Katastrofa w kopalni Mysłowice-Wesoła. Zawiadomienie do prokuratury
Solidarność 80 składa do prokuratury zawiadomienie w sprawie katastrofy w kopalni "Mysłowice-Wesoła". Związkowcy twierdzą, że w kopalni były przekroczone normy stężenia metanu i już w piątek dochodziło do pożarów.
2014-10-09, 13:05
Posłuchaj
Górnicy ostrzegali dyrekcję kopalni przed katastrofą, ale nie podjęła ona żadnych działań. Zdaniem związkowców, w kopalni dochodziło także do innych nieprawidłowości, dotyczących bezpieczeństwa i organizacji pracy. Mógł o tym wiedzieć Katowicki Holding Węglowy, do którego należy kopalnia, jak i Okręgowy Urząd Górniczy.
Autorzy zawiadomienia podkreślają, że sprawy te powinna wyjaśnić prokuratura, podobnie jak podejrzenia, że w kopalni dochodziło do mobbingu.
Tymczasem akcja poszukiwawcza górnika zaginionego po wypadku przedłuży się. Ze względów bezpieczeństwa ratownicy muszą zbudować w wyrobisku tamę przeciwwybuchową, co potrwa dobę.
Ostatniej nocy ratownicy uruchomili wentylator i przystąpili do budowy tzw. lutniociągu, za pomocą którego przewietrzają wyrobisko. Rano zadymienie w wyrobisku ograniczało widoczność do pół metra.
REKLAMA
>>> Były ratownik górniczy: zagrożenie metanem rośnie >>>
Wypadek w kopalni Mysłowice-Wesoła - czytaj więcej >>>
Kierownik Działu Energomechanicznego w kopalni Grzegorz Standziak powiedział dziennikarzom, że rano specjaliści zalecili budowę tamy przeciwwybuchowej przy wlocie do miejsca, którym powietrze wpływa do zagrożonego rejonu. Chodzi o zabezpieczenie ratowników, którzy w poszukiwaniu górnika będą szli do chodnika nadścianowego; stężenia gazów grożą wybuchem lub zatruciem gazami - wyjaśnił.
TVP/x-news
- Taka tama pozwala na jej szybkie zamknięcie i jednocześnie kontrolowanie ilości powietrza, które wpuszczamy do rejonu - wyjaśnił Standziak. - Akcja nie została wstrzymana i wstrzymana nie będzie, dopóki nie wyciągniemy naszego pracownika - podkreślił inżynier.
Tama i lutniociąg
Budowa tamy potrwa około doby, dopiero później będzie kontynuowana budowa lutniociągu. Do czasu wybudowania tamy można zbudować 150 m lutniociągu - na taką też odległość od wlotu wyrobiska będą na razie mogli wejść ratownicy. Oznacza to, że akcja będzie spowolniona. - My tam posyłamy ludzi, nie roboty. Musimy dbać o ich bezpieczeństwo - podkreślił Standziak.
Na dole pracuje na zmianę 8-10 zastępów ratowniczych. Jeden z nich jest bezpośrednio w miejscu, drugi go asekuruje. Według inżyniera nie da się w tej chwili przesądzić, czy w kopalni doszło do zapalenia, czy też do wybuchu metanu. - To określą specjaliści, kiedy na spokojnie będzie można dokładnie przeanalizować zapisy wszystkich czujników, które były w tym rejonie. Wstępna hipoteza jest taka, że był to wybuch - tak wynika z opisu ludzi, którzy stamtąd uciekali - powiedział Standziak.
37 górników w strefie zagrożenia
W poniedziałek wieczorem w należącej do Katowickiego Holdingu Węglowego kopalni Mysłowice-Wesoła doszło do zapalenia bądź wybuchu metanu. W strefie zagrożenia na głębokości 665 m znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię, 31 trafiło do szpitali. 18 najpoważniej rannych przewieziono do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Siedmiu z nich, nieprzytomnych, umieszczono na oddziale intensywnej terapii. Stan pięciu z nich specjaliści uznali w środę po południu za "bardzo ciężki, stabilny", a dwóch najciężej poszkodowanych - za "bardzo niestabilny, krytyczny".
TVN24/x-news
REKLAMA
Nie było odpowiedniej reakcji
Lekarz dyżurny CLO powiedział, że od środowego popołudnia stan zdrowia pacjentów nie zmienił się. Szerszych informacji ma udzielić jeszcze w czwartek kierownictwo placówki. Okoliczności wypadku badają w odrębnych postępowaniach prokuratura i nadzór górniczy. Prokuratorzy i przedstawiciele Wyższego Urzędu Górniczego będą sprawdzali także doniesienia o nieprawidłowościach, które miały poprzedzić poniedziałkowy wypadek. Chodzi m.in. o sygnały, że kopalnia nie zareagowała odpowiednio na podziemny pożar.
Kopalnia przekazała już prokuraturze zapisy kopalnianych czujników mierzących stężenia gazów w ostatnich miesiącach. Odnosząc się do pojawiających się po wypadku pogłosek o fałszowaniu czujników w kopalni, Standziak powiedział kategorycznie, że jest to wykluczone.
- Nie posyłamy ludzi na śmierć. Zresztą ci ludzie, to przecież nie są marionetki. Mają świadomość tego, gdzie idą - podkreślił. Przypomniał, że wśród poszkodowanych są ratownicy górniczy i osoby dozoru. - Nie mówcie, że mamy tam samobójców - podsumował.
Źródło: TVP/x-news
REKLAMA
Źródło: TVP/x-news
PAP/IAR/pp
REKLAMA