Działalność rosyjskich trolli. Wojna informacyjna od kuchni
W tle skandalu wywołanego publikacją filmu "I will go to jail", która została określona przez badaczy internetu jako zorganizowana akcja prowokacyjna, w amerykańskiej prasie pojawiły się kolejne doniesienia odsłaniające kulisy dezinformacyjnej działalności rosyjskich trolli. Większość z nich to byli pracownicy Internet Research Agency - firmy założonej i finansowanej przez Jewgienija Prigożyna, zwanego "kucharzem Putina".
2018-02-22, 14:52
Dziennikarze portalu time.com dotarli do byłego rosyjskiego trolla, który zdecydował się pokazać jak działają tzw. rosyjskie brygady sieciowe. Jesienią 2015 roku, wkrótce po przeprowadzce do Petersburga z rodzinnego miasta na Syberii, Witalij Bespałow, początkujący dziennikarz, natknął się na serię internetowych ofert pracy dla "menedżera treści". Wyglądały zbyt dobrze, by mogły być prawdziwe. Wynagrodzenie wynosiło 45 000 rubli miesięcznie - w tamtym czasie 700 $ - czyli znacznie powyżej zwykłej pensji w jego branży. - Nie było żadnych wymagań - wspomina Bespałow. Nieformalna nazwa jego stanowiska brzmiała po prostu troll internetowy.
Po krótkiej rozmowie z kierownikiem firmy, Bespałow zaczął codziennie pojawiać się w siedzibie Internet Research Agency, rosyjskiej fabryki trolli mieszczącej się przy ulicy Sawuszkina 55 w Sankt Petersburgu. Codzienne zadania były z perspektywy pojedynczego trolla bardzo proste: tworzyć fałszywe konta w mediach społecznościowych i wykorzystywać je do publikowania komentarzy w trybie online, zgodnie z instrukcjami szefów. Jednak w szerszym kontekście działalność całych brygad sieciowych wpisywała się w definicję współczesnego konfliktu hybrydowego - wojny informacyjnej na masową skalę.
Tworzenie fałszywych kont to tylko część działalności brygad sieciowych. Żadna akcja dezinformacyjna nie mogłaby się odbyć bez możliwości rozsiewania w mediach społecznościowych odpowiednich fake newsów i stronniczych komentarzy. Równolegle pod skrzydłami Internet Research Agency powstawały także portale informacyjne. Jeden z nich pokazuje dziennikarzom Time Witalij Bespałow. Mimo ukraińskiej nazwy i barw flagi narodowej, strona była redagowana w Sankt Petersburgu. W jednym z artykułów czytamy miedzy innymi, że "Lot MH17 został zestrzelony nad Donbasem przez ukraińską armię". Do rozprowadzania tego rodzaju treści były używane rosyjskie farmy fałszywych kont społecznościowych.
Setki fałszywych kont na profilach społecznościowych
O realiach pracy w rosyjskiej fabryce trolli opowiedzieli korespondentowi The Washington Post inni byli pracownicy Internet Research Agency - Siergiej i Aleksiej. Obaj zgodnie przyznają, że do podjęcia pracy przekonały ich wysokie zarobki. Tygodniowo pracownik mógł dostawać nawet 1400 dolarów. Część z tych pieniędzy było przekazywanych w kopercie.
REKLAMA
Zatrudnione osoby musiały spełniać określone wymagania. Każdego dnia każdy użytkownik musiał zamieścić 80 komentarzy i 20 wpisów na blogach. Dodatkowo każda osoba tworzyła setki fałszywych kont na profilach społecznościowych.
Pracownicy każdego dnia otrzymywali instrukcje dotyczące treści, jakie mają zamieszczać. Najczęściej materiały miały dotyczyć Ukrainy, wojny w Syrii, dzielnej postawy rosyjskich żołnierzy i porównywania Stanów Zjednoczonych z Rosją.
W firmie funkcjonowały dwa działy. Jeden tworzył treści języku rosyjskim, drugi w języku angielski. Dobór tematów dla oby działów był zbliżony.
Testy na "zatrutym indyku"
Dziennik Wall Street Journal opisuje z kolei przykład, który pokazuje, że już kilka lat temu amerykańscy internauci padli ofiarą amerykańskich trolli, którzy testowali jak spreparowane fake newsy mogą rozejść się w mediach społecznościowych wywołując masową panikę.
REKLAMA
W Święto Dziękczynienia w 2015 roku Alice Norton opublikowała na forum kulinarnym alarmującą wiadomość: cała jej rodzina miała zatrucie pokarmowe po zjedzeniu indyka kupionego w sieciówce Walmart.
"Mój syn Robert dostał się do szpitala i nadal tam jest" - napisała pani Norton, która opisała siebie jako 31-letnią matkę z Nowego Jorku. "Nie wiem, co robić!" - dodała.
W ciągu kilku godzin użytkownicy Twittera retweetowali jej wpis tysiące razy. Opublikowano także artykuł informacyjny, w którym mówiło się o 200 osobach, które miały być w stanie krytycznym po zjedzeniu skażonego indyka.
Tymczasem według urzędników stanu Nowy Jork nie doszło do wybuchu zatrucia pokarmowego pasującego do tego opisu. Rzecznik Walmart Inc. powiedział, że firma zauważyła te posty, ale określiła je jako mistyfikację i nie zbadała jeszcze ich pochodzenia.
REKLAMA
W rzeczywistości wiele doniesień pochodziło z kont internetowych powiązanych z prokremlowską Internet Research Agency, która w zeszłym tygodniu została oskarżona przez biuro specjalnego doradcy Roberta Muellera w zeszłym tygodniu o bezprawną ingerencję w amerykańską politykę. Amerykańscy eksperci ds. bezpieczeństwa uważają, że fake newsy rozprowadzane w internecie w 2014 i 2015 r. - w tym także opowieści o skażonej wodzie, atakach terrorystycznych i eksplozji chemikaliów - mogły być próbą testowania, jak daleko można się posunąć i w co Amerykanie będą w stanie uwierzyć - pisze The Wall Street Journal.
- Na długo przed tym, jak skoncentrowano się na wyborach w 2016 roku, Rosja robiła rezerwy"- powiedział Keir Giles, ekspert ds. rosyjskiej wojny informacyjnej w think-tanku Chatham House w Londynie. - Robili testy sprawdzające co się dzieje, gdy przeprowadzają tego rodzaju atak na Twitterze lub próbują zasiać zbiorową panikę. Usiądź wygodnie, udoskonal swoje wyniki, zobacz, co działa, a co nie - komentuje Giles.
Opracował: Krzysztof Kossowski
REKLAMA
Źródła: wsj.com, washingtonpost.com, time.com
REKLAMA