Przed podzieloną Francją znów wybory. Prof. Piotrowski (KUL): debata przenosi się na ulice, powód to ordynacja wyborcza

2022-04-29, 19:00

Przed podzieloną Francją znów wybory. Prof. Piotrowski (KUL): debata przenosi się na ulice, powód to ordynacja wyborcza
Prezydent Francji Emmanuel Macron podczas wizyty przed wyborami parlamentarnymi w Barbazan-Debat, w departamencie Pireneje Wysokie w regionie Oksytanii. Foto: FORUM/Reuters/POOL

- Podział na Francję, która ma się dobrze i tą, która ma się źle, jest bardzo wyraźny - to pokazały bardzo jasno wybory prezydenckie - powiedział portalowi PolskieRadio24.pl prof. Sebastian Piotrowski z Katedry Kultur i Literatur Romańskich Wydziału Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Zaznaczył, że Emmanuel Macron świadomie zniszczył centrum polityczne - co ułatwia mu wygraną, zwłaszcza w wyborach prezydenckich. Wybory parlamentarne zaś, z racji ordynacji, nie będę odzwierciedlać dobrze spektrum opinii Francuzów.

- Sondaże przed wyborami parlamentarnymi we Francji wskazują, że przy obecnej ordynacji i jeśli opozycja nie zawiąże koalicji, przewagę mogą znów mieć ugrupowania skupione wokół Emmanuela Macrona, który wchłonął i zniszczył francuskie centrum polityczne na lewo i na prawo - przekazał portalowi PolskieRadio24.pl prof. Sebastian Piotrowski z Katedry Kultur i Literatur Romańskich Wydziału Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

- Wygląda na to, że kto może - ucieka do ugrupowania Emmanuela Macrona - gdzie przynajmniej jest jakaś szansa na zdobycie mandatu w parlamencie. - To ostateczny etap dekompozycji centroprawicy i centrolewicy. Pod tym względem Macron dokonał dzieła ich zniszczenia, doprowadził do zupełnego upadku centrolewicy i centroprawicy - dodał prof. Piotrowski.

Efektem ubocznym jest wzrost elektoratu ugrupowań skrajnych - jeśli sądzić po wynikach I tury, ich wyborcy mogą sięgać nawet 60 procent elektoratu, zauważa nasz rozmówca.

W kontekście zbliżających się czerwcowych wyborów do parlamentu, nasz rozmówca zauważył, że z powodu specyficznej ordynacji nie uwzględnia on spektrum interesów francuskiego społeczeństwa. W efekcie, debata często odbywa się na ulicach - pokazały to wielomiesięczne, prowadzone w całej Francji, protesty tzw. żółtych kamizelek.

Prof. Piotrowski powiedział, że w drugiej turze po raz kolejny do zwycięstwa Macrona przyczynił się tzw. front republikański. Więcej w rozmowie.

W wywiadzie także o profilu wyborców Macrona i Le Pen, o tym, na kogo głosowały terytoria zamorskie Francji, a także o różnych osobliwościach francuskiej sceny politycznej. Zapraszamy do lektury wywiadu.

Czytaj także:

PolskieRadio24.pl: Emmanuel Macron został ponownie wybrany na stanowisko prezydenta w niedzielę 24 kwietnia, zdobywając 58,54 proc. głosów w drugiej turze wyborów prezydenckich, wobec 41,46 proc. głosów uzyskanych przez jego rywalkę, liderkę Zgromadzenia Narodowego Marine Le Pen.

Czego dowiedzieliśmy się na temat przepływu głosów po pierwszej turze?

Prof. Sebastian Piotrowski z Katedry Kultur i Literatur Romańskich Wydziału Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: Badanie w kwestii przepływu głosów i profilu socjologicznego wybory opracował ośrodek Ipsos-Sopra Steria dla France Télévisions, Radio France, France 24, kanałów parlamentarnych i gazety Le Parisien (przeprowadzono je na reprezentatywnej próbie 4000 osób zarejestrowanych na listach wyborczych).

Okazało się, że 42 procent wyborców Jean-Luca Mélenchona głosowało na Emmanuela Macrona, mimo że programowo ich elektoraty nie mają ze sobą nic wspólnego.

Można powiedzieć, że Jean-Luc Mélenchon i jego Francja Nieujarzmiona to najwięksi wrogowie Macrona.

Niemniej jednak zadziałał tzw. front republikański - chęć zablokowania skrajnej prawicy sprawiła, że blisko połowa wyborców Mélenchona w drugiej zagłosowała na Macrona.

Jednocześnie, jedna czwarta wyborców Mélenchona nie poszła do głosowania w drugiej turze, a, o dziwo, 17 procent głosowało na Len Pen. 17 procent oddało głos pusty lub nieważny.


PAP PAP
PAP PAP

Wskazano, że znaczna była także liczba głosów pustych i nieważnych (6,35 i 2,25 procenta).

W pierwszej turze liczba głosów tych kategorii - pustych i nieważnych była stosukowo niska, wynosiła około 800 tys. - a w drugiej - w sumie około 3 miliony.

Pokazuje to, że wiele osób nie miało na kogo głosować.


Jak wyglądają profile socjologiczne wyborców?

Jeśli patrzeć na profil socjologiczny wyborców, osoby z wyższym wykształceniem i na wyższych stanowiskach, z wyższymi zarobkami, w 70-80 procentach głosowały na Emmanuela Macrona. Podział na Francję, która ma się dobrze i tę, która ma się źle, jest bardzo wyraźny.

Marine Le Pen wygrywa zdecydowanie wśród robotników (ouvriers) i tzw. employés, pod którym to określeniem kryją się różne nisko płatne stanowiska. Chodzi o niższych urzędników, osoby pracujące w usługach - wśród nich duży odsetek głosował na kandydatkę Zgromadzenia Narodowego.

Im wyższe zarobki - tym większy procent głosował na ustępującego prezydenta.

Jeśli chodzi o wiek wyborców, osoby w wieku 25-59 nie różnią się pod względem rozkładu głosów. Macron wygrał zdecydowanie w przedziałach 18-24 i 60 plus, a wśród osób 70 plus miał prawie 70 wyborców.


Media francuskie zauważają, że jak na realia francuskie, frekwencja była dość niska.

Frekwencja - jak na warunki francuskie - była niska, druga najniższa w historii.

Jak na warunki francuskie, absencja 28,1 procenta to sporo. W Polsce przyzwyczajeni jesteśmy do innych poziomów frekwencji.

W Francji głosuje się masowo. Francuzi głosują chętnie. Jednak w tym roku absencje plus głosy nieważne lub puste - to, jak podliczono, ponad 16 mln wyborców.

Ta statystyka jest dla Francuzów niepokojąca i poświęcono temu wiele uwagi.

Pojawiły się także statystyki dotyczące miejsc zamieszkania: wyborcy z małych miejscowości poniżej 5 tysięcy mieszkańców głosowali na Le Pen. Także na Le Pen głosowały terytoria zamorskie, autonomiczna Korsyka.

To bardzo ciekawe. Trudno było spodziewać się, że Le Pen wygra w terytoriach zamorskich taką przewagą, uzyskując 60-70 procent poparcia.

To pokazuje, jak bardzo biedne, zapomniane i zacofane są te tereny. Macron, tam i we Francji kontynentalnej, jest postrzegany jako prezydent tych, którym wiedzie się dobrze.

Niemniej jednak nie mieszka tam wiele osób, nie wpływa to nigdy znacząco na wyniki wyborów.

Natomiast Korsyka ma skomplikowane relacje z metropolią. Nie tak dawno miały tam miejsce zamieszki. Le Pen postrzegana jest tam być może jako ktoś, kto stoi z boku, nie reprezentuje władzy, może był to gest sprzeciwu wobec władzy centralnej.

Pojawiło się także badanie dla stacji ośrodka Opinionways dla stacji telewizyjnej Cnews: wynika z niego, że 63 procent Francuzów życzy sobie, by po wyborach parlamentarnych nastąpiła koabitacja. Życzą sobie, by ugrupowanie Macrona przegrało, a większość uzyskała opozycja.

Koabitacja to bowiem współrządy prezydenta z rządem kierowanym przez szefa zwycięskiej parlamentarnej opozycji.

Tymczasem jednak mamy jednak pierwsze sondaże poparcia dla partii politycznych, z których wynika, że koalicja partii Macrona, La République en Marche (LREM), centrowa MoDem i centrowo-konserwatywna partia Horizons, zdobyłyby razem ponad 30 miejsc powyżej większości parlamentarnej. To sporo. To badanie ośrodka Harris Interactive - zakłada, że koalicja ta może uzyskać między 328 a 368 głosów na 577. Oznaczałoby to ogromny komfort w rządzeniu. Zobaczymy, co będzie działo się dalej.

Sondaż ten oczywiście czytać należy w kontekście tego, że opozycja na razie się nie jednoczy.

Mimo zapowiedzi…

Nawet partia Marine Le Pen już nie chce iść do wyborów z ugrupowaniem Érica Zemmoura. Wygląda na to, że Le Pen niechętnie patrzy na taką perspektywę, choć Zemmour deklaruje chęć budowy koalicji.

Podobnie jest na lewicy. Mélenchon mówi, że jest otwarty na koalicję, ale na razie nikt ku niemu się nie przyłącza. Ekolodzy są zaproszeni do współpracy, ale na razie nic z tego nie wynika.


We Francji ordynacja jest dość bezlitosna. Są dwie tury (12-19 czerwca). By się utrzymać w drugiej turze, trzeba mieć co najmniej 12,5 procent głosów. Jeśli małe partie pójdą do wyborów tak rozbite i nie zjednoczą się w perspektywie drugiej tury, nie mają szans, żeby zdobyć mandaty.

Wspomniany wyżej sondaż pokazuje, że jeśli partie lewicy i prawicy będą tak rozczłonkowane jak do tej pory, partia Macrona może liczyć na większość.

Mélenchon zapewne chciałby zabłysnąć w wyborach parlamentarnych, ale czy to mu się może udać?

Miałby najlepszą legitymację ku temu. W pierwszej turze wyborów uzyskał bardzo dobry wynik, dużo lepszy opozycji na lewicy. Zobaczymy jednak co z tego wyjdzie.

Co do potencjalnych koalicjantów, partia Zielonych chciałaby utrzymać swoją tożsamość za wszelką cenę. Socjaliści - niemal już nie istnieją.

Centroprawica i prawica niemal zniknęły ze sceny politycznej - tak przynamniej wynikałoby z pierwszej tury wyborów.

Wygląda na to, że kto może -  ucieka do ugrupowania Emmanuela Macrona - gdzie przynajmniej jest jakaś szansa na zdobycie mandatu w parlamencie.

To ostateczny etap dekompozycji centroprawicy i centrolewicy. Pod tym względem Macron dokonał dzieła ich zniszczenia, doprowadził do zupełnego upadku centrolewicy i centroprawicy.

W takiej sytuacji tylko Mélenchon wyłania się jako jedyny aktor na lewicy, który może traktowany być poważnie w kontekście tych wyborów.

Partia Marine Le Pen nie ma, nie ukrywajmy, nie ma szans na zdobycie większości w Zgromadzeniu Narodowym. Może uzyskać dobry wynik - na pewno będzie miała dużo więcej mandatów niż pięć lat temu.

Będzie to jednak wynik tylko dobry - nie będzie to partia, która będzie liczącą się opozycją. Na to się nie zanosi.

Wynik Macrona nie był niespodzianką.

Nie było niespodzianek. Wynik Macrona nawet jest o 1 punkt procentowy lepszy, niż wskazywały ostatnie sondaże.

Co tutaj zadziałało? Jak mówiłem ten słynny front republikański. Funkcjonuje od 2002 roku, gdy ojciec Marine Le Pen, Jean-Marie Le Pen, wieloletni szef Frontu Narodowego. przeszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich. Front republikański polega na tym, że wzywa się wyborców, by głosowali na kogokolwiek i cokolwiek, byle nie na skrajną prawicę.

To zadziałało. Ze zdumieniem patrzyłem na artykuły wstępne - specjalnie zajrzałem do bardzo lewicowego dziennika Libération, a nawet do organu komunistów L’Humanité. I komuniści, i socjaliści, wzywali do głosowania na Macrona. To zupełnie nieprawdopodobne, zwłaszcza ze strony komunistów, którzy są zaprzysięgłymi wrogami polityki Macrona i w niczym się z nim nie zgadzają. Tymczasem redaktor naczelny w dość długim artykule apelował, by oddać głos na Macrona.

A zatem tzw. front republikański zadziałał w tym przypadku.

To ciekawe zjawisko.

Marine Le Pen i jej ojciec postrzegani są przez elity polityczne jako bardzo skrajna prawica, określa się ich jako "faszystów", czy "zdrobnieniem": "facho".

Podczas debaty powyborczej jeden z komentatorów zauważył jednak, że na Le Pen głosowało w drugiej turze 13,5 mln osób, a tymczasem określa się jej ugrupowanie jako "skrajne".

W 2002 roku Jean-Luc Le Pen zdobył 5 mln głosów w drugiej turze wyborów, w 2017 roku Marine Le Pen zdobyła 10 mln głosów, a w tych już o 3,5 mln więcej. Krąg głosujących na to ugrupowanie się powiększa.

Elity polityczne we Francji mają z tym pewien problem. Skoro Francja jest demokratyczna, to jak to jest, że jedna czwarta wyborców głosuje na "faszystów". Dlatego myślę, że w mediach francuskich ta retoryka prawdopodobnie będzie się zmieniać.

Generalnie, to co nazywamy we Francji "skrajną prawicą" i "skrajną lewicą" to w sumie jest 60 procent głosów. Nieco odwróciły się proporcje, więc zapewne spodziewać się można zmiany narracji.

Ciekawa jest statystyka dotycząca tego, ile osób oddało na Macrona głosy z przekonania - to 53 procent, a ile po to, by nie wygrała Le Pen - 47 procent.

***

Z prof. Sebastianem Piotrowskim z Katedry Kultur i Literatur Romańskich Wydziału Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego,rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej