Birma rok po zamachu stanu. Kugiel (PISM): impas, który będzie prowadził do coraz większych tragedii

2022-02-01, 13:06

Birma rok po zamachu stanu. Kugiel (PISM): impas, który będzie prowadził do coraz większych tragedii
Mamy pat, który będzie prowadził do krwawej rozgrywki - mówi Patryk Kugiel (PISM), komentując kryzys w Birmie. Foto: AP/Associated Press/East News

- W Birmie armia nie jest na tyle silna, żeby zdławić opór demokratyczny, a strona demokratyczna nie jest na tyle silna, żeby obalić wojskowych. Ten pat spowoduje, że będzie dochodziło do coraz większych tragedii w tym państwie - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Patryk Kugiel, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, ekspert ds. Azji Południowej. 

Mija rok od wojskowego zamachu stanu w Birmie (Mjanmie). 1 lutego 2021 roku junta wojskowa obaliła rząd Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD) i aresztowała demokratyczną przywódczynię kraju Aung San Suu Kyi. Bezpośrednią przyczyną puczu były wybory z listopada 2020 r., w których NLD zwyciężyło, nieznacznie zwiększając przewagę w parlamencie nad popieraną przez armię Unią Solidarności i Rozwoju (USDP). Aung San Suu Kyi wytoczono szereg procesów, z czego najważniejszy - o oszustwa wyborcze - ma rozpocząć się 14 lutego. 76-letnia noblistka przetrzymywana jest w areszcie domowym.

Zamach stanu i uwięzienie ikony birmańskiej demokratyzacji wywołały falę protestów w całym kraju. Wojsko krwawo rozprawiło się z manifestującymi - według szacunków Związku Pomocy Więźniom Politycznym protesty pochłonęły 1 503 ofiary, a 8 835 zostało zatrzymanych, oskarżonych o przestępstwa lub skazanych przez siły podległe juncie. O tym, jak wygląda sytuacja w Birmie rok po przejęciu władzy przez armię, mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Patryk Kugiel, ekspert PISM. 

PolskieRadio24.pl: Na początku 2021 pucz w Birmie nie schodził z medialnych nagłówków - odnotowywano kolejne protesty, liczono ofiary. Później świat odwrócił wzrok, obecnie - rok po zamachu - niewiele słyszymy o sytuacji w tym kraju. Jak wygląda dzisiejsza Birma? 

Patryk Kugiel: Jest coraz gorzej, sytuacja wciąż nie została opanowana przez juntę. To zresztą pewne zaskoczenie dla wojskowych, którzy myśleli, że łatwiej im pójdzie gaszenie protestów i odebranie władzy demokratycznie wybranemu rządowi. Jednak Birmańczycy do dzisiejszego dnia na wiele różnych sposobów pokazują, że tej zmiany władzy i odebrania im demokracji nie akceptują. Od początku mieliśmy do czynienia z masowymi protestami w Rangunie, w Mandalaj, w różnych miastach, także na prowincji. Później rozpoczął się ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa, ludzie nie stawiali się w pracy - w urzędach, w szpitalach. We wrześniu ogłoszono powstanie ogólnonarodowe, powstał Rząd Jedności Narodowej (Myanmar’s National Unity Government). Tworzą go byli współpracownicy Aung San Suu Kyi i parlamentarzyści wybrani w nieuznanych przez juntę wyborach z listopada 2020 r. Siły demokratyczne zabiegają o uznanie międzynarodowe. Ich największym zwycięstwem do tej pory jest zachowanie przedstawiciela w ONZ.

W Birmie dochodzi do aktów przemocy z obu stron. Oczywiście stroną odpowiedzialną jest tutaj junta, ale rozproszone, prodemokratyczne grupy partyzanckie także powodują poważne straty po stronie armii. Przeprowadzają ataki na posterunki rządowe, ale także dokonują zabójstw cywilów, członków rodzin generałów. Ruch prodemokratyczny odpowiada siłą na siłę. To powoduje dalszą eskalację przemocy ze strony armii, więc co jakiś czas docierają do nas informacje o masakrach, spaleniu wiosek, rozjechaniu tłumu protestujących przez ciężarówki, torturach.

Mamy pewien impas - armia nie jest na tyle silna, żeby zdławić opór demokratyczny, strona demokratyczna nie jest na tyle silna, żeby obalić wojskowych. To wszystko dzieje się w kontekście wojny z grupami etnicznymi, która w Birmie trwa od 70 lat. Te konflikty się na siebie nakładają. Mamy pat, który spowoduje, że będzie dochodziło do coraz większych tragedii w tym państwie.

ONZ przewiduje, że w tym roku ponad połowa ludności Birmy popadnie w nędzę. Jak wygląda sytuacja gospodarcza w kraju pod rządami generałów?

Sytuacja jest katastrofalna. Może nie osiągnęła ona jeszcze takiego poziomu, jak w Afganistanie, ale w tę stronę Mjanma zmierza. Miliony ludzi straciło pracę właśnie przez pucz i późniejszy ruch nieposłuszeństwa obywatelskiego. Obywatele po prostu nie chodzą do pracy, nie chcą pracować na rzecz junty. Do tego dochodzi epidemia COVID-19, która spowodowała ograniczenia w działalności gospodarczej. W związku z niestabilną sytuacją polityczną wstrzymano jakiekolwiek zewnętrzne inwestycje, może poza chińskimi. Birma to miejsce, z którego uciekł kapitał, gdzie brakuje gotówki. Ponadto mamy wzrost cen surowców energetycznych, załamanie waluty (kiata), a to powoduje, że import produktów spożywczych staje się zbyt drogi.

W Birmie narasta kryzys humanitarny, coraz większej liczbie Birmańczyków grozi głód. Ponadto w kilku obszarach państwa trwają działania zbrojne, w związku z czym mamy też 300 tys. wewnętrznie przesiedlonych uchodźców. Kilkadziesiąt tysięcy osób uciekło do sąsiednich państw. Na razie nie widać szansy, żeby ta sytuacja mogła się poprawić, jeżeli nie dojdzie do jakiegoś rozwiązania politycznego.

Początkowo junta zapowiadała odwołanie stanu wyjątkowego po roku i rozpisanie nowych wyborów. Już w sierpniu odroczono te rozwiązania do 2023 roku. Perspektywa coraz bardziej się oddala, czy kiedykolwiek była realna?

System polityczny w Mjanmie, który junta stworzyła w konstytucji z 2008 r. i zapewniła sobie wpływ na najważniejsze decyzje w państwie, zaczął wymykać się armii spod kontroli. Ogromna popularność Aung San Suu Kyi i jej partii wystraszyły w pewnym momencie generałów, którzy uznali, że wystarczy jeszcze jedna kadencja NPL-u i bezpieczniki, które wmontowali w ten system, przestaną działać. Dlatego zmienili zasady gry, przewrócili stolik, przy którym wcześniej negocjowali i stwierdzili: musimy uporządkować sytuację, wrócimy do systemu demokratycznego za jakiś czas, jak go dobrze przygotujemy.

Chodziło o przygotowanie fasadowej demokracji, w której armia będzie miała zagwarantowany całkowity wpływ na główne kierunki polityki. Działania junty miały na celu po pierwsze wykluczenie Aung San Suu Kyi z polityki, po drugie - rozbicie Narodowej Ligi na rzecz Demokracji, po trzecie - zmianę systemu wyborczego z większościowego na reprezentatywny, który doprowadziłby do rozproszenia głosów między grupy etniczne i regiony. Chodzi o stworzenie takiego systemu, w którym generałowie będą mogli formalnie oddać władzę cywilom, ale zachowają pełną kontrolę. Nawet jeżeli w 2023 r. dojdzie do zmian, to będzie to pozorna demokracja. To, co chcą zrobić generałowie, nie zostanie zaakceptowane przez większość społeczeństwa. 

Aung San Suu Kyi postawiono szereg zarzutów, od tak błahych jak posiadanie nielicencjonowanych krótkofalówek po nawoływanie do buntu. Na 14 lutego planowany jest początek procesu ws. oszustw wyborczych, który można potraktować jako ukoronowanie wszystkich pozostałych. Czego możemy się po nim spodziewać?

Aung San Suu Kyi to córka twórcy niepodległej Mjanmy, osoba o ogromnym autorytecie wewnętrznym, traktowana niemalże jak matka dla Birmańczyków, ikona walki o niepodległość - ona w pojedynkę jest w stanie wygrać tam wszystkie wybory. Dlatego usunięcie jej jest tak ważne dla generałów, jeżeli chcą w systemie demokratycznym - nawet upozorowanym - cokolwiek znaczyć. 

Od początku generałom chodzi o to, by w jakiś legalistyczny sposób raz na zawsze wyeliminować Aung San Suu Kyi z życia politycznego. Z uwagi na jej wysoką pozycję nie doszło do zabójstwa politycznego, ale celem junty jest zamknięcie jej w areszcie na tyle lat, by było pewne - z uwagi na jej wiek - że do życia publicznego już nie wróci. Wyrok w lutym ukoronuje te wysiłki, to jest oczywisty wynik tego teatru sądowego.

Usunięcie Aung San Suu Kyi będzie stanowiło wyzwanie dla sił prodemokratycznych. Okaże się, na ile będą potrafiły skupić się wokół innej postaci. Aung San Suu Kyi potrafiła zjednoczyć wszystkie trendy, kierunki i frakcje w ramach społeczeństwa birmańskiego. Dziś brakuje liderów, którzy mogliby odegrać taką rolę w przyszłości. Na tym także generałowie opierają swoją strategię: wystarczy wyciągnąć jeden klocek - usunąć Aung San Suu Kyi - i cała ta demokratyczna budowla się zawali.

Czytaj także:

Jak ocenia Pan reakcje świata na zamach w Birmie? Czy można było zrobić coś więcej i czy dziś Zachód ma w rękach jakieś narzędzia?

Jeżeli chodzi o ONZ, to możliwości oddziaływania są ograniczone z uwagi na weto Chin czy Rosji. Zachód nawet nie próbował głosować jakiś krytycznych rezolucji w Radzie Bezpieczeństwa, bo spodziewano się - słusznie - że tego typu działania zostaną zablokowane przez te dwa państwa. Należy pamiętać, że 2021 to był dla krajów Zachodu dość trudny rok, miały dużo problemów chociażby w Afganistanie, co z pewnością odciągało uwagę od Birmy. Wygodnym rozwiązaniem było tu pozostawienie tej sprawy regionalnej organizacji. To zostało poniekąd zlecone ASEAN-owi.

ASEAN zrobił najwięcej we własnej historii, przekroczył samego siebie. To, że w październiku nie zaproszono szefa junty na szczyt Stowarzyszenia, to była historyczna decyzja. Oczywiście jej wpływ na politykę Birmy był ograniczony, ale to było najwięcej, co ASEAN kiedykolwiek zrobił, by złamać zasadę konsensusu i niemieszania się w sprawy wewnętrzne swoich członków. Organizacja już w kwietniu próbowała zainterweniować. Doszło do spotkania z udziałem szefa junty, na którym zaakceptowano pięciopunktowy plan pokojowy, który przewidywał m.in. dopuszczenie mediacji ze strony ASEAN-u. Niestety później junta birmańska się wycofała i nie respektowała tych ustaleń.

Tragizm tej sytuacji polega na tym, że niewiele więcej da się zrobić. Coś, co mogłoby wprowadzić zmiany, to chyba interwencja militarna w tym kraju, co jest z wielu względów niewyobrażalne. Sankcje gospodarcze to broń, która najbardziej uderza w bezbronnych, spowodowałyby one jeszcze większy kryzys humanitarny i cierpienie zwykłych Birmańczyków. UE i USA wprowadziły sankcje celowane, na poszczególnych członków junty i na biznesy z nimi związane. To, co można było zrobić - tylko tyle i aż tyle - to presja dyplomatyczna. Ona co prawda nigdy nie wystarcza, a państwa mogą przez dekady opierać się takiej izolacji, ale dużo więcej nie dało się zrobić.

Kto geopolitycznie wygrał, a kto najwięcej stracił na tym kryzysie?

Destabilizacja tego państwa nie jest do końca w niczyim interesie. Mimo wszystko to jednak Chiny są głównym beneficjentem tej sytuacji. Zachód właściwie wycofał się z Birmy, Indie jeszcze nie mają takiej siły, żeby odgrywać tam wiodącą rolę, więc kraj wrócił do sytuacji z lat 90., kiedy był całkowicie uzależniony od Chińczyków. Bez wsparcia Pekinu generałowie by nie przetrwali, więc będą starali się robić wszystko, co Chiny podyktują. Dziś mamy w grze ogromną inwestycję, szacowaną na kilkadziesiąt miliardów dolarów, korytarza transportowego i gazociągu z Chin przez Birmę do Zatoki Bengalskiej.

W Birmie Chiny nie mają żadnej konkurencji, junta utrzymuje relacje tylko z nimi i z Rosją. W rozgrywce geopolitycznej Chiny zyskały kolejna drogę do Oceanu Indyjskiego, choć sama destabilizacja na pewno nie jest im na rękę. Chińczycy są kojarzeni jako główni adwokaci junty, w związku z czym nastroje społeczne w Birmie zwróciły się jeszcze bardziej przeciwko nim - są palone chińskie flagi, fabryki, inwestycje.

Jak z perspektywy przewrotu można oceniać 10 lat demokratyzacji Birmy? Czy zamach jednoznacznie przekreślił dorobek ostatniej dekady?

Na pewno był to jeden z najlepszych okresów gospodarczych. Kraj otworzył się na świat, napłynęły inwestycje, powstawały miejsca pracy. Politycznie też mieliśmy euforię: wybuch aktywności obywatelskiej, zakładanie niezależnych mediów, wolność wypowiedzi, zrzeszania się, ludzie zaczęli głosować, wybierać swoich przedstawicieli. 

Nie powiedziałbym, że to wszystko zostało stracone. To, że dzisiaj społeczeństwo Birmy buntuje się przeciwko generałom, zwłaszcza młodzi ludzie nie chcą godzić się na to, by wojsko zabrało im wolności, do których już się przyzwyczaili, to właśnie efekt tych ostatnich lat. Chciałbym, żeby była to optymistyczna prognoza, wskazująca na możliwe zwycięstwo sił demokratycznych. Niestety na razie w Birmie wszystko zmierza ku konfrontacji. Spodziewam się, że sytuacja jeszcze dramatycznie się pogorszy, zanim zacznie się poprawiać. Mamy pat, który będzie prowadził do krwawej rozgrywki. Jedyna nadzieja na zmianę to pęknięcia w ramach struktur wojskowych, podziały wśród generałów, bo na polu bitwy mają zdecydowaną przewagę. Niestety przemoc będzie rodziła przemoc i będziemy słyszeć o jeszcze większych ofiarach w tym kraju.

Rozmawiała Katarzyna Pyssa

Polecane

Wróć do strony głównej