”Brytyjskie argumenty nie dotyczą Polski”

2013-01-28, 05:00

”Brytyjskie argumenty nie dotyczą Polski”
Jacek Protasiewicz. Foto: Parlament Europejski

Nie można przenosić brytyjskich argumentów w debacie o Unii na polski grunt. Wielka Brytania jest byłym mocarstwem kolonialnym i ma interesy rozsiane po całym świecie. Polskę i Wielką Brytanię różni zbyt wiele – zauważa Jacek Protasiewicz w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl.

Posłuchaj

Jacek Protasiewicz, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego
+
Dodaj do playlisty

- Argumenty, które padają w debacie o strefie euro w Wielkiej Brytanii, w najmniejszym stopniu nie mają uzasadnienia w debacie w Polsce – powiedział Jacek Protasiewicz, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, zapytany czy stanowisko odrębne Wielkiej Brytanii w sprawie reform Unii Europejskiej, może przynieść wsparcie innym krajom spoza strefy euro. Jak uzasadnił, Wielka Brytania znajduje się w innej sytuacji politycznej, gospodarczej, prowadzi też interesy z byłymi koloniami. – W efekcie około połowy gospodarki brytyjskiej czerpie zyski ze współpracy ze wspólnym rynkiem europejskim. To zupełnie inaczej niż w Polsce: tu około 90 procent obrotów gospodarczych związanych jest właśnie z Unią Europejską – powiedział wiceprzewodniczący PE.

Jacek Protasiewicz uważa, że brytyjski premier nie może zatrzymać reform w obrębie strefy euro, podobnie jak nie może im przeszkodzić żaden inny kraj spoza niej. - Każdy może formułować swoje oceny, ale odpowiedzialność za wysokość bezrobocia w strefie euro, spoczywa w rękach przywódców państw strefy euro. Będą podejmować decyzje, jakie uznają za konieczne, by uniknąć powtórki z kryzysu. To wymaga większej koordynacji w polityce fiskalnej, gospodarczej, w konsekwencji i większej integracji eurostrefy – zauważył.

Protasiewicz nie obawia się ewentualnego opuszczenia Unii przez Wielką Brytanię. Wskazuje na powiązania gospodarcze ze Wspólnotą. Zauważa, że wyjście z Unii oznaczałoby brak możliwości wpływania na jej politykę, kształt wspólnego rynku. -  Dodatkowo, co sygnalizowali ostatnio wysocy urzędnicy amerykańskiego MSZ, z punktu widzenia politycznego byłoby to działanie nierozsądne – powiedział Jacek Protasiewicz.

Wiceszef PE przewiduje twarde negocjacje na unijnym szczycie budżetowym w lutym, bo płatnicy netto domagają się dalszych cięć. Zakłada przy tym, że nie dotkną one kluczowych dla Polski funduszy spójności i polityki rolnej. - Spór toczy się między kilkoma krajami UE, o to czy jeszcze bardziej zredukować wydatki na administrację unijną albo też na programy związane z badaniami i innowacjami – powiedział wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego. Jacek Protasiewicz jest mimo wszystko optymistą, ma nadzieję, na porozumienie w lutym. Ufa też, że premier Wielkiej Brytanii David Cameron nie postawi na szczycie budżetowym alternatywy, ”albo wszystkie moje postulaty, albo weto”.

Zachęcamy do lektury wywiadu:

PolskieRadio.pl: Jakie jest stanowisko Parlamentu Europejskiego w sprawie euroobligacji? Czy pana zdaniem to rozwiązanie korzystne dla krajów strefy euro i tych spoza niej?

Jacek Protasiewicz, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego: Parlament Europejski wezwał Komisję Europejską, by przygotowała prawną analizę wprowadzenia pełnego wachlarza euroobligacji, w tym również takich, które służyłyby do ratowania krajów mających kłopoty finansowe. Nie jest to wezwanie do działania, a próba zobligowania Komisji Europejskiej, by podjęła zaawansowane prace koncepcyjne. Wobec tego w Europie istnieje sprzeciw, zwłaszcza bogatych krajów północy, które obawiają się, że emisja euroobligacji zwolni z odpowiedzialności za stan swoich finansów publicznych kraje południa, mające kłopoty ze swoimi budżetami i systemami finansowymi. Według państw północy, zmniejszy też presję na dokonywanie reform, bo przecież dostępny będzie instrument europejski, w postaci euroobligacji, którym będzie można się posłużyć, by podratować własny budżet. To dyskusja polityczna, koncepcyjna. Do decyzji jest jeszcze daleko. Parlament zachęca, aby do tej dyskusji posuwać się dalej, przy założeniu, że to ciągle jest rozważanie różnych wariantów koncepcyjnych.

To jeden z elementów, który ma służyć uzdrawianiu UE z kryzysu. Widać tu podział w Unii, podobnie jak w kwestii budżetu. Jakie są perspektywy utrzymania 100 mld euro dla Polski w siedmioletnim budżecie?

Różnice dotyczące sposobu uzdrawiania sytuacji w finansach publicznych niektórych krajów południa UE są inne, niż te, które występują przy dyskusji budżetu unijnego. Jednak trzeba się przyzwyczaić, że tam gdzie chodzi o duże pieniądze, tam będą toczyć się twarde negocjacje. Ci, którzy wkładają do budżetu więcej niż inni, starają się składkę zmniejszyć lub przynajmniej mieć gwarancję, że wydatki nie zostaną zmarnowane. Jestem optymistą w sprawie porozumienia w sprawie wieloletniego budżetu. Zakładam też, że nie będzie dalszych znaczących cięć w wydatkach na politykę spójności, politykę regionalną, czyli na fundusze dla Polski kluczowe. Spór toczy się między kilkoma krajami UE, o to czy jeszcze bardziej zredukować wydatki na administrację unijną albo też na programy związane z badaniami i innowacjami. Wolałbym osobiście, żeby w tym drugim obszarze też nie było cięć. Bezpośrednio nie będą nas one dotyczyć, bo ciągle jesteśmy krajem, który korzysta z funduszów na wyrównywanie zaległości, powstałych na skutek dziesięcioleci poza UE, w radzieckiej strefie wpływów.

Czy będzie nowa propozycja dotycząca budżetu?

Przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy przedłożył propozycję podczas poprzedniego szczytu. Jest ona przedmiotem debat między premierami i prezydentami krajów unijnych. Będzie dyskutowana podczas pierwszego dnia szczytu, bez względu na to, czy odbędzie się on w lutym, czy też w marcu. Propozycja Rompuya będzie podstawą do negocjacji. Dziś nie ma potrzeby przygotowywania nowego dokumentu, chyba że przed rozpoczęciem szczytu zdecydowana większość państw zgłosi taką potrzebę.

Czy martwi pana postawa Davida Camerona i czy uważa ją pan za zagrożenie dla reformy UE i dla budżetu?

Mimo postulatów i negatywnych nastrojów części Brytyjczyków co do pozostawania w UE, każdy brytyjski premier rozumie, że wyjście poza UE dla Wielkiej Brytanii byłoby stratą. Prawie połowa gospodarki brytyjskiej zależy od wymiany gospodarczej z UE. Wyjście z UE sprawia, że Wielka Brytania nie będzie mieć wpływu na reguły, które obowiązują na tym rynku. Nie miałaby komisarza, parlamentarzystów europejskich, nie byłoby jej przedstawiciela wśród przywódców państw UE, którzy podejmują najważniejsze decyzje. Pozbawiłaby się w ten sposób wpływu na kształt wspólnego rynku, który jest głównym partnerem gospodarczym Wielkiej Brytanii. Dodatkowo, co sygnalizowali ostatnio wysocy urzędnicy amerykańskiego MSZ, z punktu widzenia politycznego byłoby to działanie nierozsądne. Jestem przekonany, że premier Wielkiej Brytanii ma tego świadomość.

Mam też nadzieję, że zgodzi się na kompromis w sprawie budżetu, nie postawi alternatywy, ”albo wszystkie moje postulaty, albo weto”.

 A jeśli chodzi o reformę UE? Cameron ma swoją wizję reformy Unii, chciałby zwrotu części kompetencji państwom Unii.

Każdy z polityków ma prawo wyrażać swoje własne oceny aktualnej sytuacji i planów na przyszłość. Jest jednak  poważna różnica między sytuacją Wielkiej Brytanii, a choćby Niemiec czy Francji. Chodzi o posiadanie wspólnej waluty. Dopóki Wielka Brytania, czy jakikolwiek inny kraj, nie posługują się walutą euro, dopóty może kwestionować zasadę integracji, zwłaszcza w zakresie polityki finansowej i gospodarczej, bo jej to bezpośrednio nie dotyczy. Kryzys w strefie euro, związany z finansami publicznymi krajów południa, uświadomił wszystkim państwom posługującym się wspólną walutą, że trzeba wprowadzić takie rozwiązania, które zwiększą dyscyplinę budżetową, nałożą wspólne reguły, które powinny być przestrzegane w ramach eurostrefy. Żaden przywódca krajów spoza strefy euro, czy to będzie premier Cameron, czy prezydent Czech, nie może im tego zakazać. To co jest w interesie krajów strefy euro, będzie realizowane, bo dotyczy to ich żywotnych interesów, sytuacji gospodarczej, w konsekwencji zamożności bądź biedy obywateli. Obserwujemy to dziś w Grecji i w Hiszpanii. Każdy może formułować swoje oceny, ale odpowiedzialność za wysokość bezrobocia w strefie euro, spoczywa w rękach przywódców państw strefy euro. Będą podejmować decyzji, jakie uznają za konieczne, by uniknąć powtórki z kryzysu. To wymaga większej koordynacji w polityce fiskalnej, gospodarczej, w konsekwencji i większej integracji eurostrefy. Proszę pamiętać, że strefa euro to 17 z 27 państw, a więc arytmetyczna większość. Jest to również główny człon gospodarczy UE. Ten kto jest poza strefą euro, z różnych powodów, czy z wyboru, czy z powodu niespełniania kryteriów, siłą rzeczy jest w innej sytuacji.

Czy może Wielka Brytania zakłada, że reforma strefy euro się nie powiedzie i planuje się odłączyć? Czy może jej stanowisko okazać się korzystne dla innych krajów, poza strefą euro?

Brytyjski stosunek do UE, a w szczególności wstąpienia do strefy euro jest zupełnie inny niż większości krajów kontynentalnych nie będących w strefie euro. Jednym z powodów jest odmienna historia Wielkiej Brytanii. Pomijając kwestię, że to wyspiarze, przywiązani bardzo do swojej odrębności, trzeba pamiętać, że około połowy gospodarki brytyjskiej czerpie zyski ze współpracy ze wspólnym rynkiem europejskim. To zupełnie inaczej niż w Polsce: tu około 90 procent obrotów gospodarczych związanych jest właśnie z Unią Europejską. Dlaczego? Brytyjczycy jako byłe mocarstwo kolonialne, prowadzą interesy ze swoimi byłymi koloniami, w tym tak dynamicznie rozwijającymi się krajami, jak Indie. Mają swoje interesy rozsiane po całym świecie, co wynika wprost z innej historii rozwoju politycznego i gospodarczego Wielkiej Brytanii, niż na przykład Polski, Węgier czy Słowacji. Argumenty, które padają w debacie o strefie euro w Wielkiej Brytanii, w najmniejszym stopniu nie mają uzasadnienia w debacie w Polsce. Polskę i Wielką Brytanię różni bardzo wiele, a być może nawet i wszystko, biorąc pod uwagę historię, położenie geograficzne i dzisiejszy stan gospodarczy, w tym stopień związania wymianą handlową ze wspólnym rynkiem Unii Europejskiej.

Rozmawiała Agnieszka Kamińska, portal PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej