"Zakończyć plądrowanie i wandalizm". Służby wymusiły koniec protestów w Waszyngtonie
Po deklaracji prezydenta USA Donalda Trumpa o zmobilizowaniu wojska siły bezpieczeństwa wymusiły w nocy z poniedziałku na wtorek godzinę policyjną, kończąc protesty i zamieszki w centrum Waszyngtonu.
2020-06-02, 09:25
Posłuchaj
Donald Trump poszedł na miejsce protestów - relacja Marka Wałkuskiego (IAR)
Dodaj do playlisty
Powiązany Artykuł
Niespokojnie w Chinatown. Policja użyła granatów hukowych, nad dzielnicą latają śmigłowce
Prezydent w swoim wystąpieniu w Ogrodzie Różanym zapowiedział, że kieruje do stolicy USA "tysiące ciężko uzbrojonych żołnierzy, członków personelu wojskowego i służb bezpieczeństwa, by zakończyć zamieszki, plądrowanie, wandalizm, napaści oraz bezmyślne niszczenie mienia".
Powiązany Artykuł
Trump: nie pozwolę, by wściekły tłum rządził w pokojowych protestach
Po początku obowiązywania godziny policyjnej w Waszyngtonie służby bezpieczeństwa zaczęły ją ściśle egzekwować. Skrzyżowania w centrum miasta zablokowano. Biały Dom otoczyła policja. Na ulicach widać było oddziały Gwardii Narodowej, straży granicznej, a nawet Agencji do Walki z Narkotykami (DEA). Na miejscu był przewodniczący kolegium szefów sztabów sił zbrojnych USA generał Mark Milley.
"To nie jest Bagdad, to Ameryka"
Tłum rozbijano na mniejsze grupy i spychano na ulice oddalone od Białego Domu. Używano granatów hukowych, flar oraz gazu łzawiącego. Nad miastem nisko latały wojskowe śmigłowce. Jeden zszedł nawet poniżej poziomu dachów budynków. Demonstrujący wygrażali śmigłowcom i wykonywali w ich kierunku wulgarne gesty. - To nie jest Bagdad, to Ameryka - mówił jeden z nich.
Noc z poniedziałku na wtorek była zdecydowanie spokojniejsza niż w weekend. Ulice niemal opustoszały, nie słychać było śmigłowców oraz policyjnych syren. Dziennik "Washington Post" poinformował o jednym budynku, w którym schowało się 100 protestujących.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Zniszczone sklepy i bijatyki z policją. Protesty w Nowym Jorku na ogromną skalę
"To służy wznieceniu przemocy"
Kontrowersje budzi użycie przez służby gazu łzawiącego, by przepędzić protestujących sprzed Białego Domu i utorować drogę Trumpowi do pobliskiego kościoła episkopalnego św. Jana. W poniedziałek wieczór prezydent wyszedł ze swojej rezydencji i na chwilę przystanął przed tą świątynią, gdzie z Biblią w prawej dłoni pozował do zdjęć.
Krok ten skrytykowały władze kościoła, który w ostatnich dniach był w epicentrum protestów. - Wszystko, co powiedział i zrobił Trump, służy wznieceniu przemocy - oceniła biskup Mariann Budde. Dodała, że nikt z Białego Domu nie kontaktował się z nią w kwestii przyjścia prezydenta przed świątynię.
"Używanie gazu wobec pokojowo protestujących, tylko po to, by prezydent mógł pozować do zdjęć przed kościołem, hańbi każdą z wartości, których uczy nas wiara" - napisała natomiast na Twitterze szefowa Izby Reprezentantów, Demokratka Nancy Pelosi.
pb
REKLAMA
REKLAMA