Trzech zabitych, setki rannych i zaginionych. Armia przejęła Manamę
Co najmniej trzy osoby zginęły, 231 zostało rannych, a 60 pozostaje zaginionych po nocnym szturmie na obóz demonstrantów w stolicy Bahrajnu.
2011-02-17, 10:30
Posłuchaj
- Nadchodzi policja, strzelają do nas gazem łzawiącym – krzyczał przez telefon w rozmowie z agencją Reutera jeden z demonstrantów, gdy ich obóz na stołecznym placu został zaatakowany o 3 w nocy. – Jestem ranny, krwawię. Zabijają nas – relacjonował inny.
Reporterzy "New York Times'a" i "Le Monde" pierwsi dotarli na miejsce, ale nie zdołali się zbliżyć, bo wszędzie był gaz łzawiący. W swoich relacjach opowiadali o dziesiątkach rannych ludzi, innych którzy wymiotowali i tracili przytomność od gazu. Policja była niezwykle brutalna - jeden z fotoreporterów zrobił zdjęcie człowieka, który ma na ciele około 30 ran po gumowych kulach. Musieli do niego strzelać jak leżał, stojąc wokół.
Później ponad 50 wozów opancerzonych wjechało na plac w Manamie, uniemożliwiając przekształcenie go w bazę dla protestów, jak stało się w przypadku kairskiego placu Wyzwolenia.
Główna siła opozycyjna w kraju, partia Wefaq, w ramach protestu wystąpiła z parlamentu. - Ci, którzy wydali decyzję o ataku, chcieli zabić. To terroryzm - komentowali wzburzeni parlamentarzyści opozycji.
REKLAMA
Władzę nad stolicą przejęła armia, która ogrodziła plac drutem kolczastym, zakazała zbliżać się do centrum miasta i zdelegalizowała zgromadzenia publiczne. - Siły bezpieczeństwa wprowadziły bardzo rygorystyczne środki aby zapewnić bezpieczeństwo i porządek publiczny – powiedział w publicznej telewizji rzecznik MSW.
Wykonany w nocy ruch oznacza dramatyczną zmianę strategii władzy. Rząd Bahrajnu zdecydował się na użycie sił mundurowych po tym, jak w poniedziałkowych starciach zginęły co najmniej dwie osoby, co doprowadziło do ostrej krytyki ze strony Zachodu. Krytykowały także Stany Zjednoczone, które w Bahrajnie utrzymują bazę marynarki wojennej operującej w Zatoce Adeńskiej, Perskiej i na całym Oceanie Indyjskim.
AP, IAR, Al-Arabija, Reuters/tan
REKLAMA