"Straciła dużo krwi, musiałam ją nieść. Droga była usłana trupami". Dramatyczna relacja radnej Mariupola
2022-04-13, 10:53
- Poszłam na pomoc rannemu, ale wokół leżeli już od kilku dni martwi ludzie. Mieszkańcy pobliskich budynków przychodzili do mnie i pytali, kiedy będę zbierać martwych, kto będzie ich zbierał. Nie potrafiłam niczego innego im powiedzieć jak tylko, że: jak będę się zajmować martwymi, to kto będzie zajmować się żywymi, ja muszę ratować tych, którzy są żywi - mówiła w rozmowie z Polskim Radiem uchodźczyni z Ukrainy, radna Mariupola Kateryna.
Jednym z najbardziej doświadczonych walkami miast w rosyjsko-ukraińskiej wojnie jest położony na południowym wschodzie Ukrainy Mariupol. Mimo nieustannego ostrzału wciąż bronią go ukraińscy żołnierze, jednocześnie z powodu spadających bomb cywilni mieszkańcy miasta znajdują się w coraz trudniejszej sytuacji.
Kateryna, radna Mariupola, ratowniczka Maltańskiej Służby Pomocy z Mariupola, uciekła z miasta 16 marca. Kilka dni temu przyjechała do Polski na zaproszenie Instytutu Pileckiego. W założonym przez instytut Centrum Lemkina, które zbiera relacje o rosyjskich zbrodniach na Ukrainie, złożyła swoje świadectwo o potwornościach wojny.
Piekło cywilów Mariupola
W rozmowie z Polskim Radiem opisywała ona między innymi tragedię ludzi w Mariupolu. - Dużo ludzi zginęło z powodu bombardowań i ostrzału artyleryjskiego, który był prowadzony z okupowanego przez Rosjan terytorium obwodów ługańskiego i donieckiego. Później ludzie ginęli wtedy, kiedy na ulice wjechał ciężki sprzęt rosyjski. Celowali w budynki, w których mieszkali cywile, celowali w szkoły, w przedszkola - mówiła.
Z powodu bombardowań i nieustannego ostrzału ludzie, którzy zginęli, nie mogli być godnie pochowani. - (...) poszłam na pomoc rannemu, ale wokół leżeli już od kilku dni martwi ludzie. Mieszkańcy pobliskich budynków przychodzili do mnie i pytali, kiedy będę zbierać martwych, kto będzie ich zbierał. Nie potrafiłam niczego innego im powiedzieć jak tylko, że: jak będę się zajmować martwymi, to kto będzie zajmować się żywymi, ja muszę ratować tych, którzy są żywi - mówiła.
REKLAMA
Dramatyczna ewakuacja
- Radziłam ludziom, żeby podzielili się na grupy, w zależności od tego, w którym kto mieszka budynku i ustalili, gdzie będą grzebać tych, których znajdą na drodze, albo tych którzy poumierali w swoich mieszkaniach. Wiele starszych osób, które nie chciały zejść do schronów, zmarło w swoich mieszkaniach z wychłodzenia - opowiadała Kateryna. - Najpierw wywoziliśmy właśnie starszych, głównie tych, którzy nie mieli obok siebie nikogo z rodziny. Ich budynki były zrujnowane. Ci ludzie nie rozumieli, co się dzieje. Chodzili na pół rozebrani, zmarznięci. Nie mogli zrozumieć, że muszą się ubrać, nie wiedzieli, jak znaleźć toaletę, i snuli się tacy zagubieni, nie mogąc odnaleźć nawet własnych dokumentów. Wywiezienie ich nie było proste. To nie tak, że przychodzisz i oni już czekają z walizkami. Należało ich chociaż ciepło ubrać, bo było bardzo zimno, i dopiero transportować. Wśród poszkodowanych, których ewakuowaliśmy, było też bardzo dużo dzieci - wspominała ratowniczka.
Ciężarna kobieta
Kobieta opowiedziała też, że gdy lewy brzeg miasta był już zablokowany, odwoziła do szpitala położniczego ciężarną kobietę, która miała urodzić bliźnięta. - Przyjechałam po nią i zbiegli się inni mieszkańcy domu, żeby powiedzieć, że już czas, że niedługo zacznie się poród. Obok klatki schodowej stała trójka jej starszych dzieci. Płakały i prosiły, że chcą jechać z mamą. Ponieważ wciąż trwał ostrzał miasta, prosiłam sąsiadów tej kobiety, żeby się zaopiekowali dziećmi. Nie mogłam ich przecież zabrać do szpitala. Kobieta z bliźniętami w brzuchu i jeszcze troje małych dzieci, to było zbyt duże ryzyko. Prosiłam sąsiadów, żeby pomagali im i sobie nawzajem - mówiła Kateryna.
Ranna dziewczynka i jej matka w kałuży krwi
- Widziałam też dziewczynkę, może 15- albo 16-letnią. Miała na imię Lera. Siedziała obok dymiącego wraku samochodu i osłaniała głowę przedramieniem. W środku auta siedział młody mężczyzna. Dziesięć metrów dalej, w kałuży krwi leżała mama - nastolatka potwierdziła, że to jej mama, a ten, kto siedział w samochodzie, to jej ojczym. Ich auto przejechało przez tory tramwajowe i wbiło się w drzewo. Mówię do niej: "Weź plecak i chodź" - wspominała Kateryna. Cały czas trwało bombardowanie. - Zauważyłam, że dziewczynka ma bezwładną lewą rękę. Wzięła plecak prawą ręką i podeszłyśmy do jej matki. Ja miałam przewieszoną przez ramię torbę medyczną, a w dłoni jeszcze jedną, swoją torebkę. Wzięłam też od niej plecak. Rozumiałam, że nie dam rady nieść tej kobiety, że nie mam czasu, żeby zabandażować jej rany. Dostrzegłam też, że i dziewczyna krwawi, że rękaw cały przemókł od krwi. I tak sobie pomyślałam, że skoro ona tu siedzi 10 albo 15 min, jest chuda i blada, to przecież w każdej chwili może stracić przytomność - mówiła radna Mariupola.
Kateryna opowiedziała, że musiała jak najszybciej odprowadzić dziewczynkę do szpitala, a wcześniej założyć opatrunek i udzielić pierwszej pomocy. - Jej mama błagała, żebym wzięła jeszcze jeden plecak. Dziewczynce było trudno rozstać się z matką. Przyrzekłam, że zaopiekuję się córką, a jej mama prosiła, żebym zabrała paszport dziecka i wsunęła dokument do plecaka. I tak z dwoma plecakami, dwiema torbami i dziewczynką dotarłam do takiego niskiego budynku. W środku, na klatce schodowej było zimno. Zdjęłam jej kurtkę, najpierw rozcinając rękaw. Wszystko było przesiąknięte krwią tak, że można było ją wyżymać. Nałożyłam opatrunek na przedramię, zsunęłam z pleców bluzę z kapturem i zobaczyłam, że pod ubraniem też jest wielka rana na szyi. Położyłam w to miejsce taki gruby opatrunek, jaki stosuje się przy amputacjach. Z zimna nie czułam już rąk. Było jakieś minus 8-9 stopni i wiał silny wiatr - opowiadała radna Mariupola.
REKLAMA
Reszta sił i droga do szpitala
- Był taki moment, że i mnie się zrobiło słabo. Myślałam, że jej nie doprowadzę do szpitala, bo te plecaki i torby, a do szpitala trzeba było iść, pod ostrzałem, prawie 3 km. Tam trwały już walki uliczne. Ponieważ zdawałam sobie sprawę, że ona może nie dotrwać sama do mojego powrotu, bo jest bardzo zimno i straciła dużo krwi, musiałam ją nieść. Droga była usłana trupami - wspominała Kateryna. - Z tej naszej rozmowy zapamiętałam tylko, że nazywa się Lera, że to jej mama i ojczym, i że jechali z osiedla Wschodniego, z ulicy Kijowskiej. Nie przestawałam jej powtarzać: "Oddychaj, jestem przy tobie, doprowadzę cię do szpitala, będę przy tobie, dasz radę, pomogę ci". I dotarłam z nią do tego szpitala.
- Wiem, że przeżyła, bo napisała do mnie na Messengerze. Wiem, że wyjechała z miasta i jest już bezpieczna. Jej matkę zabrali z ulicy jacyś ludzie i też przeżyła. Nie wiadomo, co z ojczymem. Gdy wracałam ze szpitala, szukałam oczami matki i dziwiłam się, że jednak ich auto nie wybuchło, i że w środku nie ma tego mężczyzny, a tam, gdzie leżała mama, została tylko kałuża krwi. Ich tam nie było, ale po obu stronach ulicy wciąż leżało wiele ciał, wielu zamordowanych ludzi - mówiła Kateryna.
Zemsta za wybór Ukrainy
Kateryna uważa, że Rosjanie w tak sadystyczny sposób traktują mieszkańców Mariupola, ponieważ jego mieszkańcy opowiedzieli się za Ukrainą. - Mariupol wybrał Ukrainę i europejski sposób życia, Mariupol wybrał język ukraiński, mieszkańcy postanowili w tym języku uczyć swoje dzieci. Uważam, że właśnie z tego powodu tak masowo atakowani są tu cywile. Oni chcą zniszczyć i ludzi, Ukraińców, żeby Ukraina nie mogła pokazywać tak jaskrawo swojej tożsamości - podkreśliła.
»ROSYJSKA AGRESJA NA UKRAINĘ - zobacz serwis specjalny w PolskieRadio24.pl«
REKLAMA
Rosjanie oprócz konwencjonalnego ostrzału Mariupola użyli prawdopodobnie broni chemicznej. Według Denisa Prokopienki, dowódcy pułku AZOW, który broni miasta - kapsuła z niezidentyfikowaną substancją została zrzucona z rosyjskiego drona. Dowódca dodał, że na razie żołnierze nie są w stanie ustalić, o jaki rodzaj substancji chemicznej chodzi, ponieważ są wciąż atakowani przez Rosjan.
Oglądaj całodobowy przekaz z Ukrainy w streamingu portalu PolskieRadio24.pl:
Czytaj także:
- To miasto wciąż broni się przed "hordą". "Jeśli Kreml nienawidzi czegoś bardziej niż Ukrainy, to słowa »Mariupol«"
- Biden o Putinie: dyktator, który popełnia ludobójstwo
- Ukraina prosi USA o artylerię. Biały Dom: pracujemy nad tym
mbl
REKLAMA
REKLAMA