"To była ewidentna cenzura". Maciej Kożuszek o sprawie Huntera Bidena i rosnącej roli gigantów z Doliny Krzemowej

- "New York Post" na podstawie materiałów zgromadzonych w laptopie należącym do Huntera Bidena opublikował artykuł dotyczący powiązań polityczno-biznesowych rodziny Bidenów. Krótko po tym Twitter i Facebook podjęły arbitralną decyzję o zakazie rozpowszechniania tych informacji. W pewnym momencie algorytm działał w taki sposób, że każdy, kto próbował tweetnąć link do artykułu z "NYP", miał zawieszane konto. To była ewidentna cenzura - powiedział Maciek Kożuszek ("Gazeta Polska Codziennie") w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl.

2020-12-23, 09:44

"To była ewidentna cenzura". Maciej Kożuszek o sprawie Huntera Bidena i rosnącej roli gigantów z Doliny Krzemowej
Joe Biden oraz jego syn, Hunter Biden. Foto: PAP/EPA/ALEXIS C. GLENN/POOL

Powiązany Artykuł

joe biden free shutt 1200 .jpg
"Interesy z największą prywatną firmą energetyczną Chin". Giuliani dostarcza dowody obciążające syna Bidena

Paweł Bączek (portal PolskieRadio24.pl): Wybory w USA oraz działania Twittera ws. dezinformacji (np. oznaczanie wpisów prezydenta USA Donalda Trumpa jako wprowadzających w błąd) spowodowały skokowy wzrost liczby użytkowników amerykańskiego serwisu Parler, stającego się alternatywą dla Twittera. "Parler stał się de facto domem dla protestu konserwatystów przeciwko wyborom" - stwierdził branżowy portal The Verge. Czy w obliczu coraz ostrzejszej cenzury na Twitterze możemy być świadkami przechodzenia części użytkowników do innych platform?

Maciek Kożuszek ("Gazeta Polska Codziennie"): Oczywiście, jesteśmy świadkami takiego procesu. Każdy, kto się decyduje na taki krok, musi sobie zadać kluczowe pytanie. Portal Parler został założony ze szlachetnej intencji - konkurencja rynkowa powinna być jak największa. Natomiast serwis jest już deklaracją tego, że chcemy rozmawiać tylko z konserwatystami, z ludźmi bliskimi naszym poglądom. To jest jakieś rozwiązanie, ale nie idealne.

Czytaj także:

Twitter, Facebook, cały internet miały być współczesną agorą, miejscem, gdzie następowałaby wymiana myśli i dyskusja. Wiemy, że algorytmy, które proponują nam różne treści, sprzyjają powstawaniu baniek informacyjnych - czy to w kręgach konserwatywnych, czy liberalno-lewicowych - a powstawanie takich baniek jest czymś, co chyba najbardziej dzisiaj szkodzi otwartej debacie i wsłuchiwaniu się w argumenty drugiej strony.

To jest konsekwencja także tego, że ludzie, którzy budują swoją medialną obecność przy pomocy tych platform (dziennikarze, liderzy opinii), coraz częściej mają poczucie, że ich konta, dorobek, cała praca mogą być w każdym momencie zabrane w wyniku aktu woli panów, którzy często nie są specjalistami od polityki. Te osoby mają często bardzo powierzchowne pojęcie na ten temat - co było bardzo widoczne w czasie przesłuchań szefów Facebooka i Twittera w amerykańskim Senacie.

REKLAMA

Powiązany Artykuł

joe biden EN 1200 .jpg
"Prokurator musi działać". Donald Trump chce śledztwa w sprawie syna Joe Bidena

Jak Pan zauważył, w połowie listopada doszło do kolejnych przesłuchań Marka Zuckerberga i Jacka Dorseya. Bronili oni w Senacie USA polityki swoich firm w walce z dezinformacją w trakcie amerykańskich wyborów. Republikańscy parlamentarzyści zarzucali obu serwisom zaprowadzanie cenzury i ograniczanie wolności wypowiedzi na tych platformach.

Omawiając to wydarzenie, warto zwrócić uwagę na to, jak ci panowie odpowiadali na konkretne pytania dotyczące mechanizmów zachodzących na ich stronach. Po pierwsze, były one mocno niezadowalające, a po drugie, wyglądały jak zaczerpnięte z podręcznika do słabego PR-u. Jack Dorsey mówił na przykład, że doszło do cenzury tweetów Donalda Trumpa, aby dyskusja była… szersza.

Oczywiście, fact-checking i sprawdzanie pewnych deklaracji Donalda Trumpa, które czasem mogą okazać się fałszywe, to jedno. Natomiast czymś zupełnie innym jest arbitralne wybieranie jednej strony sporu politycznego do takiej operacji. Władze tych portali, gigantów z Doliny Krzemowej, prowadzą bardzo sprytną grę z amerykańskimi politykami - występuje to również w Europie, ale w Stanach Zjednoczonych jest to szczególnie dobrze widoczne.

W połowie października dziennik "New York Post" opublikował serię artykułów poświęconych synowi Joe Bidena. Powołując się na uzyskane od Rudy’ego Giulianiego (prawnika Donalda Trumpa) maile, gazeta pisała, że Hunter Biden prowadził lukratywne interesy z największą prywatną chińską firmą energetyczną. Miał też przyznać, że jeden z kontraktów byłby interesujący dla jego rodziny. W innym tekście "NYP" zwrócił uwagę, że przed kilku laty Hunter Biden przedstawił swemu ojcu, ówczesnemu wiceprezydentowi USA, szefa ukraińskiej firmy energetycznej Burisma. Miało to miejsce, jak podkreślił dziennik, niecały rok przed tym, jak Joe Biden "zmusił ukraińskich urzędników państwowych do zwolnienia prokuratora, który prowadził dochodzenie w sprawie tej firmy". Niedługo po tym Twitter postanowił zareagować…

Jeżeli mówimy o cenzurze, to z cenzurę ewidentną mieliśmy do czynienia w przypadku - jak Pan wspomniał - historii o Hunterze Bidenie. Mieliśmy sytuację, w której "New York Post" na podstawie materiałów zgromadzonych w laptopie należącym do Huntera Bidena, opublikował artykuł dotyczący powiązań polityczno-biznesowych rodziny Bidenów. Krótko po tym Twitter i Facebook podjęły arbitralną decyzję o zakazie rozpowszechniania tych informacji - bez jakiejkolwiek konsultacji i sprawdzenia przez organizacje fact-checkingowe.

W pewnym momencie ten algorytm działał w taki sposób, że każdy, kto próbował tweetnąć link do artykułu z "New York Post", miał zawieszane konto. To była ewidentna cenzura. O ile w sprawie tweetów Donalda Trumpa można jeszcze mówić o pewnej formule ostrzegania, to w tym przypadku mamy do czynienia z ewidentną - powtórzę - cenzurą.

REKLAMA

Podczas kampanii Joe Bidena informowano, że dyskusja w internecie na temat historii Huntera Bidena, była na podobnym poziomie, co doniesienia dot. Hillary Clinton, jej serwerów i spraw Clinton Foundation. Natomiast historią Huntera Bidena nie zajęły się media głównego nurtu, był efekt takiej medialnej blokady.

Moim zdaniem, mogło to mocno wpłynąć na ostateczny wynik wyborów. Czy dało zwycięstwo Bidenowi? Tego się nie dowiemy. Sondaże pokazują, że jest spora grupa wyborców demokratycznych, która sygnalizowała, że gdyby wiedziała o sprawie Huntera Bidena, to mogłaby zmienić swoje decyzje wyborcze. To jest moim zdaniem najistotniejszy problem.

Tym bardziej że jest to historia dosyć jasna - rodzina Bidenów, sam Hunter Biden w żadnym momencie nie zaprzeczyli ani jednemu cytowanemu mailowi. Nie powiedzieli, że to nieprawda, nie padło żadne dementi z ich ust. Kluczowe jest to, że sami zainteresowani nie zaprzeczali wprost żadnym elementom tej historii.

Czy można zatem powiedzieć, że media chciały niejako przypodobać się środowisku Partii Demokratycznej takim działaniem?

Tak, to była najbardziej ewidentna sytuacja, w której portale internetowe chciały zapunktować u demokratycznych polityków. Dlaczego? Czuły, że są na celowniku od czasu wyborów w 2016 r. To wtedy była obecna narracja, że Facebook, dzięki narzędziom do analizy preferencji wyborczych i targetowaniu reklam wyborczych, umożliwił "przekręt" kampanii Donalda Trumpa. Te cenzorskie zapędy Facebooka i Twittera są odpowiedzią na zawołania liberalnych polityków. Jeden z amerykańskich polityków powiedział, że "niestety, ale wolność słowa jest używana przeciwko temu, co stanowi wartość dziennikarstwa". Nie da się powiedzieć bardziej wprost, że wolność słowa jest niebezpieczna.

REKLAMA

Jak zatem walczyć z fake newsami? Jakie ma Pan zdanie na ten temat? Czy pod pozorem zwalczania fałszywych informacji, nie kryją się czasem zapędy cenzorskie?

To, co się nazywa walką z fake newsami, jest często czynione ze szlachetnych motywów. Jeżeli ma to służyć szerzeniu prawdziwych i sprawdzonych informacji opinii publicznej, to zawsze się pod tym podpiszę. Jednak na żadne restrykcje, czynione nawet w dobrej wierze, nigdy się nie zgodzę. Wolność słowa ma swoje pewne negatywne konsekwencje, z którymi musimy się codziennie mierzyć. Natomiast ograniczanie wolności słowa w internecie prowadzi do tego, że tworzymy narzędzia, które ostatecznie kończą się cenzurą - bez względu na intencje twórców.

Ostatecznie nie unikniemy tego, żeby rozwiązywać wszelkie sporne kwestie prawnie. Albo będzie tak, że platformy takie jak Twitter czy Facebook uzyskają status publikatorów (mediów, telewizji) i będą mogły mówić, że mają prawo do kreowania rzeczywistości... Albo prawnie będzie się od nich wymagać tego, żeby broniły wolności słowa, żeby były forum wymiany opinii, a nie uczestnikami debaty. Takie rozwiązania w pewnym momencie będą potrzebne, zaistnieje potrzeba rozbicia tego monopolu.

Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiał Paweł Bączek (portal PolskieRadio24.pl)

REKLAMA

***

Jak wybierany jest prezydent USA? (opr. Adam Ziemienowicz/PAP) Jak wybierany jest prezydent USA? (opr. Adam Ziemienowicz/PAP)

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej