Codzienność służby na okręcie podwodnym. Były dowódca ORP Sęp: musimy sobie ufać
- Dowódca okrętu podwodnego musi być absolutnie pewny swoich decyzji, bo odpowiada za życie całej załogi - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl były dowódca okrętu ORP Sęp, kmdr por. Tomasz Witkiewicz.
2018-09-01, 13:38
Karol Kozłowicz, PolskieRadio24.pl: jak to się stało, że niedoszły specjalista od rakiet został dowódcą okrętu podwodnego ORP Sęp?
Kmdr por. Tomasz Witkiewicz: Rzeczywiście pisałem pracę dyplomową na temat rakiet i z tą działką chciałem związać się zawodowo. Los sprawił jednak, że w 1998 roku trafiłem po raz pierwszy na pokład okrętu podwodnego.
Pierwsze zejście pod pokład na pewno budzi wiele emocji. Jak Pan wspomina swój debiut na okręcie ORP Orzeł?
Pierwszy kontakt napawał mnie przerażeniem. Gęstwina rur i przewodów elektrycznych była przytłaczająca. Wiedziałem, że na początku będzie ciężko, ale po paru dniach zacząłem się oswajać. Ciekawy jest fakt, że po paru latach przychodzi myśl, że człowiek nie zamieniłby tej przestrzeni na nic innego.
Służba na okrętach podwodnych od zawsze owiana jest lekką tajemnicą. Jak wygląda codzienność na okrętach tego typu?
Przede wszystkim pracujemy w zamkniętej przestrzeni. Na okrętach typu kobben, które są mniejszymi jednostkami, nie ma przedziałów, więc po paru tygodniach wiemy o sobie praktycznie wszystko. Załoga jest dużo mniejsza, ale za to mocniej zżyta. W takich warunkach musimy sobie ufać.
Nieodłącznym aspektem służby są cykliczne manewry i misje, także te zagraniczne. Jak długo trwają i co ważniejsze, jak długo przebywa się pod wodą?
Misje zagraniczne trwają nawet pół roku. Oczywiście w tym czasie zawija się do portów, trzeba jednak pamiętać, że pod wodą przebywamy nawet do 2 tygodni.
REKLAMA
Tyle dni, na tak małej przestrzeni, musi wpływać na kondycję psychiczną załogi. Co robi się w wolnym czasie, by mówiąc dosadnie, nie zwariować?
Czyta się książki, ogląda filmy. Jednak to jedzenie jest dla wielu główną rozrywką. Posiłki je się w większej grupie, więc jest to ważny aspekt towarzyski. Ma on duży wpływ na dobrą atmosferę na pokładzie.
Wracając do misji. Na przestrzeni lat miał Pan okazję uczestniczyć w wielu ciekawych manewrach. Które utkwiły szczególnie w pamięci?
Gdy trafiłem na „Orła”, braliśmy udział w międzynarodowych ćwiczeniach KEFTACEX organizowanych przez USA. 11 września 2001 roku będąc pod wodą, otrzymaliśmy informację, że w Nowym Jorku zginęło 50 tys. osób. Oczywiście kolejne informacje mówiły o mniejszej liczbie ofiar, ale w pierwszej chwili myśleliśmy, że mamy do czynienia z atakiem atomowym. Manewry przerwano i byliśmy zmuszeni wrócić na Islandię. To było ciężkie przeżycie, bo stacjonujący tam żołnierze amerykańscy, szukali informacji o swoich znajomych, którzy mogli zginąć w zamachu.
Mniej dramatyczne, ale bardzo emocjonujące były z kolei manewry „Bold Monarch” organizowane u wybrzeży Norwegii w 2008 roku. Były to jedne z największych w historii NATO ćwiczeń dot. ratowania załóg okrętów podwodnych.
Obecnie nie jest już Pan dowódcą ORP Sęp, jednakże nadal zajmuje się Pan działaniami okrętów podwodnych tym razem w jednostce dowodzenia - Centrum Operacji Morskich – Dowództwie Komponentu Morskiego. Z perspektywy czasu, jakie cechy charakteru ocenia Pan za kluczowe w kwestii dowodzenia załogą okrętu podwodnego?
Dowódca powinien powinien być pewny swoich decyzji i działań, gdyż odpowiada się za życie załogi. Umiejętność przewidywania skutków jest tutaj szczególnie ważne. Bezkonfliktowość, umiejętność pracy w małej grupie i na ograniczonej przestrzeni też jest kluczowe. Dodałbym również zdolność do bycia wyrozumiałym.
REKLAMA
Rozmawiał Karol Kozłowicz, PolskieRadio24.pl
REKLAMA