Gry wojenne Rosji wokół Ukrainy. Ekspert PISM: Rosja eskaluje żądania, ustępstwa byłyby groźne dla Europy

2021-04-16, 18:43

Gry wojenne Rosji wokół Ukrainy. Ekspert PISM: Rosja eskaluje żądania, ustępstwa byłyby groźne dla Europy
Prorosyjskie oddziały podczas ćwiczeń w okupowanej części Donbasu. Foto: PAP/EPA/DAVE MUSTAINE

- Dwa główne scenariusze w odniesieniu do działań Rosji w Donbasie to próba zastraszenia Zachodu i Ukrainy, celem wymuszenia ustępstw, zwłaszcza uznania de facto "strefy wpływów Kremla" w Europie Wschodniej oraz ograniczona interwencja wojskowa - powiedział portalowi PolskieRadio24.pl Marcin Terlikowski (PISM). Analityk podkreślił jednocześnie, że obecnie nie można wykluczyć żadnego rozwoju wypadków, w tym wojny na szerszą skalę.


Powiązany Artykuł

mid-epa09122503 (1).jpg
Anders Aslund o Ukrainie: Putin może szykować wojnę przed wyborami, uznanie "republik" albo targi o NS2

Marcin Terlikowski (PISM) podkreślił w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl, że mamy zbyt mało danych, by wykluczyć bądź zdecydowanie poprzeć jakikolwiek scenariusz rozwoju sytuacji na Ukrainie. - Więcej wiedzy mają wojskowi, wywiad, decydenci polityczni – zaznaczył. - Nie powinniśmy opowiadać się po stronie konkretnego  scenariusza rozwoju wydarzeń. Należy mówić o pewnym wachlarzu możliwości i zbiorze scenariuszy, z których każdy może jeszcze być zrealizowany przez Rosję – dodał.

Ekspert podkreślił, że kalkulacje Kremla na temat zysków i strat po ewentualnej operacji militarnej mogą różnić się od ocen Zachodu.

Czytaj także:

Moskwa chce by, Zachód uznał strefy wpływów, jak za czasów sowieckich

Jakie cele stawia sobie Kreml? - Moskwa promuje m.in. ideę decentralizacji i federalizacji Ukrainy, co oznaczałoby specjalne prawa dla wschodnich obwodów tego kraju i umożliwiałoby Rosji decydujący wpływ na to, jaką politykę będzie prowadził Kijów. Jest to główny strategiczny cel Rosji – przywrócenie politycznej kontroli nad Ukrainą. Dodatkowym celem Rosji jest zniesienie sankcji, nałożonych po 2014 roku, powrót do współpracy gospodarczej z krajami zachodnioeuropejskim i Stanami Zjednoczonymi – zaznaczył nasz rozmówca.

Jak podkreślił, Moskwa chciałaby także powrotu do zimnowojennego myślenia, jeśli chodzi o strefy wpływów. Chodzi o odebranie możliwości suwerennego decydowania o sobie w przypadku takich państw jak Ukraina, Gruzja, czy Białoruś.

- Według części komentatorów Rosja może kalkulować, iż tego rodzaju straszenie nową wojną się opłaci, ponieważ jeśli Zachód oceni, że napięcie jest zbyt duże, to będzie dążył do jego obniżenia poprzez uwzględnienie części rosyjskich postulatów, aby zakomunikować Rosji, że nie chce nowej zimnej wojny. A sposobem na to byłoby na przykład – i takie komentarze się już pojawiają – zasugerowanie Kremlowi, że Ukraina i Gruzja nie będą nigdy członkami NATO. Oznaczałoby to odejście od decyzji szczytu  w Bukareszcie w 2008 roku, na którym Sojusznicy zgodzili się, że jeśli te kraje będą gotowe do członkostwa w NATO i będą tego chciały, to Sojusz je przyjmie. Ta decyzja od 13 lat utrzymuje de facto otwarte drzwi do NATO dla Ukrainy i Gruzji. A tymczasem coraz częściej pojawiają się komentarze, jakoby Zachód powinien zakomunikować, że rozszerzenie się skończyło i gotów jest uznać strefę poradziecką za obszar jakiś specjalnych praw Rosji – zaznaczył analityk.

Analityk PISM podkreślił, że tego rodzaju postulaty wyrażenia przez Zachód zgody na żądania Rosji nie pojawiają się co prawda na najwyższym poziomie politycznym, ale  wysuwa je wielu ekspertów czy mniej znanych polityków, np. parlamentarzystów w różnych państwach Europy. - To oczywiście bardzo groźne z punktu widzenia bezpieczeństwa Europy, bo nie wolno pozwalać na powrót myślenia w kategorii "stref wpływów”" sprzecznego z suwerennością państw.

Ekspert przypomniał, że sojusznicy w NATO zgadzają się, że działania Kremla zagrażają bezpieczeństwu Europy i USA. - Chodzi nie tylko o działania wojskowe, ale także np. o ujawniane już kilkukrotnie cyberataki, prowadzone na wielką skalę przeciwko USA i państwom europejskim, a także o działania propagandowe i dezinformacyjne – dodał.

Więcej w rozmowie.

***

PolskieRadio24.pl: W ostatnich dniach wzmacniane są oddziały rosyjskie wokół ukraińskich granic. Naczelnik głównego zarządu wywiadu ministerstwa obrony Ukrainy Kyryło Budanow przekazał, że wedle ustaleń wywiadu na początku marca Rosja gromadziła wokół ukraińskich granic siły liczące 89 tysięcy żołnierzy, dwie armie sił powietrznych, jednostki obrony powietrznej, Floty Czarnomorskiej, 28 batalionowych grup taktycznych na trzech kierunkach orłowsko-woroneskim, dońskim, krymskim. Natomiast do 20 kwietnia ma zwiększyć te siły do 110 tysięcy żołnierzy. Jakie scenariusze można rozpatrywać? Jak postrzegać zagrożenie w tej sytuacji? Jakie cele wiąże Rosja z tą eskalacją w szerszym kontekście bezpieczeństwa?

Marcin Terlikowski (Polski Instytut Spraw Międzynarodowych): Przede wszystkim w tej chwili nie wolno przesądzać, jakie są cele Rosji. Nie należy oceniać koncentracji sił Rosji oraz działań rosyjskich ani jako tylko i wyłącznie demonstracji siły i próby zastraszenia Ukrainy, ani jako przygotowania do otwartej wojny z Ukrainą.

Po pierwsze sytuacja jest dynamiczna. Po drugie opinia publiczna nie ma pełnej wiedzy na temat tego, co naprawdę dzieje się przy granicach z Ukrainą.

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że mamy dostęp do mniejszej części wiedzy o tym, jakie siły i w jaki sposób zostały skoncentrowane. Wywiady wojskowe i odpowiednie instytucje NATO wiedzą znacznie więcej niż opinia publiczna.

Dlatego nie powinniśmy opowiadać się po stronie jednego scenariusza rozwoju wydarzeń. Należy mówić o pewnym wachlarzu możliwości i zbiorze scenariuszy, które mogą być realizowane przez Rosję.

Jaki jest ten wachlarz scenariuszy? Wiążą się zapewne z celami Rosji, która eskaluje napięcie, realizując swoje dążenia.

Część analityków, dziennikarzy w oparciu o dane w dostępie publicznym, ale także po części o informacje przekazywane przez polityków i wojskowych, ocenia, że Rosja robi wszystko, aby ta sytuacja wyglądała jak przygotowania do wojny, ale w praktyce tak nie jest.

Decydować o tym ma brak większego wsparcia logistycznego, które byłoby wymagane, gdyby Kreml rzeczywiście decydował się wprowadzić duże siły na Ukrainę, zaatakować ten kraj z różnych kierunków. To jeden ze scenariuszy. Wedle niego Rosja po pierwsze chce zastraszyć Ukrainę. Po drugie występuje z pozycji siły wobec nowej administracji amerykańskiej prezydenta Joe Bidena, a po trzecie chce zastraszyć państwa europejskie, członków Unii Europejskiej i NATO, wskazując, że Europie wciąż grozi eskalacja napięcia, być może jakiś kolejny konflikt zbrojny, a więc należy powoli wrócić do tzw. business as usual wobec Rosji. I tutaj pojawiają się komentarze, że Rosja chce uprawdopodobnić poprzez te działania także dokończenia gazociągu Nord Stream 2, jako swoistego symbolu niezrywania współpracy gospodarczej z Rosją i nieizolowania Rosji, pomimo jej agresji na Ukrainę i konfrontacyjnej polityki wobec NATO, a także pomimo utrzymującego się napięcia.

Drugi scenariusz zakłada ograniczoną interwencję wojskową, czy ze strony Krymu, czy od północy czy też poprzez eskalację w Donbasie. Chodzi o operację ograniczoną w swoim zakresie terytorialnym i skali. Wielu analityków wskazuje, że w tej chwili Rosja nie ma wystarczającego wsparcia logistycznego, żeby podjąć się operacji na wielką skalę. Jednak to się może zmienić.

Gdyby Rosja chciała rozpocząć wojnę z Ukrainą w pełnej skali, musiałaby się liczyć z ogromnymi kosztami i długotrwałym obciążeniem wojskowym, które byłoby dla niej niezmiernie obciążające finansowo, politycznie. Reakcja państw UE i USA byłaby jednoznaczna. W wyniku takiej decyzji Moskwa straciłaby bardzo wiele, więcej niż po agresji w 2014 r. Nie można jednak wykluczać, że rosyjska kalkulacja zysków i strat wygląda inaczej. Niepewność zatem pozostaje, choć ten scenariusz jest często odrzucany w dyskusji publicznej.

Dlatego dwa główne scenariusze to obecnie demonstracja siły oraz ograniczona eskalacji działań wojskowych. Ta z kolei miałaby wpłynąć na sytuację na Ukrainie i podejście do przyszłości Donbasu.

Co jeszcze można powiedzieć o celach Rosji?

Rosji zależy na takim uregulowaniu konfliktu z Ukrainą, aby uzyskać kontrolę nad głównymi kierunkami polityki zagranicznej i wewnętrznej Ukrainy.

Moskwa lansuje pomysł decentralizacji i federalizacji Ukrainy, co oznaczałoby specjalne prawa dla wschodnich obwodów tego kraju Chciałaby poprzez tego rodzaju instrument mieć decydujący wpływ na to, jaką politykę będzie prowadził Kijów. Niezależnie od wybranego instrumentu,  to jest właśnie  strategiczny cel Rosji – przywrócenie politycznej kontroli nad Ukrainą.

Dodatkowym celem Rosji jest zniesienie sankcji, nałożonych po 2014 roku, powrót do współpracy gospodarczej z krajami zachodnioeuropejskim i Stanami Zjednoczonymi.

Chodzi o eksport węglowodorów, ropy i gazu, ale też otwarcie rosyjskiej gospodarki na potrzebne inwestycje zagraniczne. Rosja chciałaby powrotu do business as usual, jak przed 2014 rokiem. Potrzebuje bowiem zastrzyku środków finansowych, technologii, także po to, żeby uspokoić sytuację wewnętrzną. Ta może rozwijać się w niekorzystnym dla Kremla kierunku, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że społeczeństwo widzi skalę korupcji i sprzeniewierzania publicznych środków przez oligarchów, ludzi władzy i wielkiego biznesu.

Rosja eskaluje napięcie, co może jednak obrócić się przeciwko niej. Widać olbrzymie zaniepokojenie Zachodu. W czwartek Kijów odwiedzili trzej ministrowie państw bałtyckich, miały miejsce rozmowy Ukrainy z NATO, rozmowy wewnątrz NATO, wcześniej stolicę Ukrainy odwiedził też minister spraw zagranicznych.

Według części komentatorów Rosja może kalkulować, iż tego rodzaju straszenie nową wojną się opłaci i gdy Zachód oceni, że napięcie jest zbyt duże, to będzie dążył do  jego obniżenia poprzez uwzględnienie części rosyjskich postulatów, aby upewnić Rosję, że nie chce nowej zimnej wojny.

A sposobem na to byłoby na przykład – i takie komentarze się już pojawiają – zasygnalizowanie Kremlowi, że Ukraina i Gruzja nie będą nigdy członkami NATO. Oznaczałoby to odejście od decyzji szczytu  w Bukareszcie w 2008 roku. Członkowie NATO zgodzili się wówczas ł, że jeśli te kraje będą gotowe do członkostwa w NATO i będą tego chciały, to Sojusz je przyjmie.

Ta decyzja od 13 lat utrzymuje de facto otwarte drzwi do NATO dla Ukrainy i Gruzji.

A tymczasem pojawiają się coraz częściej komentarze, jakoby Zachód powinien zakomunikować, że rozszerzenie NATO się skończyło i gotów jest de facto uznać kraje poradzieckie jako "strefę uprzywilejowanych interesów" Rosji.

To bulwersujące.

Rosja bardzo chciałaby tego rodzaju politycznej deklaracji, czy choćby sugestii. Takie propozycje nie są wprawdzie składane otwarcie i przez najważniejszych polityków. Natomiast funkcjonują w obiegu eksperckim oraz wśród mniej znanych polityków, np. członków parlamentów różnych państw – ci czasem mówią wprost, jakoby drogą do trwałego pokoju w Europie była zgoda na spełnienie  żądań Rosji wobec państw poradzieckich

To oczywiście bardzo groźne z punktu widzenia bezpieczeństwa Europy, bo nie wolno pozwalać na powrót myślenia w kategorii "stref wpływów", sprzecznego z suwerennością państw. Rosja może eskalować swoje żądania - dziś rościć sobie specjalne prawa wobec Ukrainy, a jutro wobec innych państw.

Tu pojawia się problem rosyjskich kalkulacji – czy Rosja nie popełnia błędu, sądząc, że demonstracja siły skłoni Zachód do wejścia na drogę dialogu, na nowych zasadach, które lepiej będą służyć celom Moskwy, dotyczącym Ukrainy i w ostatecznym rozrachunku zniesienia sankcji.

Rosjanie mogą jednak się mylić. Zwiększenie napięcia dodatkowo cementuje Unię Europejską i NATO. Widzimy to już w ważnych dokumentach  -  w raporcie dotyczącym przyszłości NATO Rosja (razem z Chinami) jest określona jako rywal systemowy Stanów Zjednoczonych i Europy, który dąży do podważenia bezpieczeństwa transatlantyckiego poprzez swoje działania. Chodzi zaś nie tylko o działania wojskowe, ale także o ujawniane już kilkukrotnie cyberataki, prowadzone na wielką skalę, a także o działania propagandowe i dezinformacyjne. Takie myślenie nie jest jeszcze w oficjalnym języku UE i NATO, ale powoli przebija się na najwyższe szczeble polityczne. Jeśli Rosja będzie podwyższała napięcie wokół Ukrainy, są duże szanse, że jej postrzeganie jako głównego zagrożenia dla pokoju w Europie zostanie utrwalone także na Zachodzie kontynentu.

Jaka powinna być reakcja państw zachodnich, żeby dać wyraźnie do zrozumienia Kremlowi, że podminowywanie bezpieczeństwa Zachodu może przynieść mu straty nie korzyści? USA na razie wprowadzają sankcje, które zapowiedziały wcześniej, w związku m.in. z cyberatakami Rosji na instytucje USA. Polska wnioskuje, by Unia Europejska powinna zwiększyć sankcje wobec Rosji.

Unia Europejska, NATO, USA powinny pokazywać jedność i jednomyślność wobec działań Rosji. Trzeba wskazywać, że eskalacja napięcia przez Rosję jest szkodliwa dla bezpieczeństwa w Europie. Jednocześnie UE i NATO powinny podkreślać, że niezmiennie uznają integralność terytorialną Ukrainy, sygnalizować, że nowa militarna eskalacja spotka się ze stanowczą odpowiedzią w postaci sankcji, ale też być może wsparcia wojskowego dla Kijowa.

Takie sygnały już płyną. Najnowsze oświadczenia europejskich polityków wyglądają o wiele lepiej niż np. wcześniejsze wezwanie do deeskalacji z obu stron, wystosowane przez Niemcy i Francję. Sugerowało ono, że wina leży po obu stronach i zarówno Kijów, jak i Moskwa są odpowiedzialne za wzrost napięcia, co jest oczywistą nieprawdą, bo to przecież Rosja napadła na Ukrainę w 2014 roku i kontynuuje tę agresję - nie wycofała się z zajętych terytoriów i nie zaprzestała wspierania separatystów.

Już w tej chwili Zachód wyraża się w tej kwestii innym językiem, znacznie bardziej jednoznacznym. Niemniej jednak jedność i spoistość Zachodu trzeba budować i podtrzymywać. Nie ma lepszej recepty.


Rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl


Polecane

Wróć do strony głównej