Represje wobec ZPB. "Wywieźli nas ludzie w kominiarkach, grożono aresztem, zakazano informowania o Polakach"

2021-05-09, 08:00

Represje wobec ZPB. "Wywieźli nas ludzie w kominiarkach, grożono aresztem, zakazano informowania o Polakach"
Andrzej Pisalnik. Foto: PAP/Rafał Guz

- W Warszawie możemy nadal przypominać o sytuacji Polaków na Białorusi. W Grodnie dostałem ostrzeżenie, że nie mogę już o tym pisać, a podczas przesłuchań w Mińsku mnie i żonie sugerowano, że wkrótce trafimy do aresztu - mówi portalowi PolskieRadio24.pl Andrzej Pisalnik, działacz i dziennikarz ZPB, który z rodziną musiał wyjechać z Białorusi. Zaznacza, że rodzinom i uwięzionym potrzebne jest wsparcie, także ze względu na bardzo wysokie opłaty, które urzędowo uiszcza się adwokatom za wizyty w areszcie.


Powiązany Artykuł

Duda PAP-1200.jpg
Prezydent w liście do Związku Polaków na Białorusi: pragnę wyrazić moją solidarność

Andrzej Pisalnik, sekretarz Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi wraz z żoną Iness Todryk-Pisalnik i synem musieli opuścić Białoruś po tym, gdy przewieziono ich znienacka na przesłuchanie w Komitecie Śledczym w Mińsku. Tam sugerowano im, że choć mają na razie charakter świadków w sprawie wytoczonej liderom ZPB, to w każdym momencie może się zmienić. - To oznaczałoby areszt, nasze dziecko zapewne trafiłoby do sierocińca – mówi Andrzej Pisalnik.

Jeszcze dzień przed przesłuchaniem w Mińsku, w prokuraturze w rodzinnym Grodnie Andrzej Pisalnik otrzymał ostrzeżenie, że za kolejne relacje o sytuacji uwięzionych w Mińsku działaczy Związku Polaków na Białorusi, trafi do aresztu. Stwierdzono, że jego działalność dziennikarska "szkodzi" interesowi państwa, a na dowód cytowany przetłumaczone na język rosyjski fragmenty wywiadów dla portalu Polskiego Radia.

Państwo Pisalnikowie tworzą m.in. portal internetowy Związku Polaków na Białorusi, znadniemna.pl. Informowali opinię publiczną w Polsce i na świecie i losie uwięzionych działaczy ZPB. Chcieli czynić to nadal - zdecydowali się wyjechać do Polski.

Okoliczności wyjazdu były dramatyczne. Andrzej Pisalnik wspomina, że na białoruskim lotnisku  znienacka pojawili się dwaj mężczyźni z kamerą, którzy próbowali sprowokować polskiego dyplomatę, towarzyszącego wyjeżdżającym. Dopytywali, czy ma miejsce "ewakuacja" i "czy w bagażniku dyplomatycznym nie ma już miejsc".

Czytaj także: 

"W Warszawie możemy przypominać o uwięzionych kolegach"

Andrzej Pisalnik podkreślił, że w Warszawie oboje z żoną mogą informować o losach uwięzionych, prezes Andżelice Borys, szefowych struktur lokalnych ZPB i dziennikarza Andrzeja Poczobuta, starać się, by o nich pamiętano. Jak podkreślił, bardzo ważne są reakcje polityków, działaczy społecznych, listy pisane do aresztów, do władz więzienia, istotne są stanowiska samorządów, polityków, pisam do władz Białorusi – ważne jest wszystko, co może sprawić, że polscy działacze lepiej się poczują, że dotrą do nich sygnały, iż polskie władze, polskie społeczeństwo, opinia międzynarodowa wiedzą o ich losie.


Powiązany Artykuł

pap_20210503_0IR (1).jpg
Historyczny zjazd prezydentów w Warszawie. "Działamy razem, nie można zostawić Białorusi, Ukrainy, Polski samym sobie"

Działacz dodał, że ważne jest wsparcie w zakresie pomocy prawnej. - Adwokat na Białorusi – to oznacza duże koszty. Koszt wizyty w areszcie określa taryfa obowiązkowych stawek. Może on wynosić nawet 100 dolarów za jedną wizytę, w zależności od okoliczności – wyjaśnił.

Andrzej Pisalnik apeluje w rozmowie z portalem Polskiego Radia, by w miarę możliwości pisać listy także do białoruskich więźniów politycznych, jak podkreśla - niewinnie skazywanych przez reżim. - Dla nas uwięzieni Polacy są bardzo ważni, ale oczywiście solidaryzujemy się ze wszystkimi niewinnie oskarżonymi i uwięzionymi na Białorusi.Polacy na Białorusi są integralną częścią społeczeństwa białoruskiego. Zawsze tak było. Zawsze chcieliśmy i chcemy żyć w zgodzie, i tak było przez stulecia. Próba stworzenia podziałów, rozpalania waśni narodowościowych, to jest chory pomysł władz i pozbawionego legitymacji Aleksandra Łukaszenki.  Władze Białorusi wymyśliły bez żadnych podstaw historię konfliktu, którego nigdy nie było i którego nic nie zapowiada. Ewidentnie Łukaszenka sięga po wszystkie metody, które jego zdaniem pozwolą mu zachować władzę i które spodobają się jego przełożonemu w Moskwie, którym jest Władimir Putin – zaznaczył.

Portal ZPB znowu działa

- Wznowiliśmy działalność portalu ZPB (znadniemna.pl). Staramy się przekazywać informacje, które do nas docierają. Tutaj w Polsce możemy o tym bezpiecznie informować – podkreślił także Andrzej Pisalnik.

- Na Białorusi, gdybym złamał ostrzeżenie, zapewne od razu zostałbym aresztowany. W Polsce możemy wciąż informować o sytuacji, podtrzymywać zainteresowanie sytuacją Polaków na Białorusi - mówił.

Więcej w wywiadzie.

****

PolskieRadio24.pl Na Białorusi nadal mają miejsce represje wobec polskich działaczy. Wzywani są na przesłuchania. W aresztach znajdują się liderzy Związku Polaków na Białorusi – pod absurdalnymi zarzutami, w sfabrykowanej sprawie, dotyczącej m.in. rehabilitacji nazimu.

Andrzej Pisalnik, sekretarz Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi, dziennikarz znadniemna.pl: Zarzuca im się podżeganie do nienawiści na tle narodowościowym, rehabilitację nazizmu. To absurdalne zarzuty - trudno o tym mówić.

Widzimy, że akcja przeciwko mniejszości trwa nadal. Czy wiemy coś nowego o uwięzionych działaczach?

Jakiś czas temu kontaktowałem się z osobą, która ma styczność z adwokatami. Trzeba przypomnieć, że adwokaci niewiele mogą powiedzieć, bo mają zakaz przekazywania informacji o okolicznościach sprawy. Mają jednak obowiązek przekazywania pewnych informacji rodzinom. Ostatnio docierały informacje, że wszyscy byli zdrowi i dzielnie się trzymają.

Jeśli chodzi o tok śledztwa, to wiemy, że sprzęt i inne rzeczy zabranepodczas rewizji w domach działaczy, chodzi o telefony, laptopy, książki, już został poddany ekspertyzom. W niektórych przypadkach ekspertyzy się skończyły i część rzeczy prokuratura zaczyna oddawać rodzinom.

Śledczy mają prawdopodobnie problem ze zbieraniem „materiału dowodowego” w sprawie działaczy ZPB. Być może z tym związana była ostatnia fala wezwań na przesłuchania działaczy terenowych – może wiązać się z kolejnym etapem śledztwa w sfabrykowanej sprawie.

Jak wskazują eksperci, reżim białoruski próbuje sztucznie wykreować wewnętrznych wrogów. Maja nim być opozycja prodemokratyczna – przeciwko niej wytacza się inne sprawy, ale i polska mniejszość. Pan, za mówienie o tym, że ta sprawa jest sfabrykowana i dlaczego tak się dzieje – o mało nie trafił za kraty.

Władze chciałyby, żeby uwierzono w ich narrację, a ponieważ jest bardzo mało wiarygodna, to bardzo denerwują się, że ktoś pokazuje, że jest nieprawdziwa.

Aleksander Łukaszenka powiązał sprawę mniejszości polskiej i to, jaki stosunek państwo polskie ma do reżimu. Jego doradcy mogli mu podsunąć ideę, by wykreować w postaci polskiej mniejszości obraz polskiej kolumny. Przypomnijmy, że na początku protestów Łukaszenka fałszywie oskarżał Polskę, że rzekomo szykuje się do inwazji zbrojnej na Grodzieńszczyźnie, by ją zająć. A mniejszość polską próbuje się teraz malować jako tych, którzy „przywitają polskich okupantów”.

Taki obraz powstał w czyjejś chorej wyobraźni. To jak wizja chorego człowieka. Łukaszenka sprawuje realną władzę, więc być może trzeba i taki scenariusz brać pod uwagę.

To również naprawdę ciężko zrozumieć, jak można tworzyć takie odrealnione konstrukcje myślowe, odrealnione i okrutne wobec własnych obywateli. Skazywani na Białorusi są są dziennikarze, działacze, blogerzy, mniejszość polska.

Być może doradcy Łukaszenki chcieli wpisać się w narrację Kremla, który oskarża Ukrainę o faszyzm. Możliwe, że Łukaszenka chciał na Białorusi stworzyć odpowiedni „społeczności banderowskiej” w ujęciu Kremla.

Chciał iść wedle propagandowej linii Kremla.

W ten sposób może wskazywać, że broni interesów Rosji na flance zachodniej.

Panu szczęśliwie udało się uniknąć aresztowania, zdołał pan wyjechać do Polski. Sytuacja była dramatyczna. 14 kwietnia dotarły do nas informacje, że Pana i Pana Żonę Iness Todryk-Pisalnik przewieziono znienacka na przesłuchanie do Mińska. Nie było z Państwem kontaktu. Czy mógłby Pan opowiedzieć, co działo się w te dni?

Dzień przed tymi wydarzeniami zostałem wezwany do prokuratury w Grodnie. Usłyszałem tam oficjalne ostrzeżenie – powiedziano mi, że nie mogę komentować prześladowania polskiej mniejszości na Białorusi, gdyż to szkodzi interesom państwa białoruskiego. A jeśli będę robił to nadal, będę pociągnięty do odpowiedzialności karnej na bazie tego samego artykułu, na podstawie którego zarzuty usłyszeli moi koledzy, więzieni w Mińsku. Działo się to we wtorek 13 kwietnia.

I to ostrzeżenie dotyczyło wywiadów dla polskich mediów, także dla Polskiego Radia…

Chodziło między innymi o wypowiedzi dla Polskiego Radia. W prokuraturze były już one przetłumaczone na język rosyjski  - w Grodnie cytowano po rosyjsku, to co mówiłem po polsku.

Nie zdążyłem nawet złamać tego zakazu. Wróciłem do domu, a już rano, w środę 14 kwietnia, przed drzwiami pojawiła się grupa osób w kominiarkach. Byli to funkcjonariusze nieznanej nam formacji.

Przedstawiono nam postanowienie o tym, że mamy zostać doprowadzeni na przesłuchanie do Mińska. W postanowieniu było zaznaczone, że wcześniej mieliśmy otrzymać wezwania pisemne - te oczywiście nigdy do nas nie dotarły.

Funkcjonariusze w kominiarkach kazali nam się szybko zebrać i jechać z nimi do Mińska.

Tłumaczyliśmy, że musimy zaprowadzić dziecko do szkoły, bo znajduje się ona na drugim końcu miasta, wówczas funkcjonariusze zgodzili się zawieźć tam nas w konwoju. Z przodu miał jechać specjalny bus, w środku nasz samochód, a eskortę zamykałby drugi bus funkcjonariuszy.

Gdy wyobraziliśmy sobie, jaką to by wzbudziło sensację, stwierdziliśmy, że tego dnia Marcinek nie pójdzie już do szkoły. Żona dzwoniła zadzwonić do mamy, z prośbą, by przyjechała przypilnować syna. Wówczas funkcjonariusze kazali nam jak najszybciej wyjść z domu. Wyprowadzili nas z mieszkania.

Dziecko zostało samo. Stresowało się do przyjazdu babci, bo syn obawiał się, że może dojść do rewizji podczas naszej nieobecności, a on nie będzie wiedział, jak się zachować. Na szczęście za około godzinę do Marcina przyjechała babcia i zabrała go do swojego mieszkania.

O tym wszystkim dowiedzieliśmy się jednak dopiero później. Podczas podróży do Mińska zabrano nam telefony. Tyle tylko, że funkcjonariusz trzymał telefony w ręku, i gdy na telefon żony dzwoniła jej mama, albo syn, pozwalał zamienić kilka słów.

Pozostałych telefonów nie pozwalano odebrać. Dzwonił konsul, dzwonili dziennikarze. Nie można było porozmawiać i powiedzieć, co się z nami działo. A przecież byliśmy wiezieni na przesłuchanie w charakterze świadków.

Zawieziono nas następnie do Komitetu Śledczego, wprowadzono nas tylnym wejściem i przekazano śledczemu. Przesłuchiwano nas osobno w dwóch pokojach. Przesłuchania trwały przez cały dzień, do wieczora.

Przez cały czas czekała na nas grupa, która nas dostarczyła do Mińska – zapewne mogła się ważyć sprawa naszego statusu w tym śledztwie. Podczas przesłuchania śledczy wielokrotnie sugerował mnie i żonie, że nasz status świadków może się zmienić w każdej chwili.

Usłyszałem od śledczego taką kwestię: „teraz ma pan sznurowadła w butach, ale może pan siedzieć i bez sznurowadeł”. To by oznaczało, że na kolejne przesłuchania przyprowadzano by nas z celi.

Po przesłuchaniu ta sama grupa funkcjonariuszy w kominiarkach zabrała nas z powrotem do Grodna. Nie oddano nam jednak telefonów, mimo że mieliśmy status świadka.

W drodze do Mińska nie zatrzymano się ani razu, z powrotem zatrzymano się na stacjach benzynowych. Jednak dwie funkcjonariuszki towarzyszyły żonie nawet w drodze do toalety.

To wszystko potwierdzało w naszym mniemaniu, że wokół nas gromadzą się czarne chmury i w każdej chwili mogą zmienić nasz status ze świadków na podejrzanych i zamknąć nas w areszcie. A to by w naszym przypadku oznaczało, że nasz syn Marcin trafiłby do sierocińca. Moi rodzice bowiem już nie żyją, a rodzice żony są już wiekowi, mają po 80 lat. Na pewno nie przyznano by im już prawa do opieki nad dzieckiem.

W Grodnie przeanalizowaliśmy całą sytuację. Stwierdziliśmy, że ryzyko tego, że trafimy do aresztu jest zbyt wysokie i nie możemy ryzykować, także jeśli chodzi o dobro dziecka. Postanowiliśmy wówczas, że wyjedziemy z kraju i poszukamy schronienia w Polsce.

Chodziło także o to, by móc tutaj w Polsce informować media, opinię międzynarodową, ważne postaci życia politycznego o sytuacji Polaków na Białorusi i o sytuacji na Białorusi.

Wznowiliśmy działalność portalu ZPB (znadniemna.pl). Staramy się przekazywać informacje, które do nas docierają. Tutaj w Polsce możemy o tym bezpiecznie informować.

Na Białorusi, gdybym złamał ostrzeżenie, zapewne od razu zostałbym aresztowany. W Polsce możemy wciąż informować o sytuacji, podtrzymywać zainteresowanie sytuacją Polaków na Białorusi.

Jak widzimy, władze starają się uciszać, tych, którzy próbują mówić prawdę. Jak państwu udało się opuścić Białoruś?

Poprosiliśmy naszych partnerów z Polski, by pomogli nam zarezerwować bilety na najbliższy lot. Na lotnisko zawiózł nasz konsul w Grodnie, przyjechał także pan Marcin Wojciechowski. Obserwowali, jak przechodzimy kontrolę bagażową i paszportową.

Na lotnisku miał miejsce dziwny incydent. Ktoś dotknął mojego łokcia – zobaczyłem młodego mężczyznę, za którym stała inna osoba z kamerą wideo. Zapytał on, czy „ma miejsce ewakuacja”. Zrozumiałem, że chodzi o prowokację i odmówiłem komentarza. Po czym ów młody człowiek zwrócił się po rosyjsku do konsula „A co, panie ambasadorze, czy w bagażnikach ambasadorów już skończyło się miejsce”.

Wygląda to jak dziwna próba prowokacji.

Próbował zatem sprowokować polskiego dyplomatę. Jednak pan konsul nie dał się sprowokować, poszliśmy dalej i para z kamerą zostawiła nas w spokoju.

Byliśmy zatem prawdopodobnie śledzeni. Jednak widocznie nie zapadła jeszcze decyzja, by zatrzymać nas przed wylotem.

Udało się nam dotrzeć do Warszawy, gdzie powitali nas m.in. minister Jan Dziedziczak i nasi koledzy z fundacji, która pomogła nam zarezerwować bilety lotnicze. Żona otrzymała bukiet biało-czerwonych kwiatów, zrobiliśmy testy na obecność koronawirusa, które dały wynik negatywny.

Tak wyglądał wyjazd do Polski, udało się, choć kosztowało to wiele nerwów.

Zaproszono Was na spotkanie z prezydentem.

Zaproszono nas na spotkanie do prezydenta, to było duże wzruszenie. Żona otrzymała bukiet kwiatów.

Wiedza o tym, co się dzieje jest bardzo potrzebna. Bardzo dobrze, że prowadzą państwo nadal portal Związku Polaków, znadniemna.pl.

Staramy się utrzymywać kontakt ze środowiskiem na Białorusi i w Polsce staramy się przypominać, że nasi koledzy potrzebują opieki adwokackiej.

Adwokat na Białorusi – to oznacza duże koszty. Koszt wizyty w areszcie określa taryfa obowiązkowych stawek. Może on wynosić nawet 100 dolarów za jedną wizytę, w zależności od okoliczności. Trzeba zatem opłacać tych adwokatów.

Mamy zapewnienia, także ze strony przedstawicieli rządu, że nasi koledzy będą mogli otrzymywać pomoc prawną. Adwokaci muszą być opłacani, także rodziny potrzebują wsparcia. Ufamy, że tak właśnie będzie.

Czy ma pan wrażenie, że wiedza o tym, co się dzieje na Białorusi jest dociera do społeczeństw w Polsce, na świecie?

Warto podkreślić reakcję Polonii świata. Społeczności polonijne na całym świecie zachowały się bardzo solidarnie. Na początku dostawaliśmy dziennie nawet około 10 listów poparcia od organizacji polonijnych. Publikowała je także Wspólnota Polska.

To było bardzo miłe. Co więcej, organizacje polonijne, pisząc oświadczenie w sprawie Polaków na Białorusi, kierowały ten dokument nie tylko do opinii publicznej, ale przesyłały je także m.in. do ambasad białoruskich w konkretnym kraju. Był to sygnał, że Polonia śledzi sytuację i martwi się o uwięzionych Polaków, domaga się ich uwolnienia. Te działania były bardzo trafione. Nasi koledzy nie mogą poczuć się zapomniani.

Niektóre organizacje zdecydowały się przekazać swoje stanowisko także do administracji aresztów w Mińsku, tak uczynił też prezydent Andrzej Duda.

Każdy sposób zamanifestowania, że Polska, Polacy, inne społeczeństwa pamiętają o uwięzionych, jest bardzo ważny. Część tych sygnałów z pewnością dociera do nich za kratami, nawet jeśli cenzorzy nie przekażą im listów.

Prosimy o przekazywanie takich sygnałów, by nasi koledzy nie czuli się zostawieni sami sobie.

Związek Polaków na Białorusi przypominał też, że bardzo ważne jest pisanie listów.

Wiemy, że Andrzejowi Poczobutowi udało się napisać kilka listów, które dotarły do różnych osób. Z tych relacji wiemy, że listy pisane po polsku nie są przekazywane dalej, cenzor je zatrzymuje.

Dlatego lepiej pisać po białorusku lub rosyjsku. Cenzor może odkładać listy po polsku na bok, bo nie zna języka polskiego.

Nawet w niedoskonały sposób można przetłumaczyć treści, posługując się translatorem. Działacze będą wiedzieć, dlaczego tak się dzieje.

Apelujemy o pisanie listów.

Wiemy także, że na przykład radni miasta Lublin przyjęli stanowisko w kwestii Polaków na Białorusi, planowali przesłać je do miast partnerskich, w tym do Brześcia. Tak też uczynili. Władze Brześcia wiedzą już zatem, że miasto Lublin solidaryzuje się z uwięzionymi Polakami i domaga się ich uwolnienia.

Niżej przypominamy z Państwa portalem adresy uwięzionych w Mińsku Polaków. A idąc na pocztę można też przy okazji przesłać list czy pocztówkę do uwięzionych białoruskich działaczy.

Oczywiście! Ich adresy podaje Centrum Obrony Praw Człowieka Wiasna. Na stronie tego ośrodka można przeczytać także krótkie informacje o tych więźniach politycznych.

Dla nas uwięzieni Polacy są bardzo ważni, ale oczywiście solidaryzujemy się ze wszystkimi niewinnie oskarżonymi i uwięzionymi na Białorusi.

Polacy na Białorusi są integralną częścią społeczeństwa białoruskiego. Zawsze tak było. Zawsze chcieliśmy i chcemy żyć w zgodzie, i tak było przez stulecia. Próba stworzenia podziałów, rozpalania waśni narodowościowych, to jest chory pomysł władz i pozbawionego legitymacji Aleksandra Łukaszenki.   

Władze Białorusi wymyśliły bez żadnych podstaw historię konfliktu, którego nigdy nie było i którego nic nie zapowiada.

Ewidentnie Łukaszenka sięga po wszystkie metody, które jego zdaniem pozwolą mu zachować władzę i które spodobają się jego przełożonemu w Moskwie, którym jest Władimir Putin.

****

Opracowała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

****

Minęło już siedem tygodni od przewiezienia do aresztu w Mińsku liderów polskiej mniejszości na Białorusi. Aresztowani to Andżelika Borys, prezes Związku Polaków na Białorusi i troje członków Zarządy Głównego organizacji Maria Tiszkowska, Irena Biernacka i Andrzej Poczobut. W Mińsku w areszcie przebywa też polska działaczka z Brześcia Anna Paniszewa. Na Białorusi trwają też prześladowania białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego.

Związek Polaków na Białorusi zachęca do akcji wysyłania listów i kartek do działaczy polskiej mniejszości, znajdujących się w aresztach. ZPB udostępnia informacje, na jakie adresy można wysyłać listy do nich (pod tym linkiem), przy czym radzi, by korespondencję formułować po rosyjsku czy białorusku – w innym razie personel zakładu więziennego/cenzor może nie oddać listów adresatom. ZPB radzi, że jeśli ktoś nie zna tych języków, można bez wahania skorzystać z pomocy translatorów, uwięzieni działacze z pewnością docenią każdy gest solidarności.

Także do więźniów politycznych na Białorusi można kierować listy i kartki z wyrazami wsparcia. Informacje o nich i adresy zakładów karnych, w których przebywają, znajdują się na stronie organizacji obrony praw człowieka Wiasna, w językach białoruskim, rosyjskim, angielskim.

***


Polecane

Wróć do strony głównej