Młodzież w Nepalu odbudowuje kraj. "Robimy swoje, nie czekamy na reakcję urzędników" (reportaż)

Od razu po trzęsieniu ziemi młodzi Nepalczycy z klasy średniej, widząc nieudolność rządu, zaczęli sami organizować pomoc. Spontanicznie tworzone grupy wolontariuszy pierwsze docierały do wiosek. Teraz pozbawieni złudzeń sami planują wejście w politykę.

2015-06-15, 11:28

Młodzież w Nepalu odbudowuje kraj. "Robimy swoje, nie czekamy na reakcję urzędników" (reportaż)

Dochodzi dziesiąta wieczorem, w jasno oświetlonej sali trwa zebranie. - Musimy znaleźć dobry sposób komunikacji z lokalnymi władzami - Nayantara Kakshapati, 33-letnia fotografka tłumaczy grupie około 30 osób, siedzących gdzie popadnie, na ziemi i stołach. - Robimy swoje, nie czekamy na reakcję urzędników, ale trzeba informować, co robimy i gdzie jedziemy z pomocą, żeby nie dublować działań - dodaje.

Soham Dhakal, 40-letni filmowiec, tłumaczy od razu, w jaki sposób koordynuje wyjazdy i działania między grupami wolontariuszy. Bhaskar Dhungana, reżyser i producent popularnej komedii romantycznej Suntali, zdaje relację z wielkości zapasów w magazynach. Czego jest w nadmiarze, czego brakuje i gdzie szukać tak potrzebnych w wioskach plastikowych plandek. Aditya Adhikari - pisarz i dziennikarz - radzi, jak sprawnie kierować środki finansowe spływające do kraju i przypomina o zachowaniu przejrzystości przed darczyńcami.

Komentarze zebranych są krótkie i konkretne. Za oknami hostelu Żółty Domek widać grupki wolontariuszy zebranych wokół laptopów. Nayantara zamyka spotkanie. Kończy się pierwszy tydzień po trzęsieniu ziemi.

„Chcieliśmy zacząć coś robić”

Soham opowiada, że skrzyknęli się ze znajomymi zupełnie spontanicznie, bo w pierwszych dniach po trzęsieniu nie było widać żadnych działań ze strony władz. - Jak tylko wiedzieliśmy, że naszym rodzinom nic się nie stało i nasze domy stoją, po prostu chcieliśmy zacząć coś robić - mówi.

Bazą stał się hostel należący do rodziny Nayantary, a szefowa kolektywu fotografów PhotoCircle, szybko stała się naturalną liderką. - Najpierw skupiliśmy się w regionie Lalitpuru, południowego Patanu, ale potem zaczęliśmy współpracować z podobnymi grupami wyjeżdżającymi z pomocą do wiosek i tworzyć własne zespoły - opowiada.

Taką grupą założył Diplav Sapkota, który z przyjaciółmi wybrał mocno dotknięty przez katastrofę i trudno dostępny dystrykt Kavre. W tym czasie pracował jeszcze w zachodniej organizacji pozarządowej, ale szybko zraził się brakiem przemyślanych działań.

„Ludzie zostali zostawieni sami sobie”

- Część pierwszego tygodnia po trzęsieniu zeszła mi na zebraniach i strategicznych dyskusjach. Nie mieliśmy żadnego pojęcia o sytuacji w terenie, ani odpowiednich zapasów. Kolega został wysłany w rejon katastrofy bez odpowiedniego przygotowania, zapasów, instrukcji co ma robić i bez ochrony - dodaje, że również rząd nie miał planu i ludzie zostali zostawieni sami sobie bez wody, jedzenia, lekarstw i schronienia.

Diplav rzucił pracę i sam zaczął organizować pomoc humanitarną. Po kilku tygodniach grupa "Pomoc dla Kavre" miała już kilka mobilnych zespołów 5-10 osobowych z własnym transportem, które blisko współpracowały z liderami lokalnych społeczności. Zespoły dostarczyły do trudno dostępnych wiosek 16 tys. plastikowych brezentów dla około 80 tys. ludzi. - Niemal wszędzie byliśmy pierwszą i jedyną pomocą dla tych ludzi - dodaje.

Powiązany Artykuł

Niemal od razu po trzęsieniu zaczęły działać dwie strony internetowe, które na interaktywnej mapie umieszczały raporty z obszarów katastrofy. Po kilku dniach informatycy z Kathmandu Living Labs i Quakemap zorientowali się, że robią podobne rzeczy i szybko połączyli siły. Anup Tamang prowadzący firmę konsultingową, który pracuje przy tym projekcie tłumaczy, że zebrane przez wolontariuszy dane z terenu są w ten sposób łatwo dostępne dla wszystkich.

REKLAMA

Weryfikacja danych

- Władze nie miały takich danych, to my musieliśmy je zebrać i zweryfikować - tłumaczy Uzen Shreshta z grupy koordynującej pomoc, która w swojej pracy wykorzystywała portale społecznościowe. - Ktoś wysyłał do nas informację, że w konkretnej wiosce potrzebna jest pomoc lub że ma dostęp do deficytowych brezentów albo transportu i my to przed publikacją sprawdzaliśmy - opowiada. W ten sposób grupy tworzone ad-hoc po trzęsieniu uzyskiwały konkretne informacje.


CNN Newsource/x-news

Po kilku tygodniach Soham i Bhaskar pracujący dotąd dla Żółtego Domku, zdecydowali zając się opracowaniem prototypów schronień na nadchodzący monsun. - Uznaliśmy, że jest taka pilna potrzeba, ponieważ same plastikowe brezenty nie wytrzymają ulewnych deszczy - opowiadają.

Wybrali projekt opracowany podczas katastrofy w Pakistanie, w 2010 roku i rozpoczęli pracę w wiosce Lele pod Katmandu. - Ludzie z tej wioski pomagali nam w budowie, bo przecież my sami nigdy czegoś takiego nie robiliśmy - śmieją się. Okazało się, że mieszkańcy Lele wprowadzili wiele własnych usprawnień. Pomysł szybko rozprzestrzenia się na tereny najbardziej dotknięte przez katastrofę. W Sindhupalchowk zbudowano około 650 takich domów, a w dystrykcie Dolakha ponad tysiąc.

Powiązany Artykuł

Wejdą do polityki?

- Ci wszyscy wolontariusze pochodzą z klasy średniej i dotychczas trzymali się z dala od polityki - komentuje dla nepalski dziennikarz Roman Gautam. Jego zdaniem czara goryczy przelała się podczas trzęsienia ziemi, gdy rząd nie miał planu na pomoc humanitarną, a politycy nagle zniknęli.

Z ruchu wolontariuszy, często dobrze wykształconych ludzi, którzy wrócili do Nepalu z emigracji w USA i Europy, powstaje teraz partia Bibek Sheel. Tylko na samym Facebooku ruch ma już 237 tys. zwolenników. - Nie jestem pewien, czy akurat oni są rozwiązaniem. Ale na pewno tacy ludzie jak Nayantara z Zółtego Domku powinni wejść w politykę i zmienić kraj - podkreśla Gautam.

Z Katmandu Paweł Skawiński (PAP)

REKLAMA

pp

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej