Właśnie po to są te akcje medialne, akcje, które podnoszą świadomość, także środowiska medycznego, żeby zgłaszano takie zmarłe osoby. Inna kwestia jest taka, że część osób zmarłych wyraziła za życia sprzeciw. Zaznaczyła, że nie chce być dawcą narządów. Dlatego osoby, które zajmują się osobą po śmierci mózgu, osobą zmarłą, przeprowadzają rozmowę z rodziną. Ale podkreślam, że nie jest to rozmowa, która służy temu, żeby uzyskać zgodę od rodziny. Nie. Ona służy uzyskaniu informacji, jakie podejście do kwestii transplantologii miała osoba zmarła, kiedy żyła. Rozmowa taka wymaga ogromnej delikatności i dużego doświadczenia, bo proszę sobie wyobrazić, że przychodzi ktoś do matki i mówi: mam dla pani przykrą wiadomość, zmarł pani syn, a my chcemy od niego pobrać narządy. Takiej rozmowy, w takiej formie, nikt nie przeprowadza, bo możemy spodziewać się negatywnej reakcji. Rozmowę musi przeprowadzić osoba na tyle skutecznie przeszkolona, żeby była w stanie pozyskać odpowiednią informację, informację prawdziwą, która zrobi to w sposób wyważony, z uwzględnieniem trudnej sytuacji, w jakiej znajduje się jej rozmówca.

I tu mówimy o tej niezwykle istotnej roli koordynatorów transplantacji, którzy takie rozmowy na oddziałach intensywnej terapii przeprowadzają, często zastępując w tym lekarzy.

To jest bardzo ważna rola w procesie pozyskiwania narządów do przeszczepienia. Ale niestety często samym lekarzom wygodniej jest orzec śmierć mózgu i nie zgłosić zmarłego do "Poltransplantu", bo to nie wymusza na nich kolejnych działań. Nie chcę obarczać winą moich kolegów, ale niewątpliwie podnoszenie świadomości, pokazywanie, jak dobra jest transplantologia, jest bardzo skuteczne.

ZOBACZ: 16-latkowie dostali nowe życie. Pierwsze przeszczepienia serca u dzieci w UCK WUM

Kilka miesięcy temu, gdy realizowałem reportaż o dziewczynce, która czeka na przeszczepienie serca, rozmawiałem z prof. Mariuszem Kuśmierczykiem, kierownikiem Kliniki Kardiochirurgii UCK WUM. Powiedział mi wówczas, że cieszy się, gdy lekarz po śmierci swojego pacjenta w ogóle pomyśli, że mógłby on być dawcą narządów.

To prawda, absolutnie zgodzę się z tymi słowami. Jeżeli anestezjolog czy intensywista, który orzekł śmierć mózgu, pomyśli o transplantologii, a potem zarejestruje pacjenta w "Polstransplancie", to może uratować 7 żyć. To jest wielka sprawa. Dlatego te akcje, które państwo robicie, czy te, które my inicjujemy, są niezwykle ważne dla mojego środowiska. Ale to musi też wybrzmieć w wymiarze społecznym w taki sposób, że jeżeli ktoś ma orzeczoną śmierć mózgu, to nie ożyje. To nie jest śpiączka. To nie jest też tak, że lekarze się go pozbywają czy hodują na narządy. To są bardzo krzywdzące, stereotypowe wyobrażenia, z którymi też się spotykamy. Takie myślenie zamka drogę do przeszczepiania.

Ten problem jest jeszcze głębszy, gdy mamy do czynienia ze śmiercią dziecka. Gdy trzeba podjąć rozmowę z rodzicem o tym, że jego synek czy córeczka mogą być dawcą. Że mogą uratować życia innych dzieci, bo przecież mówimy o wielu organach, które można pobrać.

Tak, to są bardzo trudne tematy, budzące wiele emocji, nawet jak my teraz o tym rozmawiamy. A niech pan sobie wyobrazi, że dochodzi to ogromne nieszczęście, które najczęściej niepodziewanie spada na głowę takich osób. Ale też pamiętajmy, że jeżeli rodzina mówi: "nie", jeżeli się nie zgadza, to nikt na siłę nie pobierze narządów. Nawet jeżeli nie ma sprzeciwu zmarłego zarejestrowanego w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów (jeśli osoba nie zgadza się na oddanie po śmierci swoich komórek, tkanek i narządów do przeszczepienia, może zgłosić swój sprzeciw do Centralnego Rejestru Sprzeciwów Poltransplantu – przyp. red.). My nie działamy nieludzko. Szanujemy wszystkie decyzje i nie postępujemy wbrew rodzinie. Dlatego czasem potrzebna jest druga czy trzecia rozmowa z rodziną, żeby pozyskać informacje na temat transplantologii. Ale podkreślę znowu, że nie chodzi tu o zgodę rodziny. To jest mylnie interpretowane, że taka zgoda jest potrzebna.

Proszę zatem jeszcze raz o wyraźne doprecyzowanie kwestii prawnych. Jak to wygląda w przypadku dawcy dorosłego i dziecka? Kiedy można pobrać narządy?

W polskim prawie, w kontekście donacji, nie ma słowa "zgoda". Jest brak sprzeciwu, to jest forma zgody domniemanej. Jeżeli ktoś nie wyrażał się negatywnie o transplantacji za życia, automatycznie powinien zostać dawcą. Zwłoki nie są własnością rodziny i rodzina nie dysponuje zwłokami. Ja wiem, że to brzmi brutalnie, ale tak to wygląda w świetle prawa. Niezgodę można wyrazić w różnych formach. Może to być zgłoszenie w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów albo może to być zgłoszenie, kiedy ktoś jest przyjmowany do szpitala i mówi: "jak umrę, nie pobierajcie mi narządów". Najlepiej, żeby takie słowa padły w obecności świadków. Dla pewności można taką deklarację napisać.

To też działa w drugą stronę. Pobranie narządów ułatwia sytuacja, gdy zmarła osoba przed śmiercią zadeklarowała na piśmie, że się na to zgadza. Zgoda, którą taka osoba przechowuje np. w portfelu, ułatwia rodzinie podjęcie decyzji, bo nawet jeśli z nią nigdy na ten temat nie rozmawiał, to mamy dokument, który potwierdza jego stanowisko w tej sprawie. To ułatwia rozmowę.

Myślę, że warto naszym czytelnikom powiedzieć, że taką deklarację zgody mogę pobrać ze strony "Poltransplantu", wydrukować i podpisać. Ja też od kilku lat noszę w swoim portfelu taką zgodę. Zakomunikowałem też członkom swojej rodziny, że po śmierci wyrażam zgodę na pobranie moich narządów.

Ja też to noszę w portfelu. Moi znajomi i bliscy też znają moje podejście do tej kwestii. Tak jest, że wielu z nas wydaje się, że jesteśmy nieśmiertelni, że nieszczęścia dotykają innych. A takie otrzeźwienie przychodzi, gdy ktoś z naszych najbliższych zaczyna chorować i gdy dla tej osoby jedyną nadzieją jest transplantacja. Ale też pamiętajmy, że my lekarze nie działamy w sposób nieetyczny. Jeżeli rodzina nie wyrazi takiej woli, nawet jeżeli taka zgoda jest, to my na siłę nie pobierzemy narządów. Nie będziemy się przepychać w szpitalu przy drzwiach z rodziną, która będzie blokować nam wejście. Ale też nie narazimy anestezjologa, który w szpitalu prowadzi dawcę, na to, żeby go sekowano. Żeby ludzie mówili, że tu nie leczą w tym szpitalu, tylko kradną narządy. Takie krzywdzące opinie, jeżeliby się pojawiły, na długi czas niszczą pozytywny stosunek do transplantologii. Osiągnęlibyśmy odwrotny skutek.

Dlatego trzeba działać w sposób zaplanowany. Uświadamiać, jak ważna jest transplantologia, ale też uświadamiać społeczeństwo, że ci, którzy nie oddali narządów po śmierci, i tak umarli i zabiorą te narządy ze sobą do trumny. Zabiorą je do nieba albo do piekła, a tak uratowaliby życie innym osobom. Daliby nadzieję na dobre życie innym ludziom. Ale też warto podkreślić, że dzięki takiemu działaniu, uświadamianiu, również w mediach, takich osób jak pan, które mają pisemną deklarację woli na pobranie narządów po śmierci, będzie coraz więcej.

Często w rodzinach pojawia się taka wątpliwość dotycząca tego, że ciało zmarłego zostanie okaleczone, że będzie widać, że wycięto z niego organy. To też stanowi mentalną przeszkodę. Jak wygląda ciało po wycięciu narządów?

Absolutnie nie należy się o to obawiać. Ciało w trumnie po pobraniu narządów nie różni się od ciał, którym nie pobrano narządów. To jest normalny zabieg operacyjny, po którym zakłada się szwy. Rodzina nie widzi różnicy.

Warto też podkreślić, że w przypadku osób nieletnich to rodzice muszą wyrazić zgodę na to, by ich dziecko było dawcą.

Oczywiście, że tak. Transplantologia jest niezwykle etyczną, usystematyzowaną dyscyplina medyczna. W transplantologii nic się nie dzieje przypadkowo. Żeby mieć zgodę na przeszczepianie, trzeba mieć szereg procedur przygotowanych, opracowanych, wystandaryzowanych. Należy przejść szczegółową weryfikacje Ministerstwa Zdrowia. Również szpital, w którym pobiera się narządy, musi spełnić szereg warunków.

Jednym z takich specjalistycznych ośrodków jest Uniwersyteckie Centrum Kliniczne Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, które ma na swoim koncie sporo sukcesów w tej dziedzinie. W zeszłym roku zespół pod pana kierownictwem dokonał pierwszego w Polsce i unikalnego na świecie zabiegu jednoczasowego przeszczepienia wątroby i trzustki u młodej kobiety chorej na mukowiscydozę. Z kolei w tym roku zespół wspomnianego przeze mnie wcześniej prof. Mariusza Kuśmierczyka wykonał pierwsze przeszczepienia serca w UCK WUM u dzieci. Dwóch 16-letnich chłopców. Też staracie się dokładać tę swoją cegiełkę do rozwoju transplantologii w Polsce.

Nie mamy wyjścia, ale i robimy to z radością. Jesteśmy największą uczelnią medyczną w Polsce. Mamy super specjalistów, super bazę dydaktyczną, naukową i medyczną. Jesteśmy największym ośrodkiem transplantacyjnym w Polsce przez to między innymi, że doszło do konsolidacji szpitali, ale dzięki temu powstało jedno ciało. W naszym ośrodku przeszczepia się co drugą wątrobę w Polsce, co trzecią trzustkę, co siódmą nerkę i wykonujemy połowę wszystkich przeszczepień nerek od żyjących dawców. Przeszczepiamy szpik. Oprócz tego pobierane są wszystkie fragmenty wątroby, które przeszczepiane są w Centrum Zdrowia Dziecka, więc to nasze spektrum działania jest bardzo szerokie. Jak pan słusznie zauważył, otworzyliśmy też program przeszczepiania serca zarówno u dorosłych, jak i u dzieci. Tu należy zaakcentować dzieci, dlatego, że jest to drugie miejsce, po zabrzańskim ośrodku, gdzie przeprowadza się takie operacje. Mamy pacjentów, którzy z coraz trudniejszymi chorobami są do nas kierowani, i potrafimy to świetnie robić. "Sky is the limit".

8 października przypada Europejski Dzień Donacji i Transplantacji. W tym roku Rada Europy powierzyła organizację uroczystości Polsce. Patrząc przez pryzmat naszych doświadczeń, czy bardzo odstajemy od innych krajów w dziedzinie transplantologii? Czy nie mamy się czego wstydzić?

Jeżeli chodzi o statystyki przeszczepień, to jesteśmy średnio w połowie wykonań europejskich. Jeżeli chodzi o dawców żyjących, to jesteśmy na szarym końcu. Kraje europejskie mają różne kultury, różne wskazania do przeszczepień. Ale myślę, że nie ma co szukać dziury w całym i zastanawiać się, czy jesteśmy lepsi od Niemców, Czechów, Brytyjczyków, czy gorsi. Nie zważając na nasze lokaty w Europie, powinniśmy działać na własnym obszarze. Statystyki są dobre, aby wyciągać wnioski. Ale istotne jest też to, że mamy potencjał rozwoju, że wiemy, jakie narzędzia należy wprowadzić, aby usprawniać nasz system, że musimy tylko trafić na odpowiedni grunt. I właśnie mass media, imprezy, dni donacji są po to, aby mówiło się o transplantologii, by inicjować kolejne działania. Muszę też wyrazić ogromne podziękowania dla pacjentów po przeszczepach, którzy tworzą grupy wsparcia. Oni "ładują nasze baterie", motywują do działania. Ale też pokazują ludziom zdrowym i chorym, że żyją po przeszczepieniu, że jest to cudowne życie, że by ich nie było, gdyby nie ofiara miłości innego człowieka.

I to jest najlepsze, co mogą robić dla transplantologii – dawać świadectwo swoim własnym życiem. Dziękuję panu za rozmowę.

Dziękuję.

Polecane

Wróć do strony głównej