Niestabilna Ukraina

2008-09-23, 10:00

Niestabilna Ukraina
Pomarańczowa rewolucja. Kijów 2004.Fot. Mikołaj Falkowski

Ostatnie, czego potrzeba Ukrainie, to przeterminowe wybory.

Komentatorzy spraw ukraińskich sympatyzują z pomarańczowymi i ich ideałami. Kijowskim podmiotom politycznym przypisuje się kolory, czyli określone konotacje programowe. Regiony są monolitycznie niebieskie. Reszta jaskrawo pomarańczowa. Czerwoni to oczywiście komuniści.

 

Programy polityczne ukraińskich frakcji tradycyjnie zakrywa retoryka haseł bez pokrycia. Jakościowe różnice między tymi zestawami wykrzykników zdeterminowane są historycznie. Zachód Ukrainy zachował pamięć instytucji demokratycznych, własności prywatnej i odrębną od sowieckiej - pamięć niepodległościową. Wschód to klaustrofobiczny strach przed obcym, wspólna walka o górniczy byt i zgoła odmienna przeszłość utraconego imperium. Problem ukraińskich polityków z uzyskaniem poparcia tych dwu regionów nie polega na trudności w definiowaniu haseł – wszak, jak na tych łamach zauważył Mikołaj Falkowski – życiorysy liderów są niemal takie same: komsomolsko-postsowieckie, oligarchiczne, niejasne - analizując pochodzenie majątków. Zaplecze pomarańczowych jest przetrzebione paromilionową emigracją zarobkową na Zachód, przez to mniej liczne, niż wschód i południe, sympatyzujące z niebieskimi i czerwonymi.

Paradoksalnie, klany oligarchiczne uwłaszczone na największej części dawnego państwowego majątku, pochodzą głównie ze wschodu. Od kilku lat nie mieszczą się jednak na ukraińskim rynku i inwestują zagranicą. Zakupy polskich hut czy stoczni, zmuszają do funkcjonowania według reguł rynkowych. Wiadomo, że to wschód utrzymuje zachód Ukrainy. Modernizacja Ukrainy następuje nieuchronnie przez wschód – tam są pieniądze, technologie i główne źródła dochodów ukraińskiego budżetu. Dawny podział na klany obowiązuje już dziś raczej z nazwy pochodzenia – dniepropietrowski, kijowski, odesski, charkowski lub doniecki.

Meandry kolorowej oligarchii

„Jestem przekonany, że jakakolwiek działająca koalicja będzie dla kraju korzystniejsza, niż kolejne wybory. Przy czym, z punktu widzenia interesów kraju, jest do przyjęcia jakakolwiek konfiguracja z dzisiaj dyskutowanych. Może to być nawet techniczna koalicja – byle przyjąć rozwiązania pierwszorzędnych zadań: stabilizacji sytuacji ekonomicznej, a także wniesienia do ustawodawstwa zmian, które pozwolą na zminimalizowanie konfliktów w łonie władzy”. 

Jeśli stanowisko Andrija Klujewa, przedstawiciela skrzydła Wiktora Janukowycza w klanie donieckim, przyjąć za reprezentatywne dla całego obozu, to okaże się, że niebieska opozycja zrobi wszystko dla uniknięcia destabilizacji politycznej i gospodarczej, czyli nowych wyborów – kolejnych przedterminowych po tych z  marca 2006 i września 2007.


Zgodnie z kalendarzem konstytucyjnym rozwiązanie obecnej kadencji parlamentu musiałoby nastąpić 3 lub 16 października, co w praktyce oznacza pół roku politycznego bałaganu. Nastroje społeczne i sondaże wskazują na to, że siły Regionałów Janukowycza i BjuTowców Tymoszenko dbają o zachowanie równowagi, a prezydencka Nasza Ukraina traci impet. Wiktor Juszczenko zrobił dotychczas wiele, by sprzymierzyć się z niebieskimi. W 2005 roku odwołał premier własnego rządu Julię Tymoszenko, podpisywał porozumienia i uniwersały, zawierał sytuacyjne sojusze, dopuszczał do zakulisowych gier i intryg swojej kancelarii przeciwko pomarańczowym sojusznikom. W efekcie tych działań z ikony pomarańczowej rewolucji prezydent przemienił się w polityka bez społecznego zaufania.

Juszczenko ma na sumieniu grzech najbardziej kardynalny dla polityka. Otacza się ludźmi o wielkich ambicjach i żadnym talencie do realizowania strategii politycznych. Figurom z otoczenia, najpierw lidera opozycji, potem prezydenta, zawsze brakowało długofalowej wizji czy strategii politycznej i  woli ich urzeczywistnienia. Petro Poroszenko potrafi dbać o swoje „słodkie” interesy i świetnie sprawdza się w roli kuma – czy jednak nadawał się do zarządzania Radą Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony, a teraz nadzorowania Narodowego Banku Ukrainy? Czy nagły polityczny zwrot Ołeksandra Zinczenko zasługiwał na nagrodzenie go posadą szefa sekretariatu prezydenta? Obaj w swoim czasie zaufani Wiktora Juszczenki, choć oczywiście mieli wizję własnej kariery politycznej w otoczeniu lidera, to pozbawieni byli strategicznego pomysłu dotyczącego przyszłości Ukrainy. Dwaj kolejni – Roman Bezsmertnyj i Ołeh Rybaczuk –  owszem, tworzyli strategie, jednak nigdy nie doszło do ich realizacji i pozostały wyłącznie w sferze werbalnej. Bezsmertnyj dostrzegał potrzebę reformy administracyjno-samorządowej i popularyzował je jeżdżąc po obwodach jako przywódca Naszej Ukrainy. Kiedy jednak przedstawił wypracowany dokument, okazało się, że pełen był błędów i pomysłów cokolwiek niedorzecznych, więc sprawa ucichła, a sam Bezsmernyj został zdetronizowany. Dziś szefem Naszej Ukrainy jest Wiaczesław Kyryłenko, postać bezbarwna, pozbawiona charyzmy. Bankowiec Ołeh Rybaczuk, w 2005 roku wicepremier ds. eurointegracji, także deklarował program marszu Ukrainy ku Europie, wymachiwał dokumentami w Strasburgu, jednak po powrocie do Kijowa zapadł na dyplomatyczne choroby i zniknął. Dziś nie jest nawet deputowanym do Rady Najwyższej.

 

Tradycja hermetycznie zamkniętego prezydenckiego dworu jest dziś kontynuowana przez kolejnego, najwierniejszego z wiernych, Wiktora Juszczenki. Wiktor Bałoha, jak się zdaje, to główny reżyser obecnego kryzysu politycznego. Łatwiej byłoby wymienić na palcach jednej ręki rzeczy, które szef prezydenckiego sekretariatu zrobił w okresie pełnienia swej funkcji dla koncyliacji z rządem Julii Tymoszenko od tych, których zaniechał lub które miały skłócić i zantagonizować obie strony. Ostatnimi w repertuarze Bałohy były oskarżenia premier o próbę jego otrucia oraz pogróżki o postawieniu szefowej rządu przed Trybunałem Stanu. Tuba propagandowa Bałohy dotarła i do Polski, bowiem w większości dziennikarskich komentarzy powtarzano tezę, iż Tymoszenko przehandlowała poparcie dla Gruzji w zamian za moskiewskie „da” w następnych wyborach prezydenckich.

„Widzę w tym rękę Kremla!” – oznajmił prezydent, nazywając parlamentarny przytyczek w swój nos „przewrotem konstytucyjnym”. Bez odpowiedzi pozostało pytanie jak ma się kryzys na Kaukazie do wspólnych głosowań w ukraińskim parlamencie Partii Regionów, komunistów i Bloku Julii Tymoszenko. Jedynym łącznikiem między tymi wydarzeniami jest prezydent Juszczenko, który postanowił, bez konsultacji, wziąć udział w spotkaniu poparcia w Tbilisi. O ile w Polsce, mimo konfliktu między dużym i małym pałacem, reakcje na prezydenckie wsparcie dla Saakaszwilego były oceniane dość pozytywne i wpisywały się w kurs wschodniej polityki państwa, to na Ukrainie deklaracje wygłoszone przez Juszczenkę od początku wyrażały stanowisko jednej strony, podczas gdy druga – symbolicznie ujmowana jako niebieska – w sposób jasny akcentowała swój sprzeciw wobec każdych działań o wymowie antyrosyjskiej.

Dopasować ustawodawstwo do interesów

Dopiero w tym miejscu spotkały się, całkiem odmienne, interesy Partii Regionów i Bloku Julii Tymoszenko, które doprowadziły do wspólnych głosowań nad pozbawieniem prezydenta Juszczenki dużej części pełnomocnictw. W pierwszym rzędzie prezydent stracił władzę nad ministrem ds. zagranicznych i obrony, co odpowiada Regionałom, którzy nie życzą sobie powtórzenia „samowolki” z Tbilisi, w drugim – pieczy nad resortem bezpieczeństwa wewnętrznego, co od dawna leżało na sercu Julii Tymoszenko, nękanej procesami i podejrzeniami o malwersacje finansowe w latach 90. Czasy gdy jej najbliższy współpracownik, a dziś pierwszy zastępca Ołeksandr Turczynow, szefował Służbie Bezpieczeństwa należą już do przeszłości i teraz warto było skorzystać z szansy wyrwania służb z rąk Wiktora Bałohy. To właśnie Tymoszenko jako jedyna z obecnego establishmentu (poza Łeonidem Kozaczenką) była więziona i nękana listami gończymi. Podobnego „zaszczytu” nie dostąpił, ani oskarżany o morderstwa dziennikarzy Łeonid Kuczma, ani oskarżany o korupcję Ołeksandr Zinczenko, ani wreszcie Wiktor Janukowycz, którego papiery dotyczące dwu kryminalnych spraw z młodości w cudowny sposób wyparowały z archiwów. Z drugiej strony, by pozwolić sobie na nieco romantyczną reminiscencję, róże wtykane w mur bezpieckich tarcz na ul. Bankowej w Kijowie podczas pomarańczowej rewolucji, to inicjatywa Julii Tymoszenko, która przeszła przez tłum do prezydenckiej siedziby i przekonywała wojsko do zachowania neutralności.

Oferty, koalicje, dymisje i przetasowania

W Radzie Najwyższej Ukrainy zwykło się składać życzenia jubilatom, jeśli w dniu posiedzenia obchodzą swoją rocznicę. 17 września urodziny obchodził Wołodymyr Siwkowycz, stronnik wspomnianego Andrija Klujewa z frakcji Janukowycza. Przewodniczący parlamentu rozpoczynając obrady powiedział: „Dziś urodziny obchodzi poseł Wołodymyr Siwkowycz. Toteż przygotowałem dla niego i jego kolegów podarunek”. Pół godziny później dodał: „Chciałbym powiedzieć kilka słów o sobie. Do władzy trzeba dochodzić i od niej odchodzić z godnością. Dlatego ogłaszam swoją rezygnację z funkcji przewodniczącego parlamentu”. Rezygnacja Jaceniuka była logiczną konsekwencją wyjścia Naszej Ukrainy z koalicji (według tej samej logiki do dymisji powinna podać się premier, co stanowczo odrzuciła), zaś puste krzesło szefa Rady Najwyższej to symboliczny ochłap rzucony w środek głodnej politycznej sfory. A nuż doprowadzi do międzyfrakcyjnych walk Regionów z BjuTem? Ten manewr mógłby obnażyć też fakt, iż Partia Regionów przestała być monolitem, czego sygnałem było pozbycie się przez Janukowycza prominentnej wśród donieckich - Raisy Bohatyriowej, szefowej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, która niebezpiecznie politycznie zbliżyła się do ośrodka prezydenckiego.

 

Wiktor Janukowycz, prawdopodobny zwolennik koalicji z BjuT, ma za sobą Klujewa i Siwkowycza, a przeciwko skrzydło donieckich Rinata Achmetowa. To oni, za pośrednictwem Borysa Kołesnikowa, wzywają Janukowycza do walki o stanowisko premiera. Scenariusz koalicji Tymoszenko - Janukowycz jest na rękę nie tylko części Partii Regionów, ale także otoczeniu prezydenta, które z zadowoleniem powtarza tezę o zdradzie pomarańczowych ideałów, zapominając, że samo doprowadziło do obecnego kryzysu i wypowiedziało udział w koalicji. Po cichu w Kijowie już rozpowszechnia się skład nowego rządu, którego symbolem ma być Serhij Kiwałow, w społecznej pamięci autor fałszerstw w Centralnej Komisji Wyborczej jesienią 2004. Można by wymienić jeszcze kilka podobnie skompromitowanych nazwisk, które przypisuje się nowemu sojuszowi niebieskich z pomarańczowymi. Te plotki i intrygi, które krążą po korytarzach parlamentu, mają za zadanie zniechęcić do realizacji najmniej bolesnego dla Ukrainy scenariusza – przeformatowania koalicji i uniknięcia przedterminowych wyborów. Swoje trzy grosze dołożył także prezydent, który kilka dni temu oświadczył, że zaakceptuje każdą koalicję, jaka powstanie w parlamencie. Niby jest to propozycja koncyliacyjna, jeśli jednak rozpatrzyć intencje, to przyzwolenie na koalicję jest wynikiem bezradności wobec politycznego pata oraz przyznaniem się do winy i klęski - nie mamy żadnego sensownego scenariusza politycznego, rozumiemy, że ani nam, ani wam wybory nie są potrzebne, my przegramy, ale wy też możecie na tym stracić.

Stabilizacja kryzysu?

Można się domyślać, iż w Bloku Julii Tymoszenko trwają gorączkowe dyskusje. Do wyborów prezydenckich pozostało półtora roku, lecz czy pozycja głowy państwa sprowadzona przez deputowanych do roli wyłącznie reprezentacyjnej, nadal stanowi łakomy kąsek? Czy nie lepiej zadbać o pełną kadencję na stanowisku premiera? Czy sojusz z niebieskimi zachwieje sondażami i Tymoszenko utraci swój zachodni elektorat, który udało jej się odebrać Naszej Ukrainie? W ciągu najbliższych trzech tygodni zapewne dowiemy się, jakich odpowiedzi udzielił sobie BjuT na te pytania i czy będą one po myśli Andrija Klujewa. Niezależnie, jakie intencje stoją za jego słowami, ostatnie, czego potrzeba Ukrainie, to przedterminowe wybory.

Agnieszka Korniejenko

Polecane

Wróć do strony głównej