Nie żyje Andrzej Gmitruk - autorytet, psycholog i niezwykła osobowość
20 listopada 2018 roku nie tylko nasz boks, ale cały polski sport doznał wyjątkowo bolesnej straty. Zmarł trener Andrzej Gmitruk, który przez dekady szkolił czołowych polskich pięściarzy i cieszył się ogromnym autorytetem.
2018-11-20, 18:00
Posłuchaj
Informację o śmierci szkoleniowca tak skomentował Janusz Stabno z Polskiego Związku Bokserskiego (IAR)
Dodaj do playlisty
Jeszcze w ubiegłą sobotę Andrzej Gmitruk pojawił w narożniku Artura Szpilki, który walczył z Mariuszem Wachem. I nie sposób było nie zauważyć, że swoją rolę trener odegrał idealnie, przyczyniając się do zwycięstwa swojego podopiecznego.
Po szóstej, trudnej dla Szpilki rundzie, Gmitruk w krótkich, żołnierskich słowach "obudził" pieściarza, który wrócił do walki i zrobił swoje. Trener doskonale wiedział, że musi interweniować. Zrobił to w sposób adekwatny do sytuacji, a przede wszystkim - skuteczny. Kilkadziesiąt lat doświadczenia i tysiące walk, w których brał udział, zrobiło swoje.
- Jego siła tkwi w mentalności. Umie dotrzeć do zawodnika, przekazać to, co najważniejsze. Eliminuje błędy, ale z drugiej strony nie próbuje nas zmieniać na siłę. Potrafi nastawić tak, że chce się codziennie przychodzić na treningi i dawać z siebie wszystko. To niezwykła osobowość - mówił Szpilka.
We wtorek bokser skomentował straszne doniesienia - pytał o źródło informacji i przyznawał, że nie może dodzwonić się do Gmitruka. Kilkadziesiąt minut później pozostało mu tylko pogodzić się ze stratą trenera, który miał naprowadzić jego karierę na właściwe tory.
REKLAMA
Maciej Sulęcki mówił o "nadludzkiej sile i niesamowitej energii, która nigdy się nie kończy". On także przeżył podobną sytuację jak Szpilka.
- Trener nigdy nie krzyczy, dlatego jak na mnie ryknął, to się mocno zdziwiłem. Jak wróciłem do Polski, to brat powiedział, że w przeciągu minuty więcej razy się z nim zgodziłem niż z innymi ludźmi przez całe życie. Ochrzanił mnie, zrozumiałem, wyszedłem do kolejnej rundy i tych błędów już nie było. Taki trener to skarb - mówił w rozmowie z TVP.
Przyznawał, że Gmitruk ma talent do trenowania i robi to nie dlatego, że musi, lecz dlatego, że to lubi. Może brzmi to banalnie, jednak gdyby nie było to prawdą, nie miałby szans na dotarcie do wszystkich zawodników, z którymi spotkał się w swojej karierze.
REKLAMA
To było dla trenera chyba największym wyzwaniem - świat boksu to w większości trudne charaktery, ludzie, na których trzeba znaleźć sposób. Każdy wielki zawodnik do swojego oszlifowania swojego talentu potrzebował kogoś, kto będzie w stanie go ukształtować, często zarówno na ringu, jak i poza nim. Świetnego trenera, ale też psychologa.
Nie można też zapominać, że boks to nie tylko historie wielkich mistrzów, ale też wszystkich ludzi, którzy przejmują pasję i zamiłowanie do tego sportu. W kontekście trenerów zawsze warto zastanowić się przez chwilę, ilu ludziom na swojej drodze pomógł - wyciągnął ich z beznadziejnych sytuacji, dał coś, czego mogli złapać się w trudnych momentach.
Gmitruk trenował przecież nie tylko czołowych polskich pięściarzy. Karierę rozpoczynał od szkolenia juniorów, z sukcesami pracował też w Legii Warszawa, następnie szkolił reprezentantów Polski (miał 32 lata, był najmłodszym trenerem kadry w historii), którzy zdobywali brązowe medale (Andrzej Gołota, Henryk Petrich, Jan Dydak, Janusz Zarenkiewicz) na igrzyskach olimpijskich w Seulu w 1988 roku.
REKLAMA
Po świetnym w naszym wykonaniu turnieju pracował przez dekadę w Norwegii, był trenerem tamtejszej kadry i konsultantem Norweskiego Komitetu Olimpijskiego ds. Sportów Letnich. Później wszedł w boks zawodowy, wiążąc się między innymi z 24-letnim Tomaszem Adamkiem. Pod jego wodzą "Góral" przeżywał najlepsze lata swojej kariery, zdobył pasy mistrza świata federacji IBO, IBF oraz WBC w wadze junior ciężkiej. W USA zbierał doświadczenie między innymi od słynnego Dona Kinga.
67-letni trener w ostatnich latach musiał borykać się z problemami zdrowotnymi, zarówno swoimi, jak i jego żony. Spędziła w szpitalu siedem miesięcy, przeszła kilka operacji. Sam Gmitruk przyznawał, że miało to wpływ na jego koncentrację o wymagało od niego wiele poświęcenia i odbiło się na stanie zdrowia. Dwa razy doszło do migotania przedsionków, musiał zostać operowany. To wymusiło na nim inny sposób dzielenia się wiedzą, więcej teorii i mniej praktyki. Na salę treningową jednak wrócił, a niektórzy z jego zawodników śmiali się, że przewyższa ich formą.
Gmitruk wielokrotnie pokazywał, że przede wszystkim był pasjonatem boksu - nigdy nie dorobił się na tym pozornie intratnym sporcie ogromnych pieniędzy, zdarzało się, że niektórych pieściarzy trenował za darmo. Zawsze podkreślał też, że w boksie trzeba się wywiązywać ze swoich zobowiązań. Kiedy nie mógł się z czegoś wywiązać, rezygnował. Bez mydlenia oczu i prób godzenia zbyt wielu rzeczy naraz.
Aktualnie opiekował się m.in. Maciejem Sulęcki, Arturem Szpilką i Izu Ugonohem. W ostatnich miesiącach wyglądało na to, że Gmitruk przeżywa drugą młodość, wyraźnie odżył, miał motywację do działania. Mógł skupić się na tym, co było dla niego najważniejsze - na trenowaniu i rodzinie. Wydawało się, że wszystko jest na właściwym miejscu, tym bardziej boli jego odejście.
REKLAMA
To strata nawet nie tylko boksu, ale też całego polskiego sportu.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl
REKLAMA