Skandal w gazecie Murdocha. „WSJ” sztucznie zawyżał nakład
„Wall Street Journal”, największa amerykańska gazeta, flagowy okręt News Corp. Ruperta Murdocha, sztucznie zawyżała nakład europejskiej edycji, płacąc za zakup 41% egzemplarzy – dowodzi „Guardian”.
2011-10-13, 06:10
Historia, którą opisuje dzisiejszy „Guardian”, już kosztowała posadę Andrew Langhoffa – wydawcę europejskiej edycji „Wall Street Journal”, która trafia także do Rosji i Afryki. Oficjalnie Langhoff odszedł, bo zlecił napisanie dwóch artykułów przyjaznych holenderskiemu Executive Learning Partnership, jednak „Guardian” opisuje w szczegółach skandal, który był o wiele większy niż tylko zamieszczenie de facto reklamy bez poinformowania czytelników.
Według brytyjskiej gazety, która dysponuje wymianą e-maili i dokumentami wymienianymi w tej sprawie w News Corporation Ruperta Murdocha, „WSJ” przesyłał poprzez różne europejskie firmy pieniądze, by potajemnie płacić nimi za zakup tysięcy kopii własnej gazety po zaniżonej cenie. Wprowadzał w ten sposób w błąd czytelników i reklamodawców odnośnie nakładu, nieuczciwie zawyżając cennik reklam. „Guardian” donosi też, że o procederze wiedział nawet Les Hinton, prawa ręka Murdocha i do niedawna szef Dow Jones, wydawcy „WSJ”. Dowiedział się z wewnętrznego śledztwa firmy, którego jedyną konsekwencją było usunięcie wydziału, który je przeprowadził. Hinton podał się latem tego roku do dymisji w związku z aferą podsłuchową w „News of the World”, w związku z którą toczą się postępowania karne.
Zobacz galerię Dzień na zdjęciach >>>
Historia zaczyna się w 2008 roku, gdy największa amerykańska gazeta i największa w ogóle gazeta o tematyce biznesowej (nakład 2,1 mln dziennie) rusza z projektem o nazwie Future Leadership Institute. Wspólnie z europejskimi firmami i instytucjami naukowymi organizuje panele i szkolenia dla studentów, którzy mają się stać nowymi liderami – politycznymi, ekonomicznymi, naukowymi. Za udział w przedsięwzięciu sponsorzy płacili „Journalowi” kupując gazetę po zaniżonej cenie 5 eurocentów. Gazety były następnie rozdawane wśród studentów uczestniczących w programie. Według Audit Bureau of Circulation, organizacji badającej rynki medialne i nakłady gazet, w 2010 roku „WSJ” w ten sposób zapewnił sobie 41% sprzedaży europejskiego wydania – 31 z 75 tysięcy codziennie. Kłopoty zaczęły się właśnie wtedy, bo główny udziałowiec projektu, holenderski Executive Learning Partnership (ELP), chciał się wycofać, uznając że ponosi straty finansowe. ELP płaciło wtedy 31 tysięcy euro rocznie, kupując ponad 3 miliony egzemplarzy gazety (16% nakładu). Wówczas właśnie Langhoff, który w ostatni wtorek – oficjalnie z tego właśnie powodu – podał się do dymisji, zaproponował nową umowę. W jej wyniku „WSJ” wydrukował dwa artykuły, serdecznie i przyjaźnie opisujące instytut bez wzmianki dla czytelników, że teksty są elementem umowy finansowej, czyli de facto płatną reklamą. 14 października 2010 istniejąca od 1889 roku gazeta wydrukowała całostronicowy artykuł, opisujący dokładnie ELP. ELP dalej chwali się tym tekstem na swojej stronie internetowej, choć „WSJ” dopisał „uwagę do czytelników”, w której wyjaśnia że wprawdzie artykuł był rzetelny i napisany bez nacisków, ale i tak stanowił złamanie etyki dziennikarskiej, bo powstał w ramach umowy z bohaterem.
REKLAMA
To jednak nie zadowoliło Holendrów, którzy w grudniu ubiegłego roku zagrozili nie dokonaniem wpłaty 15 tysięcy euro. „WSJ” straciłby wówczas nagle 16% nakładu w sposób niewytłumaczalny, przyciągając uwagę biur audytowych, które badają wiarygodność danych o nakładzie. Langhoff poszedł więc jeszcze dalej, zwracając ELP wydane na zakup gazet pieniądze za pomocą szeregu kont europejskich, na które wpłaty czynili inni partnerzy gazety. W ten sposób „WSJ” płaciło za zakup własnej gazety.
W czasie, gdy pieniądze od różnych partnerów gazety trafiały częściowo do ELP, do wydawcy pisma – Dow Jones – dotarł raport pracownika europejskiej edycji gazety, ostrzegający o całym procederze. „Guardian” ma dowody, że dotarł on do szefostwa firmy, w tym samego Lesa Hintona i wywołał panikę w firmie. Zorganizowano wówczas spotkanie, na którym przedstawiono szczegóły całej sprawy. Nie wywołało ono jednak żadnych konsekwencji oprócz zwolnienia człowieka, który był autorem doniesienia po dziewięciu latach pracy dla „Journal” w Europie.
„Guardian” wysłał do szefostwa gazety i jej wydawcy, po zebraniu wszystkich dowodów, szereg pytań w tej sprawie, co doprowadziło do dymisji Langhoffa. Oficjalnie Andrew Langhoff odszedł z powodu zlecenia napisania dwóch artykułów o ELP. Gazeta twierdzi, że wszystkie praktyki były całkowicie legalne, „choć wywołały złe wrażenie i z tego powodu zostały zakończone”.
REKLAMA
sg
REKLAMA