Zachodnie społeczeństwa mają dość migrantów. Europejskie "elity" twierdzą jednak inaczej

2023-10-03, 17:09

Zachodnie społeczeństwa mają dość migrantów.  Europejskie "elity" twierdzą jednak inaczej
Serbski resort spraw wewnętrznych poinformował, że do ośrodków recepcyjnych przewieziono ponad trzy tysiące nielegalnych migrantów. Foto: Kiro Popov/ Shutterstock

Podczas gry Berlin i Bruksela prą ku paktowi migracyjnemu, w wielu zachodnich krajach mamy do czynienia ze wzrostem fali nielegalnych migrantów. Tamtejsze społeczeństwa mają już jednak dosyć, realizowanej na żądanie Niemiec, polityki "otwartych drzwi". Coraz głośniej domagają się ograniczenia liczby przybyszów nie poprzez relokacje, które jedynie wzmagają ten proces, ale za pomocą twardej obrony granic i szybszych deportacji. Niestety zachodnie "elity" polityczne mają inną wizję, którą bez względu na koszty zamierzają realizować. Konsekwencje, w tym rozbijanie wspólnoty narodowej, osłabienie bezpieczeństwa i wzrost przestępczości, spadają na zwykłych obywateli.

Nie przez przypadek, pisząc o unijnej polityce migracyjnej wyszczególniłem Niemcy.To bowiem państwo, które jeszcze za czasów rządów kanclerz Angeli Merkel promowało, czy też narzucało innym krajom, jeden model polityki migracyjnej – liberalny, „otwartych granic”, zachęcający potencjalnych migrantów do tego, by przybywali do Europy, do Niemiec, gdzie czeka na nich "rozwinięty socjal".

Taki prosty przekaz trafił do setek tysięcy czy nawet milionów osób z krajów trzeciego świata, umacniając w nich przekonanie, że wystarczy dostać się do tego raju na ziemi i wszystko się już ułoży. Wizję tę wzmacniali z jednej strony przemytnicy, a z drugiej aktywiści proimigranckich NGO-sów, dostarczających za pomocą statków kolejnych przybyszów na stały ląd.

To zaś powodowało, że nawet liczne przypadki zatonięć na Morzu Śródziemnym i inne trudy nie zniechęcały, w większości młodych, mężczyzn z krajów islamskich do podjęcia takiego ryzyka.

Nie popełniajmy błędów Angeli

Wszyscy pamiętamy, co nastąpiło w 2015 roku – gdy ogromne masy ludzi zaczęły przybywać do Europy, kierując się ku Niemcom i innych krajom północnej Europy. Ten dramat miał już nigdy się nie powtórzyć. UE miała wiele lat, by dopasować swoją politykę do realiów. Nic z tego nie zostało jednak zrobione.

Podpisana umowa z Turcją, której Bruksela płaci za to, by ta nie otworzyła ponownie swoich granic dla m.in. uciekinierów z Syrii, to potężny element szantażu, który Ankara w sytuacjach spięć z Zachodem od czasu do czasu przywołuje.

Porozumienia z krajami północnej Afryki, m.in. z Tunezją, skąd wyruszają łodzie z migrantami, nie weszły w życie z powodu przeszkód stawianych przez Brukselę. Brak przesłania umówionych kwot spowodował zaś, że władze w Tunisie szerzej otworzyły "furtkę" z migrantami, którzy w ciągu kilkudziesięciu godzin dosłownie zalali Lampedusę.

Frontex istnieje, ale środki na niego przeznaczane nie pozwalają mu na zbyt wiele.

Odsyłanie imigrantów, uznanych za niebezpiecznych czy też ekonomicznych - działa wolno, selektywnie i po prostu jest nieskuteczne.

Nowi imigranci słabo asymilują się w społeczeństwach, a zamiast podejmować pracę i uczyć się języka, często wybierają życie na socjalu, bezrobocie z wyboru i powiększanie lokalnych kolonii imigranckich. Kolonii, których mieszkańcy bardzo często nienawidzą kraju, do którego przybyli, i przy byle okazji – zamieszek, protestów, imprez sportowych – w całej okazałości to pokazują.

Zobacz również w tvp.info: „Zrobił to raz, zrobiłby to znowu”. PiS ostrzega przed Tuskiem i paktem migracyjnym

Osłabienie bezpieczeństwa

To zaś tylko wzmacnia liczne problemy związane m.in. z bezpieczeństwem, czego przykłady niedawno obserwowaliśmy podczas zamieszek we Francji i Belgii, antyżydowskich i propalenstyńskich zgromadzeń w Niemczech czy, obecnie, krwawych pojedynków gangów na ulicach szwedzkich miast.

Nie jest jednak tak, że społeczeństwa zachodnie akceptują ten stan rzeczy. Kolejne sondaże wskazują na ogromny wzrost niezadowolenia, a także utraty wiary w klasę polityczną, która przez lata przekonywała, że najważniejsze jest "ubogacanie" kulturowe i poszukiwanie nowych rąk do pracy w gospodarce. Ideologia ta jednak kolejny raz przegrywa z rzeczywistością.

Niemcy już nie tak "humanitarni"

Mają tego świadomość Niemcy - społeczeństwo, które od lat przekonywane jest do prezentowania postawy "otwartej" wobec migrantów, cieszenia się z bycia "humanitarnym" mocarstwem.

W niedawnym badaniu przeprowadzonym przez agencję Infratest Dimap dla publicznej telewizji ARD 64 procent ankietowanych przyznaje, że przyjmowanie imigrantów jest dla Niemiec raczej niekorzystne, co oznacza wzrost aż o 12 punktów procentowych w stosunku do badania z maja. Jedynie 27 procent pytanych uważa to zjawisko za raczej korzystne.

Z badania wynika, że aż 82 procent pytanych opowiada się za wzmocnieniem kontroli granicznych, a 77 proc. popiera zawieranie przez Niemcy stosownych umów dotyczących migracji i prawa azylowego z krajami Afryki. 71 proc. chce wprowadzenia limitów, a 69 proc. uznania Algierii, Maroka i Tunezji za bezpieczne kraje pochodzenia, co odbierałoby możliwość otrzymywania azylu dla większości przybyłych z tych krajów.

Czytaj również: 

Rozczarowani obiecankami władz

Niemcy są także rozczarowani dotychczasowym działaniem procedury deportacyjnej imigrantów, którym odmówiono azylu, gdyż zadowolonych z jej działania jest jedynie 9 procent pytanych. Porażką okazuje się również ich integracja na rynku pracy - którą dobrze ocenia 14 procent badanych, a o dwa punkty procentowe więcej pytanych uważa, że pomyślnie przebiega społeczna integracja przybyszów.

W stosunku do września 2018 roku zanotowano ogromny spadek wśród tych, którzy pozytywnie wypowiadali się na temat oceny rozlokowania i zakwaterowania imigrantów - wtedy było to 43 procent pytanych, teraz jest ich zaledwie 19. Z sondażu wynika, że aż 70 procent ankietowanych nie widzi możliwości wdrożenia obecnie konkretnych regulacji na szczeblu europejskim.

Chcą się pozbyć imigrantów

Inne badania wskazują, że Niemcy oczekują od rządu szybkiego zmniejszenia liczby imigrantów przebywających w ośrodkach – co należy uznać za jedną z głównych motywacji promowania przez Berlin systemu relokacji, obecnie eufemistycznie nazywanego "obowiązkową solidarnością". Zakłada ona przyjmowanie przez dany kraj określonej liczby imigrantów lub, w przypadku odmowy, zapłacenie za nich ekwiwalentu.

Berlin wydaje się pewny przyjęcia tego rozwiązania, o czym świadczy m.in. to, że już w planach na przyszły rok zmniejszył o połowę kwotę przeznaczoną na utrzymanie imigrantów i uchodźców, co uderzy też w uciekinierów z Ukrainy.

Dzieje się to w czasie, gdy rząd Scholza jest krytykowany przez liczne lokalne samorządy, domagające się przekazania im większych środków na ten cel, a także przez chadecką opozycję, oskarżającą władze o nieumiejętność poradzenia sobie z kryzysem.

Winny zbyt wysoki socjal

Tymczasem część niemieckich mediów nie ukrywa, że to nadal rozbudowane świadczenia socjalne są główną zachętą dla migrantów do przybywania właśnie do tego kraju.

"Trzeba też koniecznie porozmawiać o poziomie świadczeń socjalnych, które w Niemczech są wyjątkowo hojne" - pisze "Augsburger Allgemeine". "To, że osoby ubiegające się o ochronę otrzymują pomoc społeczną po 18 miesiącach, mają opłacone mieszkanie i ubezpieczenie zdrowotne, nie wpłacając ani jednego euro do funduszu ubezpieczeń społecznych, powoduje ogromne niezrozumienie wśród społeczeństwa. Najlepszym rozwiązaniem byłoby tu zawarcie ogólnoniemieckiego paktu pomiędzy partiami demokratycznymi. Jeżeli im się to nie uda, istniejący w tej chwili system partyjny może się załamać".

Z kolei "Lausitzer Rundschau" zwraca uwagę, że "świadczenia socjalne w Niemczech, które są dość wysokie w porównaniu z innymi krajami członkowskimi UE, także stanowią zachętę dla migrantów, aby nie składali wniosku o azyl w Polsce czy Czechach, lecz próbowali przedostać się do Niemiec. Wydaje się zatem, że wielu z nich jest zadowolonych z otrzymanych od niemieckiego państwa pieniędzy. Wysoki odsetek syryjskich uchodźców po latach pobytu w Niemczech nadal otrzymuje świadczenia społeczne i nie podjął żadnej pracy".

AfD korzysta na kryzysie

Należy przy tym podkreślić, że od czasu odejścia Angeli Merkel z polityki i przejścia chadeków do opozycji ugrupowanie to zmieniło swoją politykę migracyjną i domaga się dziś twardej obrony granic i szybszych deportacji.

Jest to, oczywiście, reakcja na gniew społeczeństwa, a także na rosnące notowania antyimigrandzkiej i prorosyjskiej, radykalnej AfD, która przeskoczyła w sondażach socjaldemokratów i zajmuje drugie miejsce za CDU/CSU.

Problem ten jest jak najbardziej realny, gdyż do końca sierpnia na terenie Niemiec złożono ponad 220 tys. wniosków o azyl, a roczny wynik na pewno będzie wyższy niż w latach ubiegłych, choć nadal daleki od rekordu z 2016 r., gdy wniosków było aż 745 tys. osób. To jednak marne pocieszenie.

Scholz jak zwykle wie lepiej

W odpowiedzi na zarzuty pod swoim adresem rząd Scholza koncentruje się obecnie na arenie międzynarodowej w celu przyjęcia paktu migracyjnego – debata na temat jego szybkiego przyjęcia, na żądanie EPL (w której skład wchodzią PO i PSL), odbędzie się w środę.

W ten sposób kanclerz chce przekonać rodaków, że spełni ich oczekiwania, w domyśle: wyśle sporą część z tych imigrantów, których nie może odesłać do krajów pochodzenia, a którzy nie poradzili sobie na rynku pracy, m.in. do Polski.

Scholz działa w tym kierunku, mimo konsekwentnego sprzeciwu władz Polski, które odrzucają system kwot w każdej formie, argumentując, że stanowi on zachętę do migracji, a także zwiększa zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Polska w ostatnim czasie przyjęła ponad milion uchodźców z Ukrainy, nie uzyskując z tego tytułu prawie żadnych środków unijnych. To jednak, jak się okazuje, może nie wystarczyć do tego, by Bruksela i Berlin wykluczyły nas z systemu kwot.

Fala rozczarowania

Nie tylko jednak w Niemczech społeczeństwo przekonało się, że propagowana przez "elity" polityczne polityka "otwartych drzwi" nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.

Podobnie reagują na ten problem społeczeństwa krajów zachodnich, które najmocniej dotyka ten problem, jak choćby Włochy, Francja, Hiszpania czy Szwecja.

Prawo do ogromnego rozczarowania zarówno polityką unijną, jak i postawą Niemiec i Francji mieli Włosi. Podczas dramatycznych wydarzeń na Lampedusie, oba te kraje odmówiły pomocy, a podczas przemówienia na wyspie szefowa KE zaproponowała jako rozwiązanie… relokacje.

Przy okazji na światło dzienne wyszło finansowanie przez niemieckie władze organizacji pozarządowych, które wysyłają statki transportujące do wybrzeży Włoch migrantów przejmowanych z łodzi. Żądania Rzymu zakończenia tego podważającego bezpieczeństwo kraju procederu spotkało się z niezrozumieniem Berlina, który stoi na stanowisku, że jest to działanie humanitarne. Gdy zaś Włosi zaproponowali, by to Niemcy przejmowali dostarczanych przybyszów, spotkało się to ze zdecydowanym "nein".

Tymczasem o dramatycznej sytuacji na Półwyspie Apenińskim świadczą dane wskazujące, że w tym roku drogą morską do Włoch przybyło już około 130 tysięcy migrantów, czyli dwa razy więcej niż w tym samym okresie w 2022 roku.

Francja drży przed imigrantami

Francja również odmówiła Włochom pomocy. Z punktu widzenia Paryża, nie ma się temu co dziwić, tamtejsze społeczeństwo również ma dosyć nielegalnej migracji, co tylko wzmocniły niedawne zamieszki. Zamieszki, których sprawców i ich imigranckie korzenie władze francuskie starały się ukrywać tak długo, jak tylko się dało, co jeszcze wzmocniło brak zaufania do tamtejszej klasy politycznej.

Z oficjalnych danych wynika, że do połowy września w kraju tym złożono ok. 93 tysięcy wniosków o azyl, a ich liczba wzrosła o ok. 12-14 proc. w porównaniu z tym samym okresem w 2022 r., który był pod tym względem rekordowy.

Te ogromne liczby wynikają, jak przekonuje "Le Figaro", z orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), którego wyroki spowodowały, że Francja została pozbawiona najskuteczniejszego narzędzia „odpychania nielegalnych imigrantów”, którzy nielegalnie przekraczają granicę Alp.

"Procedura odmowy wjazdu, którą Francja stosowała wcześniej głównie ze względu na zagrożenie terrorystyczne, nie może być stosowana. Zgodnie z tak zwaną unijną dyrektywą w sprawie powrotów, nawet w okresach napięć migracyjnych, takich jak te, których obecnie doświadczamy, obywatele państw trzecich o nieuregulowanym statusie pobytu mogą skorzystać z pewnego okresu na dobrowolne opuszczenie terytorium" - pisze "Le Figaro".

Problemy społeczne

Jak przekonywał we francuskiej telewizji dyrektor generalny Urzędu do spraw Imigracji i Integracji Didier Leschi już około 10-11 procent populacji Francji to cudzoziemcy urodzeni za granicą, co wywołuje problemy społeczne, wynikające z dużych różnic kulturowych pomiędzy Francuzami i imigrantami. To, w jego ocenie, tłumaczy, dlaczego 70 procent Francuzów chce, aby rząd zorganizował referendum w tej sprawie. Odpowiadając na tę społeczną presję prezydent Emmanuel Macron zapowiedział, że rozważy wprowadzenie zmian w konstytucji, aby w przyszłości referenda mogły dotyczyć kwestii imigracji.

Sytuacja migracyjna Francji jest z niepokojem obserwowana przez Londyn, gdyż to przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii dociera większość nielegalnych migrantów. Przez pierwsze dziewięć miesięcy 2023 roku trafiło tam prawie 25 tysięcy przybyszów. 

Podobna liczba - 25,5 tysiąca migrantów - trafiła w tym czasie również do Hiszpanii. Najgorsza sytuacja panuje na Wyspach Kanaryjskich, które porównują swoją sytuację do Lampedusy. Do września tego roku dotarło tam łodziami prawie 15 tys. migrantów z Afryki. Liczby te oznaczają prawie 20 procentowy wzrost w stosunku do zeszłego roku.

Wzrost przestępczości

Jedną z głównych przyczyn niepokojów wywołanych gwałtownie rosnącą liczbą imigrantów jest wzrost przestępczości i zagrożenia terrorystycznego.

Przypominają o tym obecnie dramatyczne zajścia na ulicach szwedzkich miast, gdzie na porządku dziennym są walki imigranckich gangów, do których zwalczania rząd musiał wysłać wojsko.

Z kolei z danych przedstawionych przez Holenderski Urząd Statystyczny (CBS) wynika, że w 2021 roku 2,4 procent Holendrów pochodzących z krajów migracyjnych spoza Europy było podejrzanych o popełnienie przestępstwa. Wśród rodowitych Holendrów współczynnik ten był ponad trzykrotnie niższy (0,7 proc.).

W Holandii najczęściej popełniają przestępstwa mężczyźni pochodzenia holendersko-marokańskiego w drugim pokoleniu - 8 proc. Co gorsza, aż 44 proc. ubiegających się o azyl w tym kraju Algierczyków jest podejrzanych o popełnienie w ubiegłym roku przestępstwa. W zeszłym roku o 38 proc. wzrosła też liczba incydentów i przestępstw popełnionych przez osoby przebywające w ośrodkach dla azylantów. Z danych wynika, że największe kłopoty sprawiają młodzi mężczyźni z Afryki Północnej, którzy mają niewielkie szanse na otrzymanie prawa pobytu w Królestwie Niderlandów.

Czytaj także:

Polacy mają wybór

Sytuacje w wymienionych krajach pokazują, że zamieszkujące je społeczeństwa mają zupełnie inny sposób myślenia niż „elity” polityczne zachodniej Europy, które prą do rozwiązań, które jedynie wzmacniają problem.

Polska jest w tej sprawie wyjątkiem, gdyż zarówno władze, jak i większość społeczeństwa poopierają politykę migracyjną polegającą na twardej obronie granic i przekazywaniu pomocy na miejscu. 

Polacy mają też szansę, której nie dano zachodnim społeczeństwom - zaprezentowania swojego zdania w tej sprawie poprzez możliwość udziału w referendum, które odbędzie się w dniu wyborów parlamentarnych 15 października.


Petar Petrović 

Polecane

Wróć do strony głównej