Wybory 2011: alarm o bombie w lokalu "dla żartu"
Policjanci brytyjscy na zlecenie polskich funkcjonariuszy zatrzymali mężczyznę, który w sobotę po godzinie 22 zadzwonił do Komendy Głównej Policji, mówiąc o podłożeniu ładunku wybuchowego w jednym z lokali wyborczych na warszawskim Śródmieściu.
2011-10-09, 07:24
Posłuchaj
Mariusz Sokołowski, rzecznik KGP, powiedział IAR, że lokal został dokładnie sprawdzony przez policyjnych pirotechników, wyposażonych w specjalistyczny sprzęt. Policjanci wykorzystywali do tego także specjalnie szkolone psy.
Czytaj relację na żywo z wyborów parlamentarnych 2011 >>>
Okazało się jednak, że w lokalu nie było bomby, w związku z tym przed godziną 7 komisja wyborcza otworzyła go i udostępniła wyborcom. Z relacji dyżurnego, który rozmawiał z mężczyzną, mówiącym o podłożeniu bomby, wynikało, że mówił on po polsku, ale z obcym akcentem. Policjanci ustalili, że telefon wykonano z Wielkiej Brytanii, dlatego poprosili brytyjskich funkcjonariuszy o pomoc w namierzeniu mężczyzny.
Zobacz galerię DZIEŃ NA ZDJĘCIACH >>>
40-letni Polak, który od kilku lat mieszka w Wielkiej Brytanii, został nad ranem zatrzymany. Brytyjscy policjanci relacjonują, że mężczyzna, zapytany o motywy postępowania, odpowiedział, iż zrobił to dla żartu. Wiadomo, że Jacek K. był pijany. Będzie odpowiadał przed sądem na podstawie brytyjskiego prawa, grozi mu do siedmiu lat więzienia.
IAR, sm
REKLAMA