Zamieszki we Francji - lustrzane odbicie protestów spod szyldu BLM w Ameryce

2023-07-05, 18:54

Zamieszki we Francji - lustrzane odbicie protestów spod szyldu BLM w Ameryce
Protesty we Francji przypominają te sprzed 3 lat w USA z wielu względów.Foto: YOAN VALAT/PAP/EPA /AA/Abaca

Motywowane rasizmem zamieszki, które dziś obserwujemy na ulicach Francji, do złudzenia przypominają to co działo się niemal trzy lata temu w USA, kiedy czarnoskóra społeczność dewastowała miasta. O ile Amerykanom udało się zdławić te procesy w zarodku, to przed francuskim społeczeństwem nie roztacza się taka optymistyczna wizja. Analizujemy co łączy i co dzieli te dwa procesy.

Obserwując zdarzenia, które rozgrywają się w ostatnich dniach na ulicach francuskich miast, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z obrazami, które jeszcze niedawno mogliśmy obserwować za oceanem.

Zamieszki, podpalenia samochodów, starcia z policją, ataki na szkoły, komisariaty i urzędy, oraz masowe grabieże sklepów i mienia prywatnego, do złudzenia przypominają to co obserwowaliśmy w USA, które miały miejsce we wrześniu 2020 roku. Tam również brutalne mniejszości terroryzowały przez kilka dni całe miasta, używając jako usprawiedliwienia dla swojej przemocy śmierci przedstawiciela swojego środowiska.

Agresywne protesty ruchu Black Lives Matters (Czarne Życie ma Znaczenie) wyglądały zupełnie, jak to co dziś obserwujemy na ulicach francuskich miast.

Przestępcy na sztandarach

Tak samo bowiem jak pretekstem do podłożenia ognia pod największe francuskie metropolie było zastrzelenie przez funkcjonariusza policji 17-latka, który opierał się policyjnej kontroli, tak również, śmierć George’a Floyda, podczas aresztowania, miała usprawiedliwiać wzniecenie zamieszek i burd ulicznych w licznych stanach USA.

Prowodyrom zajść nie przeszkadzało również to, iż obydwaj mężczyźni już wcześniej mieli kłopoty z prawem. Nahel Merzouk, był notowany w policyjnej kartotece co najmniej 15 razy. Podobnie było w przypadku Floyda, który ponadto w czasie aresztowania był pod wpływem narkotyków. Taka przeszłość nie przeszkodziła, aby wynieść ich nazwiska na sztandary i uczynić symbolami swoich protestów.

Kompletnie zdewastowane metropolie

Jednocześnie uczynienie z przestępców - „patronów” swoich działań, może w jakimś stopniu wyjaśniać to jaki miały one później przebieg. Zarówno bowiem w USA jak i we Francji, atakowano posterunki policji, siedziby lokalnych władz, komunikacji miejskiej. Aby tego było mało protestujący napadali na restauracje, okradali sklepy, podpalali samochody, a nawet dopuszczali się ataków na prywatne posesje.

Przedstawiciele agresywnej mniejszości wielokrotnie atakowali także policjantów. Do starć z policją dochodziło głównie na ulicach dużych miast. Masowe protesty odbyły się m.in. w Filadelfii, Nowym Jorku, Rochester i Los Angeles. Najbardziej brutalne zamieszki miały miejsce w mieście Portland w stanie Oregon, gdzie doszło do podłożenia ognia pod siedzibą związku zawodowego policji.

Podobnie francuskie metropolie to miejsca, które najbardziej ucierpiały w wyniku „domagania się sprawiedliwości” przez islamskie bojówki. Do zniszczeń na ogromną skalę doszło m.in. w Paryżu, Marsylii czy Lyonie.

Osłona medialna dla agresorów

To, co jeszcze łączy obydwa wydarzenia, to fakt swoistej „osłony medialnej” jaka została roztoczona nad nimi już od samego ich wybuchu. Zarówno amerykańscy dziennikarze relacjonujący protesty BLM, jak i żurnaliści znad Sekwany, opowiadający o zajściach po śmierci Nahela, starali się niejako usprawiedliwiać gigantyczną przemoc jaka przetaczała się przez kraj. Media z jednej strony bagatelizowały niszczenie mienia, ataki na policję i stosowanie przemocy wobec zwykłych ludzi, jednocześnie szukając, winy nie w jej rzeczywistych sprawcach, ale w zachowaniu policji lub też w „rasizmie” czy „dominacji białego człowieka”.

Do historii przejdzie nagranie, w którym reporter jednej z telewizji relacjonując protesty BLM, stojąc na tle palących się samochodów i zniszczonych budynków, stwierdził, że „przebiegły one spokojnie”. I tą samą narrację obserwujemy dziś śledząc doniesienia z Francji. Kiedy w ostatnich dniach nieco spadła liczba agresywnych napastników, zatrzymywanych przez policję, i zmniejszyła się liczba podpaleń i ataków, miejscowe media donoszą o uspokojeniu sytuacji.

Ograniczanie możliwości policji

W obu przypadkach mamy więc do czynienia z protestami wywołanymi przez agresywną mniejszość rasową, której do wywołania olbrzymich burd, wystarczył niewielki pretekst. W obu krajach mieliśmy także do czynienia z ogromną akcją medialną, która te burdy w dużym stopniu usprawiedliwiała lub starała się nadać im znaczenie „uzasadnionych”.

Ponadto co ciekawe do przemocy doszło w regionach gdzie lokalne władze zapowiedziały nieco wcześniej ograniczenie budżetów miejscowej policji. W kilku stanach USA gdzie takie cięcia były bardzo dotkliwe z pracy zrezygnowała duża część załogi policyjnej. Mieszkańcy regionów apelowali wówczas o kupowanie broni na własny użytek. „Chcesz być bezpieczny – kup pistolet” – brzmiało hasło.

Z kolei we Francji prezydent Emanuel Macron zapowiedział zwiększenie budżetu paryskiej policji. Nie po to jednak, aby tym samym zwiększyć bezpieczeństwo miasta wobec agresywnych bojówek, ale po to, aby utworzyć wydział wewnętrznej kontroli, badający… „rasizm wśród funkcjonariuszy”.

Musiała wkroczyć samoobrona

Takie ograniczanie możliwości działania policji sprawiło, że w wielu miejscowościach mieszkańcy sami organizowali się, aby bronić się przed agresywnymi bojówkami. Postawały swego rodzaju patrole sąsiedzkie, oddziały samoobrony czy nawet „milicje”, które pilnowały porządku. Takim przykładem było choćby miasto Omak w stanie Waszyngton. Tam podczas próby zorganizowania protestów pod szyldem BLM, grupa uzbrojonych mieszkańców podeszła do manifestantów i „pouczyła” ich, że niszczenie własności prywatnej jest przestępstwem, a mieszkańcy mają prawo się bronić. Po takiej „lekcji” manifestanci pokojowo rozeszli się do domów.

Z kolei we Francji w bronienie dzielnic, w stronę których zmierzały islamskie bojówki, zaangażowali się m.in. członkowie grup kibicowskich. Fani drużyn futbolowych, często tylko w odzieży ochronnej, i ręcznie wykonanymi tarczami, stawili czoła napastnikom, skutecznie przeciwdziałając dewastacji i kradzieżom w kilku dzielnicach.

Wchodzi pierwiastek religijny

To co odróżnia francuskie protesty od tych z USA, to fakt, iż w Europie wyraźnie daje o sobie znać także pierwiastek religijny. Czarnoskórzy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, swoją przemoc uzasadniali wyłącznie argumentami o podłożu rasowym. Szczególnej popularności nabrały wówczas takie określenia jak choćby „biała supremacja”, mające sugerować, że obywatele USA o jasnym kolorze skóry do dziś czerpią zyski z XIX-wiecznego niewolnictwa i późniejszej segregacji rasowej.

I o ile „protestujący” we Francji również nienawidzą „białej Francji” (co odzwierciedlają choćby ataki na przypadkowych przechodniów o jasnej karnacji), o tyle w swoją przemoc włączają także motywacje religijne. Okrzyki „Allah akbar!” towarzyszą wszystkim manifestacjom i aktom wandalizmu. I tak jak podkreślał w rozmowie z Polskim Radiem francuski publicysta Olivier Bault, pomimo, że wśród protestujących obserwujemy osoby już urodzone we Francji, to są to osoby, które się z tym krajem nie identyfikują - To kolejne pokolenie imigrantów z Afryki i z krajów muzułmańskich, przeważnie arabskich, gorzej się integruje, niż poprzednie pokolenia, a przy tym bardzo się radykalizują - wyjaśnił Blaut. I ten islamski radykalizm odzwierciedla się w nienawiści do Francji, która dla wielu z nich jest utożsamiana z chrześcijaństwem.

Zupełna bezradność Macrona

Jednocześnie, to co jeszcze odróżnia te dwa wydarzenia, to reakcja władz centralnych na rosnącą przemoc. Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump niemal natychmiast zapowiedział wprowadzenie wysokich kar, w tym również finansowych, dla wszystkich uczestników protestów, którzy dopuszczą dewastacji pomników oraz innych miejsc publicznych, a także jakichkolwiek grabieży. Ponadto wysłał oddziały Gwardii Narodowej do wspierania lokalnej policji w miejscach najbardziej narażonych na zamieszki, i zapowiedział możliwość rozmieszczenia jej także w innych częściach kraju. Takie rozwiązania stosunkowo szybko przywróciły porządek na ulicach.

Z kolei prezydent Francji Emanuel Macron wykazuje się w tej materii daleko idącym brakiem decyzyjności. Głowa państwa zaapelowała jedynie do rodziców, aby pilnowali swoich dzieci, zaś do wszczynających zamieszki o „zachowanie spokoju”. Jednocześnie Macron poinformował swoich rodaków, że może być jeszcze gorzej, gdyż 14 lipca zbliża się święto narodowe upamiętniające zburzenie Bastylii, co protestujący mogą znów wykorzystać jako pretekst do wszczęcia rozruchów.

Taka postawa francuskiego prezydenta wskazuje, że protesty zamiast być zdławione w zarodku, mogą się jeszcze bardziej rozlewać w nadchodzącym czasie.

Czytaj także:

Zobacz także: Arkadiusz Mularczyk: wiele krajów zachodniej Europy traci swoją tożsamość

PR24/łs

Polecane

Wróć do strony głównej