Tak Rosja zabija Arktykę i Jakucję. "Moim językiem mówią cztery osoby"
- Kiedyś Rosjanie zabierali futra. Teraz zabierają surowce. Nic się nie zmieniło - my nic z tego nie mamy. W arktycznej wiosce nie ma dróg, nie ma jedzenia. Mężczyzn biorą na wojnę. Nikogo nie obchodzą nasze problemy. Niszczą kulturę i tożsamość. Moim językiem Jukagirów mówią tylko cztery osoby - mówi nam Sargylana Kondakowa z Free Yakutia Foundation. Jukagirzy wymierają. Choć jedna czwarta diamentów świata wydobywana jest w Jakucji, mieszkańcy, lud Sacha i inne ludy, żyją w nędzy i codziennie walczą o przetrwanie.
2025-10-23, 14:20
Sargylana Kondakowa jest działaczką Free Yakutia Foundation i obecnie mieszka poza granicami Rosji. Opowiada o sytuacji w Jakucji, Republice Sacha, z której pochodzi.
Sargylana urodziła się w arktycznej wiosce Jukagirów, łowców reniferów, znajdującej się obecnie na terenie Republiki Sacha w Federacji Rosyjskiej. Miejscowość ta to Czokurdach w ułusie ałłajchowskim. Lud Jukagirów wymiera - obecnie jest już tylko 1600 jego przedstawicieli. I podobnie tragiczny los dotyczy innych ludów Syberii.

Jakucja (Republika Sacha) to jedna z republik utworzona na terenach podbitych przez Moskwę w Azji. Nazwa pochodzi od ludu Sacha, obecnie najliczniejszej narodowości na tym terenie. Republika należy do Dalekowschodniego Okręgu Federalnego Federacji Rosyjskiej. To wschodnia część Syberii. Leży w części poza kołem podbiegunowym i na wiecznej zmarzlinie. Jest bardzo bogata w surowce – w tym złoto i diamenty.
Mieszkańcy tego obszaru od czasu pojawienia się Moskwy i brutalnego podboju, mogli liczyć przede wszystkim na bezwzględny wyzysk. Byli traktowani de facto jak ludzie podrzędnych kategorii. Ich język, kultura były brutalnie niszczone. To ma miejsce nadal, dotyczy tak arktycznych ludów, jak i Sacha. A także ludów innych republik Azji.
Mój język umiera
Od lat w azjatyckiej części Rosji ma miejsce eksploatacja zasobów i przy tym wyniszczanie tożsamości rdzennych narodów.
- Moim językiem mówi czworo ludzi. Mężczyzn w wioskach prawie nie ma - zabrali ich na wojnę. Niszczą naszą kulturę. W wioskach arktycznych nie ma dróg, nie ma więc i jedzenia. Kiedyś Rosjanie zabierali nam futra, teraz surowce - my nic z tego nie mamy - to rozdzierająca serce opowieść kobiety, która pochodzi z arktycznej wioski w Jakucji.
Jesteśmy obywatelami drugiej kategorii, mówi nam Sargylana Kondakowa. I dodaje, że to nie koniec drabiny zła. Bo choć Rosjanie traktują mieszkańców Jakucji źle, to choć nam trudno to sobie nawet wyobrazić, jeszcze gorzej podchodzą do mieszkańców Azji Centralnej, Kazachów, Uzbeków, Kirgizów.
Jakucja: imperium diamentów i wyzysku
- Republika Sacha to największy obszar Rosji. Terytorium Republiki Sacha jest jak pięć terytoriów Francji. Jest to republika bardzo bogata w surowce mineralne. A mieszka tam tylko milion ludzi. To 400 000 ludzi Sacha i mniej niż 30 000 mniejszości etnicznych w Arktyce, tak jak moja społeczność, tak i mój lud Jukagirów, czy też Ewenowie, Ewenkowie, Dołganowie, Czukcze - mówi.
Do tego, jak mówi, dochodzi 400-300 tysięcy osób z Rosji, a także nieco osób z Białorusi, Ukrainy i innych grup etnicznych.
Jakucja ma olbrzymi obszar 3 mln km kw. Większą powierzchnię mają tylko Indie, Australia, Brazylia, Chiny, Stany Zjednoczone, Kanada i Rosja jako całość. Sama Republika Sacha to blisko jedna piąta Federacji.
W Republice Sacha są też potężne, niewyobrażalne bogactwa. Diamenty, złoto i uran. Jakucja wydobywa około jednej czwartej światowej produkcji diamentów, ma największe zasoby węgla w Federacji Rosyjskiej. Są tu także gaz ziemny i ropa naftowa, uran, antymon, cyna, rtęć i żelazo.
Są wielkie bogactwa, ale od zawsze jest i potężny wyzysk
- Problemem dla nas jest to, że jesteśmy republiką dotacyjną. To my zarabiamy pieniądze, ale środki uzyskane ze sprzedaży naszych surowców mineralnych idą do Moskwy. Jest to więc scentralizowany system, skoncentrowany na Moskwie. Tak więc nasze zasoby nie należą do naszych ludzi - mówi działaczka.
- Wysyłamy tam wszystkie nasze pieniądze, podatki. A potem dostajemy trochę pieniędzy z Moskwy. Ale teraz budżet jest bardzo niski z powodu wojny na Ukrainie. Tak więc wszystkie pieniądze tam trafiają - dodaje.
Dotacje oznaczają także zależność od Moskwy. To od Moskwy zależy, czy znajdą się pieniądze na potrzeby mieszkańców. I najczęściej ich brakuje.
Mieszkańcy bez dróg, bez jedzenia
Tego, co ma miejsce na dużej części Syberii, nie da się określić inaczej niż jako wyrok śmierci. Tamtejsze kultury i osiedla skazano na powolne znikanie, przy jednoczesnym brutalnym wyzysku.
- To ogromny obszar. Tam nie ma zbyt wielu ludzi, wszyscy są rozrzuceni po całej republice. Ja jestem z Arktyki - i arktyczne wioski nie mają dróg, infrastruktury, szpitala, szkół i tak dalej. Nie mają nawet jedzenia. Nie mamy kolei, nie mamy mostów. Tak, jest bardzo ciężko, bardzo drogie jest zdobycie jedzenia, wody pitnej, a jednocześnie w naszej republice są setki firm wydobywających surowce mineralne - wskazuje członkini ludu Jukagirów.
- A my nie wiemy nawet, kim są ci ludzie, czerpiący zyski. Te surowce należą do oligarchów, do bogatych ludzi, nie należą do nas. Nie możemy więc czerpać pieniędzy z surowców mineralnych. To jest istotny problem - mówi.
Łowią ludzie na wojnę
Kolejnym problemem jest wojna Kremla przeciwko Ukrainie. Moskwa bez skrupułów wysyła mniejszości etniczne na wojnę. Rosyjski rząd płaci za udział w wojnie ogromne pieniądze. Chętnych mimo tego i tak nie ma zbyt wielu.
Jeśli ktoś się decyduje, to albo z przymusu, szantażu, albo z desperacji w związku z trudną sytuacją finansową, mówi Sargylana, która pomaga takim osobom.
- Jeśli ktoś podpisze kontrakt wojskowy na wyjazd na Ukrainę, dostaje teraz 2,5 miliona rubli, a średnia pensja wynosi około 40 000 rubli. To są duże pieniądze. Tacy ludzie nie nienawidzą Ukraińców. Oni nie wiedzą, gdzie właściwie jest Ukraina. Zarabiają tak pieniądze, a to teraz tam to chyba jedyny sposób. Taka osoba może myśleć: jeśli chcę, żeby dzieci dostały się na uczelnię bez egzaminu, mogę wyjechać na wojnę w Ukrainie. Jeśli chcę spłacić kredyt hipoteczny - to dobra szansa na uzyskanie dużych pieniędzy. I to jest problem - mówi działaczka, wyjaśniając, dlaczego niektórzy zgłaszają się na służbę.
Mimo strasznego ubóstwa Jakucji, osób chętnych do pójścia na wojnę dobrowolnie nie ma zbyt wiele. Wśród tych, którzy się zgłoszą, mogą być np. szantażowani przez władze dłużnicy, którym grozi więzienie.
Jak wskazuje działaczka, miejscowe władze omawiają po cichu sposoby wypełnienia tzw. kwot - dostają bowiem od rządu centralnego tzw. kwoty, obowiązkowe liczby ludzi. Jak za dawnych czasów, gdy brano chłopów pańszczyźnianych do armii. "Złowienie" odpowiedniej liczby takich osób nie jest łatwe.
Wojna w Ukrainie to koniec arktycznych wiosek
A wyławianie mężczyzn, podkreśla Sargylana, może oznaczać zagładę ich społeczności. Jak starsze osoby i dzieci przetrwają zimę w strasznych warunkach Syberii, bez dróg, bez komunikacji, gdzie liczą się każde ręce do pracy?
- Co do arktycznych wiosek - gdy nie będzie tam mężczyzn, a zimą jest minus 60 stopni, to nie mogę sobie wyobrazić, jak one przetrwają. Bo w niektórych wsiach są już tylko starsi ludzie, kobiety i dzieci. Nie ma mężczyzn w wieku 30 do 50 lat. Tak więc mężczyźni w tym wieku już nie istnieją, są na Ukrainie. Jest to więc dla nas kolejny problem związany z przetrwaniem - mówi Sargylana.
Ale im mniej reprezentantów arktycznych wiosek, tym bardziej na rękę to jest Kremlowi. Nikt nie upomni się o dziedzictwo rdzennej ludności. - I tak, to znowu dyskryminacja. Efektem tego jest bieda, niesprawiedliwość ekonomiczna, ekstraktywizm - tłumaczy Sargylana.
Inne zło: umiera klimat. Putin tylko na to czeka
Inne zło, które jest na rękę Rosji, to zmiany klimatu. Arktyka, jak mówi działaczka, doświadcza tych zmian bardzo wyraźnie i arktyczne wioski wiele miałyby na ten temat do powiedzenia. Nikt na Kremlu nie chce tych świadectw. Świadkowie są tu niepożądani.
- W Rosji nigdy nie mówi się o zmianach klimatycznych. A my w Arktyce odczuwamy zmiany klimatyczne. Jesteśmy pierwszymi, którzy dostrzegają tę zmianę klimatu. Ma to również duży wpływ na społeczności tubylcze. I musimy o tym rozmawiać - wyjaśnia potomkini plemienia Jukagirów.
Problemem jest i to, że Kreml bardzo liczy na topnienie lodów. - Myślę, że Putin czeka na moment, w którym topnieje lód Arktyki. Chcą pozyskiwać surowce mineralne z Arktyki. Nie wszędzie mogą to zrobić, bo tam jest za zimno, trzeba wyłożyć więcej pieniędzy, żeby stworzyć infrastrukturę do wydobycia surowców. Ale teraz będzie łatwiej. W Arktyce lód topnieje bardzo szybko. Dostrzegamy to. Idą zmiany klimatyczne, bardzo szybko. Jednak w Rosji nie prowadzą rozmów o tym z instytucjami międzynarodowymi - dodaje.
Putin czeka także na topnienie lodów również dlatego, że chciałby opracować alternatywne szlaki dla transportu surowców. Obecnie skazany jest w dużej mierze na trasy przez Morze Bałtyckie.
Językiem tym mówią cztery osoby
Sytuacja na północy Federacji Rosyjskiej jest katastrofalna – brak nawet żywności. W tej sytuacji śmierć języka, kultury, tożsamości, schodzi na dalszy plan. Władze na Kremlu od lat wychodzą z założenia, że umierająca z głodu rodzina bez dostępu do informacji nie będzie w stanie bronić swoich praw.
- Języki i kultura? Na przykład w mojej rdzennej społeczności, wśród Jukagirów, jak już mówiłam, pozostały tylko cztery osoby, które mówią naszym językiem - mówi Sargylana.
Kim są? - To pasterze reniferów, to są starsi ludzie. Przebywają w odległych miejscach. Nie mogą przekazać swojej wiedzy, swojego języka młodszemu pokoleniu. Więc mój język jest martwy. Jest martwy… Mój język Jukagirów… - podkreśla.
Języki ludów rdzennych wymierają. Lepiej jest z językiem ludu Sacha. - Jeśli chodzi o język Sacha - ich sytuacja jest lepsza. Myślę, że jest około 200 000 ludzi, którzy umieją mówić w języku Sacha. Ale tzw. językiem tytularnym republiki jest rosyjski. I władze zawsze mówią, że to po rosyjsku trzeba mówić. Dotyczy to także kwestii prawnych - zaznacza Sargylana.
- Nawet moja mama, kiedy byłam dzieckiem, zawsze mi mówiła: "Musisz dobrze mówić po rosyjsku. Musisz znać rosyjski. Jeśli chcesz być dobrze wykształcona, jeśli chcesz mieć lepsze życie, musisz mówić po rosyjsku". A ja na to: "A co z naszym językiem?" - opowiada.
Ale mama Sargylany, a nawet jej rodzice, a Sargylany dziadkowie, tak naprawdę nigdy nie mówili w swoim własnym języku. - Dawniej im na to nie pozwalali, nie wolno im było mówić w ich języku, nawet w domu. Tłumaczono: "bo jesteśmy z Rosją" - zaznacza.
I to przyniosło smutny rezultat. Język zanikł. Takie zakazy i nakazy pokazują hierarchię kultur i obywateli, narzucaną przez Kreml.
- Też dlatego rdzennym mieszkańcom jest bardzo trudno postawić się na równi z Rosjanami. Bo w Rosji jest hierarchia kultur. Jesteśmy obywatelami drugiej kategorii. Rosja jest pierwsza. Potem my, drugiej kategorii, a następni za nami, w mentalności Rosjan, są migranci z Azji Centralnej. To bardzo smutne - dodaje.
To niezwykle bolesne. Rozdziera serce. Można spytać, jak to możliwe, że ktoś dopuścił, by w języku Sargylany mówiły cztery osoby? To jednak świadoma polityka państwa. Może właśnie po to, by była skuteczniejsza, władze Rosji udają, że jest odwrotnie, że bardzo dbają o wymierające języki.
- Gdy Putin czy rosyjska delegacja, w ONZ czy innych instytucjach, mówią o tym, jak bardzo im na nas zależy, jak chronią nasze języki i tak dalej – to trzeba wiedzieć, że oni kłamią. To kłamstwo. Nic w tym celu nie robią. Robią wszystko, aby zniszczyć nasze kultury By zniszczyć nasze języki. To rusyfikacja - mówi Sargylana.
Jest to polityka stosowana konsekwentnie od setek lat, od czasu caratu, od XVII wieku. - Mamy rosyjskie nazwiska. Wszyscy moi przodkowie, kiedy przyszli Rosjanie, zostali siłą schrystianizowani. Tylko jeśli byłeś schrystianizowany, mogłeś być wolny od podatku. To była danina jasak. Kiedy przybyli do naszych republik, szukali futer. Mówili - trzeba zapłacić podatek. Musisz przynieść futro. Jeśli chcesz żyć, przetrwać, musisz przynieść futro. I całe to futro wysłano do Moskwy. A to futro jest teraz zasobem mineralnym. Identycznie. Nic się nie zmieniło - mówi. - Dlatego właśnie mówimy o kolonizacji – podkreśla Sargylana.
Wcześniej jej przodkowie wyznawali szamanizm.
Rzadki język, starożytna grupa
Jeśli chodzi o język Sacha, to, jak mówi Sargylana, nie uczą go w szkołach ani w przedszkolach. Czy zatem naprawdę ludzie mówią w tym języku? - dopytujemy. Tak, rozmawiają w tym języku. Sargylana także potrafi mówić w języku Sacha. To język z grupy tureckiej.
- Natomiast mój język, język Jukagirów, to starożytna grupa. Nawet naukowcy nie wiedzą o nim wiele. Jest bliski językowi ugrofińskiemu lub lapońskiemu. Tak się wydaje - mówi. Uważa się także, jak dodaje, że Jukagirzy są spokrewnieni z Eskimosami, Inuitami w Kanadzie. Indianami amerykańskimi,
Nauka zakłada, że te ludy wyemigrowały na północ przez Cieśninę Beringa. Uważa się, ż przodkowie Inuitów, znani w przeszłości jako Eskimosi, przeszli przez Cieśninę Beringa z Azji do Ameryki, zanim istniejący tam niegdyś most lądowy zniknął.
Wymazywana tożsamość
Ponieważ język jest rdzeniem tożsamości, Rosja w każdym z podbijanych narodów próbuje wytrzebić go, by pozbawić podbijane ludy tożsamości.
- Nasza tożsamość zostaje wymazana. Także w tej chwili, teraz właśnie, jest usuwana, wymazywana. Cały czas tak jest. Robią to od setek lat. Tu szybciej, tu wolnej. Nie ma znaczenia, czy robisz coś szybko, czy wolniej – chodzi o efekt końcowy, chodzi o wymazanie naszej tożsamości - mówi Sargylana.
Tożsamość - to bardzo trudna sprawa dla mieszkańców Jakucji. – Na przykład w moim miejscu migracji, kiedy pytali, skąd jestem, mówiłam, że jestem z Rosji. A oni mówili na to: "Ale wy nie wyglądacie jak Rosjanie". Trudno mi to było wytłumaczyć. Zatem wyjaśniałam, że jestem z Syberii, a połowa Rosji to Azjaci, bo leży przecież w Azji. I mówię: w Rosji jest tu mnóstwo rdzennych narodów, zapomnianych, nikt o nas nie wie! - opowiada.
- Za granicą nikt o nas nie wie, nawet w Rosji, w Moskwie, nic o nas nie wiedzą. Mówią: "Och, wracaj do Uzbekistanu, Tadżykistanu. Wracaj do swojego kraju. Ale my niby jesteśmy z Rosji. To jak? To znaczy: my pochodzimy z tej ziemi. To jest nasza ziemia. To znaczy, że pochodzimy z tej ziemi, ale nie mamy tej ziemi. Nie wiemy, jak wytłumaczyć, skąd pochodzimy. To trudne - mówi Sargylana.
Rdzenne narody nie wiedziały nic o sobie nawzajem
Czy rdzenni mieszkańcy ziem podbitych przez Moskwę współpracują ze sobą? Czy wiemy, ilu tak naprawdę jest takich ludzi, których tożsamość się wymazuje?
- To kolejne podchwytliwe pytanie. Bo w Związku Radzieckim nic nie wiedzieliśmy o innych narodach. Nic. Bo wszyscy byliśmy oddzieleni, nie tylko granicami na mapie. Nie mieliśmy podręczników, o tym, ilu przedstawicieli rdzennych narodów żyje obok. Wszyscy mówili o przyjaźni naszych narodów. Ale my nic nie wiedzieliśmy o sobie - mówi.
I dopiero po pełnoskalowej inwazji na Ukrainę zaczęli się poznawać. - O, to są Buriaci. To Mongołowie. Tuwińczycy - ci są nam bardzo bliscy, ich język jest podobny, to grupa turecka. Och, a to są Komi, Permiacy. Właściwie wszyscy są rdzennymi mieszkańcami swoich ziem. I teraz zdajemy sobie sprawę, że Rosja nie jest rosyjska. Nie należy do Rosji. Kim są Rosjanie? Kim oni są? Zaczynamy więc ponownie o tym myśleć. Bo kiedyś niektórzy z nas byli bardzo dumni z tego, że są Rosjaninem, Rosjanką… - dodaje.
- Mówią nam: jesteście Rosjanami. Trzeba bronić Putina. Ale tak naprawdę nie jesteśmy Rosjanami. Kim jest Rosjanin? Jesteśmy obywatelami Rosji, ale tak naprawdę nie jesteśmy etnicznymi Rosjanami. Cóż, władze twierdzą, że teraz my wszyscy jesteśmy Rosjanami. Dlatego musimy iść na wojnę i umrzeć - tłumaczy Sargylana.
Helikoptery przylatywały do wiosek
Mówię, że schemat działania Rosji zawsze jest ten sam. Gdy podbili Polskę, też brali naszych ludzi do armii, chcieli, by podbijali inne niewinne ludy. To samo robią teraz w Czeczenii, w Ukrainie na okupowanych ziemiach.
Sargylana pomaga tym, którzy nie chcą być zabrani na wojnę. Część jest pod wpływem propagandy. Większość jednak nie chce jechać na wojnę, ludzi się zmusza. - We wrześniu 2022 r. rozpoczęła się częściowa mobilizacja, po prostu zabierali ludzi z ulic w nocy. Wysłali helikoptery do tundry po pasterzy reniferów - zaznacza Sargylana.
Nadal jest tak samo? - Tak. Putin tego nie zakończył. Musiałby powiedzieć, że mobilizacja się skończyła, wojna się skończyła - mówi działaczka.
Jej organizacja Free Yakutia opublikowała nagrania, które wyciekły z zamkniętych posiedzeń miejscowego rządu. - Mają kwoty z Moskwy. To około 5 000 osób rocznie. Nasz rząd musi rekrutować tych ludzi. Dlatego co tydzień mają takie spotkania. Weszliśmy tam anonimowo i nagraliśmy posiedzenia, na których rozmawiano o tym, jak rekrutować ludzi, jak ich znaleźć. Okazało się, że według nich najlepiej brać osoby, którzy mają długi, albo są objęte postępowaniem administracyjnym. Są zmuszane do podpisania kontraktu wojskowego. Mówią: jeśli nie pójdziesz na wojnę, jeśli nie podpiszesz kontraktu wojskowego, pójdziesz do więzienia - wskazuje działaczka.
- Jeśli człowiek ma długi, potrzebuje pieniędzy. Gdy podpisuje kontrakt, pieniądze trafiają więc od razu na konto. Tego samego dnia. Umowa opiewa na miliony rubli. To duże pieniądze. Ale Putin zawsze mówi: "Och, jest wielu ludzi, którzy chcą bronić Rosji, Moskwy, i są gotowi zabijać Ukraińców, ponieważ Ukraińcy są nazistami, faszystami czy kimkolwiek innym". Ale to nieprawda. Ludzie nie chcą iść na wojnę - mówi.
- Rozwiązują swoje problemy finansowe albo są pod presją z powodu problemów z prawem. Na przykład: ktoś ma mandat za dużą prędkość, pobił się w klubie nocnym. Mówią mu: "możemy wszcząć przeciwko Tobie sprawę karną". Ludzie u nas nie wiedzą, jak chronić swoje prawa. Dlatego podpisują kontrakt wojskowy. Nic nie wiedzą o Ukraińcach. Nie wiedzą, gdzie jest Ukraina. I nawet myślą, że Rosjanie i Ukraińcy to tak naprawdę to samo. Nie rozumieją, na czym polegają różnice - opowiada działaczka.
Bo propaganda tak im wmówiła? - Tak, niektórzy ludzie mają wyprane mózgi. Tak, zgadzam się. Niektórzy ludzie mają wyprane mózgi, ale nie jest to duży procent ludzi - wskazuje.
Przede wszystkim "rekrutujący" wybierają ludzi, którzy mogą być łatwo złamani. Sargylana dodaje, że system rekrutacji na wojnę w Ukrainie jest teraz mocno rozwinięty.
Prawa osób szantażowanych nie są w żaden sposób chronione. - Jeśli nie masz dróg, jeśli nie masz szpitali, szkoły, jedzenia, wody pitnej… Co tu mówić? To też są twoje prawa, a nie masz tego - wyjaśnia Sargylana. To tereny izolowane, do coraz mniej jest teraz także lotów do Jakucji.
Macie prawo, by mieć drogę do domu
Organizacja, w której jest Sargylana, tłumaczy ludziom, że prawa mają: mają prawo do picia wody, mają prawo mieć drogę do swojej wioski. Powinni iść do mera swojego miasta i rozmawiać z nim o swoich prawach.
Bo, jak mówi działaczka, jest bardzo źle. A najgorzej jest w Arktyce, czyli na najbardziej wysuniętych na północ terenach Republiki Sacha. - Arktyka umiera. Nikt niczego nie wie o społecznościach arktycznych, o tym, jak żyją, czy przetrwają. Urodziłam się tam, w wiosce niedaleko Oceanu Arktycznego Bardzo trudno tam żyć. To 3 000 kilometrów od naszej stolicy - mówi.
Dodaje, że tam o wszystko trzeba walczyć każdego dnia: trzeba walczyć, by przetrwać. - Dlatego ludzie nie mogą protestować przeciwko wojnie. Nie mogą protestować przeciwko rządowi w Moskwie czy coś takiego. Walczą by przeżyć dzień. Nie mają internetu - mówi.
Wszystkie pieniądze idą do Moskwy. - Teraz znów zmieniają naszą konstytucję. Zmieniają ją co dwa lata, zmieniają wszystkie artykuły. Teraz zmienili to, że w odległych wioskach nie można wybrać burmistrza ani szefa regionu. Tak więc wszyscy decyzyjni będą już tylko w centrum naszej republiki. Ale jak mieszkańcy tam dotrą? Nie mają dróg. Kto rozwiąże ich problemy? Przynajmniej jedna osoba, którą wybrali, mogła raz na jakiś czas pojechać do miasta, stolicy i przemówić w imieniu ludzi w odludziu. Teraz nie będzie mogła tego zrobić. To samo zrobiono w Ałtaju - dodaje.
Postępuje centralizacja. - Rosja jest silna. Mają pieniądze, mają jeszcze ludzi. Mogą prowadzić wojnę, nie wiem, przez dziesięciolecia. Dlatego, że nie zwracają uwagi na ludzi. Ale z drugiej strony, tu u nas nie ma dróg - mówi działaczka.
Z Sargylaną Kondakową z wymierającego ludu Jukagirów, rdzennego ludu północy Syberii i Arktyki, współzałożycielką Free Yakutia Foundation, rozmawiała Agnieszka Kamińska, PolskieRadio24.pl