Ekspert: protesty to preludium, ruszyła wielka gra o los Hongkongu po 2047 roku. Stawką jest przyszłość mieszkańców za niecałe 30 lat

2019-08-20, 14:01

Ekspert: protesty to preludium, ruszyła wielka gra o los Hongkongu po 2047 roku. Stawką jest przyszłość mieszkańców za niecałe 30 lat
Członkowie Zbrojnej Policji Ludowej oraz sprzęt zgromadzony przy Shenzhen Bay Sports Center w Shenzhen w prowincji Guangdong w Chinach. Chiny rozmieściły dużą liczbę oddziałów paramilitarnych zaledwie 25 km od granicy z Hongkongiem, który jest tuż za pobliskim portem. Foto: PAP/EPA/Alex Plavevski

- W 2047 roku przestanie obowiązywać zasada niezmienności systemu kapitalistycznego, która gwarantuje Hongkongowi specjalny status, wolności obywatelskie i wolny rynek. Chiny już teraz próbują wprowadzać zmiany w tym regionie lub testować możliwość zmian po 2047. Mieszkańcy Hongkongu czują zaś, że walczą o swoją przyszłość, nie mają nic do stracenia, dlatego protestują z tak wielką determinacją – mówi portalowi PolskieRadio24.pl Adrian Zwoliński z Instytutu Boyma.

Protesty w Hongkongu trwają już od kwietnia – wybuchły, gdy władze kontrolowane przez Pekin zaczęły prace nad prawem ekstradycyjnym, które ma pozwolić na wydawanie do Chin kontynentalnych osób poszukiwanych.

Wcześniej mieliśmy do czynienia z kilkumiesięczną tzw. rewolucją parasolek w 2014 roku – domagano się wówczas wyborów powszechnych władz, obecnie wybierane są one przez podporządkowanych Pekinowi elektorów. Kluczowi uczestnicy tamtych protestów do dziś znajdują się w więzieniach.

Powiązany Artykuł

hongkong 1200.jpg
W HONGKONGU DEMONSTROWAŁO W NIEDZIELĘ 1,7 MLN OSÓB

W ostatnich dniach ze strony Pekinu płyną pogróżki, rozmieszczono oddziały policyjne wraz z licznym sprzętem, pojazdami opancerzonymi przy granicy z Pekinem. Chiny prowadzą tam zmasowane ćwiczenia.

Protesty tymczasem nie ustają. Jakie jest ich tło? O co tak naprawdę toczy się walka? Jakie scenariusze są tutaj możliwe? Czy Chiny mogą zdecydować się na interwencję militarną? Czy protesty mogą zapobiec temu, co wydaje się nieuniknione ale jest niezgodne z wolą mieszkańców, czyli wchłonięciu przez Chiny i narzuceniu w Hongkongu chińskich porządków? O tym mówi Adrian Zwoliński z Instytutu Boyma i ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

***

PolskieRadio24.pl: Cały świat z niepokojem i w dużej części zapewne ze współczuciem, obserwuje protesty mieszkańców Hongkongu. Protestują oni już od kwietnia – przeciwko noweli prawa ekstradycyjnego, która ma umożliwić wydawanie do Chin kontynentalnych osób poszukiwanych. Ale inne postulaty to także wybory powszechne, odsunięcie od władzy obecnej szefowej administracji Carrie Lam. Poprzednie protesty, zwane rewolucją parasolek miały miejsce w 2014 roku, gdy komitet elektorów wybrał właśnie Carrie Lam.

Adrian Zwoliński z Instytutu Boyma, doktorant Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie: By zrozumieć, w którą stronę może potoczyć się historia i co jest siłą napędową tych protestów, trzeba przypomnieć kluczowy kontekst tych wydarzeń.

Sytuacja Hongkongu jest unikalna. Takiego przypadku nie ma nigdzie na świecie i prawdopodobnie już nigdy nie będzie. Sytuacja, w której się znalazł, to seria niefortunnych zdarzeń historycznych. Nie zagłębiając się w szczegóły, trzeba przypomnieć, że Hongkong na skutek XIX-wiecznych konfliktów państw zachodnich z Chinami w różnym stopniu znalazł się w strefie rządów Wielkiej Brytanii. Część terytoriów na obszarze Hongkongu należała do Wielkiej Brytanii, część była dzierżawiona na mocy umów z XIX wieku.

W latach 80-tych Wielka Brytania stanęła przed decyzją, co robić w tej sprawie. Część terytoriów nadal należała do niej, w części kończyła się dzierżawa. Należało sytuację uporządkować. Dlatego w 1984 roku podpisano dokument zwany ”Chińsko-Brytyjską Wspólną Deklaracją” (”Sino-British Joint Declaration”). Na mocy tej umowy Wielka Brytania zdecydowała się zwrócić Hongkong Chinom od 1 lipca 1997 roku. Jednocześnie Chiny zobowiązały się utworzyć na terenie Hongkongu tzw. ”Specjalny Region Administracyjny Hongkong” (”The Hong Kong Special Administrative Region”, HKSAR).

To co kształtuje dzisiejszą sytuację, kluczowy problem, to sprawa ustępu 3. punktu 12. tej deklaracji. Ustęp 3. mówi o tym, jaki musi być ustrój specjalnego regionu administracyjnego. Przewiduje, że Hongkong musi mieć zachowany niezależny od Chin rynek finansowy, system celny, prawny, struktury systemu kapitalistycznego, swobodny przepływ kapitału. Nawet jest tam fragment dotyczący stylu życia, mowa o wolnościach np.: słowa czy prasy.

Ustęp 3. punkt 12. deklaracji mówi o tym, że te warunki mają być zachowane i pozostać niezmienione przez następne 50 lat – czyli mają być pozostawione bez zmian do 2047 roku.

Specjalna deklaracja, która ma status umowy międzynarodowej, przewidywała także, że Hongkong musi mieć akt zasadniczy – w którym to wszystko zostanie ujęte, czyli upraszczając – małą konstytucję.

W owym akcie zasadniczym w artykule 5. – czyli w prawie lokalnym – wspomniano, że w Hongkongu nie będą wprowadzone zasady socjalistyczne , a dotychczasowy system kapitalistyczny i reguły postępowania pozostają niezmienione przez następne 50 lat.

To oczywiście prowokuje szereg pytań, a jednym z kluczowych jest pytanie o 2047 rok. Co się wtedy stanie? To znaczy, czy nagle specjalne zasady Hongkongu wyparują, czy nastąpi jakiś rodzaj ewolucji, czy pozostaną? Przepisy przejściowe umowy międzynarodowej i aktu zasadniczego tego nie określają.

Co się stanie w 2047 roku - czyli, jak pan zauważa, trzeba mieć na uwadze, że o tym właśnie myślą wszyscy protestujący w Hongkongu. To ich ”być, albo nie być”.

Przepisy prawa stwarzają w mojej ocenie taką sytuację, że w 2047 roku przestanie obowiązywać zakaz zmian obowiązujących reguł w Hongkongu, czyli od tego momentu Chiny będą mogły dokonywać zmian. Nie będzie tak, że w jednym momencie rzeczywistość Hongkongu się zmienia.

To wszystko będzie wymagało działań Pekinu, reakcji legislacyjnej i zmiany prawa, być może nawet konstytucji Chińskiej Republiki Ludowej.  

To wszystko zmienia postać rzeczy z punktu widzenia zwykłych mieszkańców. Chiny chcą dokonywać zmian, ale konieczne będą działania Pekinu w celu zmiany status quo.  To wywoła reakcję społeczeństwa Hongkongu. Mieszkańcy Hongkongu  w różnym stopniu mają inną kulturę niż mieszkańcy kontynentalnych Chin np.: inny styl życia.

W tym przypadku zatem te protesty można odczytywać jako preludium do tego, co ma nastąpić w 2047 roku.

Tak właśnie jest. Władze podejmują pewne działania mając na względzie 2047 rok. Chiny już teraz próbują krok po kroku dokonywać zmian i testują sytuację. Przygotowują sobie grunt pod dalsze działania. Sprawdzają, jak daleko mogą ingerować. Zakładają, że i tak będą do tego zmuszone.

Jednak władze Chin napotykają na opór, bo protesty w przeszłości, jak i obecne, mają bardzo dużą skalę.

Protestujący zdają sobie sprawę, że za 20 lat będą 40-50-latkami w tym państwie i że gra toczy się o ich przyszłość.

Trzeba zdać sobie sprawę, że bezpośrednie przyczyny konfliktów, na przykład próba zmiany zasad dotyczących ekstradycji, to nie jest coś, co dotyczy przeciętnego mieszkańca na co dzień.

Choć może.

To oczywiście ważny fragment rzeczywistości, jednak nie jest to codzienny, życiowy problem wszystkich mieszkańców. Mam na myśli, że ten problem jest symbolem niepokoju o zmianę sytuacji Hongkongu w ogóle.

Jednak walka dlatego jest tak zacięta, bo ludzie zdają sobie sprawę, że to zastępcza wojna o przyszłość?

 Na protesty trzeba patrzeć w szerszej perspektywie prawno-ekonomicznej – wziąć pod uwagę problem 2047 roku, ale i interwencje Pekinu w rzeczywistość Hongkongu. Wszyscy  stawiają sobie teraz pytanie - co zrobią, jak zareagują Chiny.

Ze strony Chin słychać pogróżki.

Niedawno władza przekazała protestującym wymowny komunikat: ”Nie mylcie powściągliwości ze słabością”. To zdradza bardzo wiele.

Oto, jak wygląda sprawa od strony formalnej: na mocy aktu zasadniczego, czyli małej konstytucji Hongkongu, przewidywanej przez Chińsko-Brytyjską Wspólną Deklarację, mimo że Chiny odpowiadają za ochronę Hongkongu w sensie militarnym, to nie mogą interweniować militarnie w sprawy wewnętrzne Hongkongu, chyba że administracja regionu zgłosi wniosek o taką interwencję ze względu na konieczność utrzymania ładu publicznego.

Chiny na własną rękę nie mogą dokonać tego rodzaju interwencji.


PAP/EPA/Alex Plavevski PAP/EPA/Alex Plavevski

Zapis jest, pytanie czy rzeczywiście może powstrzymać Chiny?

Na pytanie, co się może wydarzyć, należałoby patrzeć uwzględniając jeszcze dwa ważne aspekty.

Oczywiście Hongkong jest łakomym kąskiem dla Chin. Nie chodzi tylko o integralność państwową, choć dla Chin to kwestia niemalże wagi najwyższej. Spójrzmy też, jak na ogólnym poziomie wygląda sytuacja ekonomiczna Hongkongu. Nominalne PKB per capita w 2018 r. według Banku Światowego dawałoby Hongkongowi 15 miejsce na świecie. Index of Economic Freedom (indeks wolności gospodarczej) – pierwsze miejsce. HDI, czyli Human Development Index (wskazujący na rozwój gospodarczy i uwzględniający szerszy aspekt w wymiarze jakości życia) – siódme miejsce. Wreszcie w rankingu Doing Business 2019, wskazującym na warunki prowadzenia działalności gospodarczej, Hongkong zająłby czwarte miejsce.

Ścisła czołówka światowa.

Nie chcę tu opowiadać o ekonomicznych aspektach funkcjonowania Hongkongu, tylko na ogólnym poziomie próbuję wskazać, że mówimy o liczącym się ośrodku handlowym i centrum finansowym. Również z tych powodów Chinom zależy na Hongkongu.

Zatem Chiny myślą intensywnie, co z tym wszystkim zrobić.

Gdyby Chiny zdecydowały się na interwencję militarną, wywołałoby to katastrofalne skutki ekonomiczne. Hongkong to centrum finansowe – taki krok miałby daleko idące skutki dla rynku finansowego, jak i na przykład dla dzierżaw, także tych, z których korzysta biznes.

Hongkong jest też przyczółkiem do ekspansji zagranicznej dla chińskich firm. Do tego dochodzi kwestia inwestycji zagranicznych na terytorium Hongkongu. Innymi słowy, z perspektywy gospodarczej taka interwencja byłaby niekorzystna dla samych Chin.

Nie chodzi jednak wyłącznie o konsekwencje gospodarcze potencjalnej interwencji militarnej. Istnieje taka narracja, że Chiny tworzą dalekosiężne plany, dziesiątki lat naprzód. Zgodzę się, że to jest w części mitologia, czy próba tworzenia wizerunku państwa. To nie zmienia jednak faktu, że Chiny konsekwentnie inwestują bardzo dużo w soft power, projektują wizerunek i starają się prezentować na forum międzynarodowym określoną agendę. Od długiego czasu – choćby przy okazji Nowego Jedwabnego Szlaku, Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych, działań na agendzie ONZ, bilateralnych relacji z innymi państwami, czy w różnych wystąpieniach przedstawicieli administracji Chin - Chiny inwestują w swój wizerunek. Ten wizerunek to Chiny otwarte na globalizację, chcące pokojowego wzrostu, współpracy międzypaństwowej i które niezwykle szanują suwerenność państw i nie dokonują ingerencji w sprawy wewnętrzne innego państwa.

Chiny próbują sprawić, żeby uwierzono, że są takie, jakimi się prezentują.

Każde państwo kreuje swój wizerunek, chce przedstawić się w określonym świetle. Chiny demonstrują, że stawiają na globalizację i pokojowy wzrost gospodarczy. Tą kartą próbują potem grać na przykład przeciwko Donaldowi Trumpowi – twierdząc, że są liderem globalizacji, że oto się otwierają, a USA rzekomo zamykają.

No właśnie – to jest obraz kreowany na użytek widzów. Nawet w naszym rejonie – choćby w raportach Czech, ale też Polski i innych państw widzimy ostrzeżenia przed wywiadem Chin, a w przypadku państw dysponującymi zaawansowanymi technologiami przed m.in. szpiegostwem gospodarczym. Wygląda na to, że Chiny próbują wywierać wpływ wszędzie tam, gdzie się pojawiają, ale robią to po cichu – lecz to już inna historia.

Zmierzam do tego, że inwestycje na rzecz wizerunku Państwa Środka są ogromne i są dokonywane przy okazji niemal wszystkich innych działań Chin. Ingerencja militarna w Hongkongu spowodowałaby, że wszystkie te poprzednie inwestycje w wizerunek legną w gruzach.

Byłoby widać, że żelazna pięść Chin jest w pogotowiu i uderza, gdy tylko odkrywa, że może to zrobić, gdy sprzyja to jej interesom.

W prasie zachodniej wspomniano by wówczas plac Tiananmen. To zniszczyłoby wizerunek Chin, w który poczyniono wiele nakładów. Do tego dochodzą skutki ekonomiczne.

Dlatego uważam, że bardziej prawdopodobne jest to, że nie dojdzie do interwencji militarnej, niż to, że do niej dojdzie.  Scenariusz interwencji militarnej jest mało prawdopodobny.

Oczywiście nie można też w ogóle wykluczyć takiego czarnego scenariusza. Nie wiemy jakie czynniki przeważą. Z drugiej strony są bowiem inne argumenty – Chiny boją się, że rząd będzie postrzegany jako słaby, dano temu wyraz we wspomnianym wcześniej komunikacie ”nie mylcie powściągliwości ze słabością”. Mogą obawiać się, że Pekin będzie postrzegany jako ten, który nie radzi sobie z sytuacją.

Albo taki, na który jest "sposób".

Nie zapominajmy, że w Chinach mają miejsce różne protesty.

Najczęściej tłumione są od razu, w zarodku.

Chiny są autorytarnym państwem. Ale sytuacje bywają różne: różne protesty o różnym charakterze mają tam miejsce. Chiny to niezwykle zróżnicowane państwo.  

W którym różnie bywa?

Życie społeczne toczy się również w Chinach, choć oczywiście na innych zasadach niż to które znamy w Europie. Jednak jeśli brać pod uwagę doświadczenia historyczne Chin i to, w jaki sposób funkcjonują ich przywódcy, to wydarzenia w Hongkongu muszą wzbudzać szczególny niepokój władz.

Zastanawiają się zatem intensywnie co robić.  

Gdybym miał rozważyć czarny scenariusz, to wskazałbym, że wymówką dla nich byłby wniosek władz regionu. Mogą powiedzieć, że poproszono ich o interwencję. Jednak Chiny zdają sobie sprawę, że niezależnie od tej wymówki poniosłyby daleko idące konsekwencje i to mogłoby zmienić bardzo wiele na ich niekorzyść.

Zatem zakładałbym, że większym prawdopodobieństwem jest, że Chiny będą próbowały rozwiązać ten problem w inny sposób np.: rękoma policji Hongkongu. Jednocześnie aktywność sił militarnych w pobliżu granic Hongkongu może oddziaływać psychologicznie tj. wzbudzać lęk. Chiny mogą też starać się grać na przeczekanie tej sytuacji.

By przeczekać to wszystko, aż protesty ucichną?

Mogą grać na przeczekanie i stopniowe tłumienie protestów rękoma administracji lokalnej – czyli rękoma specjalnego regionu administracyjnego, na który mają wpływ przez szefową administracji Hongkongu Carrie Lam.

Czy możemy stwierdzić, jaka jest rola Carrie Lam? Z jednej strony zawiesiła prace nad przepisami o ekstradycji, ale nie chce wycofać się zupełnie. I choćby stąd widać, że wypełnia rozkazy Pekinu...

Obecna szefowa administracji uważana jest za człowieka Pekinu lub przynajmniej jest z nim związana. Można zakładać, że powstrzymanie się od prowadzenia prac nad prawem ekstradycyjnym dokonało się w porozumieniu z Pekinem.

Dodajmy, że wśród protestujących pojawiają się także hasła dotyczące rezygnacji szefowej administracji, Carrie Lam. To dla niej trudna sytuacja.

Demonstrujący chcą też m.in. powszechnych wyborów do władz tego regionu, zupełnego wycofania projektu nowelizacji prawa ekstradycyjnego, uwolnienia zatrzymanych demonstrantów, śledztwa w sprawie działań policji.  Protesty zaczęły się w kwietniu, a determinacja ciągle się utrzymuje. Czy zatem możliwe jest, że protesty tak po prostu wygasną?

Mnie zajmują aspekty ekonomiczne i prawne tematu, o którym rozmawiamy. Odpowiedzieć na pani pytanie mógłby ktoś, kto ma dobry wgląd w dynamikę tych procesów. Jest to trudne do przewidzenia. Nawet wspominany w mediach powrót studentów na uczelnie, który ma nastąpić niedługo może zadziałać dwojako – może ograniczyć protesty, ale może je też rozszerzyć.

W sprawie Hongkongu po raz pierwszy dopiero w sierpniu zabrał głos Donald Trump. Jego wypowiedzi wyglądają jak deklaracja dobrej wiary, wiary w happy end. Rodzi się pytanie, dlaczego. Tak czy inaczej, i Waszyngton, i Londyn, i czasem także inne kraje Zachodu, pokazują wyraźnie w różnych wypowiedziach, że sprawa Hongkongu jest dla nich ważna. Co jednak z tego wynika?

Z całą pewnością – to jest presja.

Ta presja działa zapewne na Chiny powstrzymująco już od kilku miesięcy, choć może nie była wcześniej tak ostentacyjna? Mówi się, że elementem przetargowym USA są też toczące się negocjacje w wojnie handlowej Chin i USA.

Jeśli chodzi o negocjacje handlowe (,,negocjacje handlowe” uważam za określenie lepiej oddające to z czym mamy do czynienia niż ,,wojna handlowa”) między Chinami i USA – to presja prezydenta Donalda Trumpa jest tutaj z pewnością silnym argumentem. Oczywiście jest też silnym argumentem w kwestii losów Hongkongu. Trump będzie grał kartą Hongkongu tak długo jak będzie to korzystne.

Wróćmy do kwestii 2047 roku. M.in. w trakcie tego sporu wykuwa się powoli przyszłość Hongkongu?

De facto na naszych oczach rozgrywają się testy i przygotowania do 2047 roku. Zresztą, rozpoczęły się one już kilka lat temu. Moim zdaniem Chiny będą starały się dokonywać działań ewolucyjnych. Do 2047 roku będą przyglądały się i testowały, jak dalece mogą się posunąć. Pekin będzie starał się przygotować grunt pod te zmiany.

Czynności, które Chiny będą musiały podjąć jest mnóstwo. To zmiana prawa, instytucji, wręcz systemu społeczno-gospodarczego. Przykładowo pojawia się problem dzierżaw. Administracja Hongkongu nie jest właścicielem nieruchomości, tylko nimi zarządza. Właścicielem tych terytoriów są Chiny. Hongkong dzierżawi ziemię np.: biznesowi. Pytanie zatem co dalej z dzierżawą nieruchomości. Jest szereg wątpliwości prawno-administracyjnych i ekonomicznych.

Już teraz mamy do czynienia z próbami przygotowywania się do 2047 roku w aspekcie ekonomicznym. Budzi to jednak, jak widać, prawdopodobnie większy opór, niż się spodziewano.

A mieszkańcy Hongkongu chcieliby zachowania status quo dla siebie i dla swoich dzieci. Nauczyli się, że można żyć w wolnym kraju, rozwijać się, konkurować na wolnym rynku.

Część mieszkańców Hongkongu ma poczucie odrębności. Mamy tego skutki w postaci obecnego sporu.

A może Chiny mogłyby na przekór wszystkim złym prognozom dojść do wniosku, że ten region jest na tyle specyficzny, że można pozostawić tam status quo? To byłoby chyba najbardziej racjonalne i najlepsze wyjście z sytuacji – najlepsze chyba dla wszystkich? Bo Hongkong w obecnym kształcie przynosi przecież korzyści ekonomiczne, jest łącznikiem Chin z Zachodem.

Status quo moim zdaniem nie zostanie przedłużony. Chiny będą zaś dokonywać albo wolniejszych albo szybszych zmian. Moim zdaniem nie chcą dokonać rewolucji, ale przez zmiany powoli integrować Hongkong z resztą kraju. Narracja rządu nastawiona jest na zebranie ,,wszystkich ziem”.  Celem jest przejście od zasady ”jeden kraj, dwa systemy” do sytuacji ”jeden kraj, jeden system”.

Z perspektywy priorytetów natury politycznej przedłużenie status quo tak po prostu wydaje mi się zatem niemożliwe.

A zatem jeden system za wszelką cenę?

Tego nie wiemy. O tym pytaniu mówiliśmy wcześniej i nikt nie potrafi na nie do końca odpowiedzieć. Można szacować prawdopodobieństwo scenariuszy.

To bardzo ciekawa sytuacja. I niestety bardzo smutna.

Nie chcę popadać w ,,oczywiste oczywistości”, ale globalna gospodarka, pełna jest ciekawych sytuacji. Żyjemy w ciekawych czasach, a w ciekawe czasy wpisane są dramatyczne wybory i trudne sytuacje. Nie inaczej jest w przypadku Hongkongu.

Wygląda na to, że niestety ma pan rację, iż co do planów Chin w odniesieniu do Hongkongu nie można mieć złudzeń.

Obecnie jednak, w kontekście interwencji, trzeba mieć na uwadze, że Chiny inwestowały w wizerunek nie dla zasady, ale po to, by odnieść konkretne korzyści – w relacjach ekonomicznych, na polu polityki zagranicznej. Wydaje mi się, że rachunek ekonomiczny wskazywałby, że Pekin preferuje scenariusz ewolucyjny.

Jednak trzeba mieć w pamięci, że choć czynnik ekonomiczny odgrywa olbrzymią rolę, to nie jest jedynym czynnikiem.

Wiele determinuje bieg wydarzeń. I zapewne strategia 2047.

Około 55 procent eksportu Hongkongu trafia do Chin. Już tylko to obrazuje, że powiązania są silne. Z drugiej strony odrębności też są silne. Zmiany, choć moim zdaniem ewolucyjne, musiałby być daleko idące.

Zobaczymy jak sytuacja rozwinie się w rzeczywistości. Niejednokrotnie bieg historii zaskakiwał nas.

Nadużywany zwrot ,,sytuacja jest dynamiczna” jest w tym przypadku bardzo adekwatny.


Z Adrianem Zwolińskim z Instytutu Boyma i ze Szkoły Głównej Handlowej rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Polecane

Wróć do strony głównej