"The Baby Faced Assassin" Ole Gunnar Solskjaer. Im mniej miał czasu, tym był lepszy
Remuntada Manchesteru w Paryżu pognębiła po raz kolejny rozkapryszone gwiazdeczki szejków, które wciąż nie potrafią przebrnąć przez tę fazę rozgrywek. Coraz większy podziw fachowców wzbudza natomiast trener "Czerwonych Diabłów" Ole Gunnar Solskjaer, który - jako zawodnik - im mniej miał czasu do dyspozycji, tym bardziej błyszczał.
2019-03-07, 15:30
26 maja 1999 roku odbył się na Camp Nou w Barcelonie finał Ligi Mistrzów, który zapisał się w historii jako jeden z bardziej dramatycznych meczów piłkarskich. Pancerny Bayern Monachium Ottmara Hitzfelda prowadził praktycznie przez cały mecz po trafieniu SuperMario Baslera, a starania zawodników sir Aleksa Fergusona nie przynosiły efektów, mimo że trener MU miał do dyspozycji fenomenalny zespół, m.in. z Davidem Beckhamem, Ryanem Giggsem czy rewelacyjnym duo napastników - Dwightem Yorkiem i Andym Cole'em. Miał też jednak legendarny Szkot nosa do zmian i fenomenalne porozumienie ze swoim asem w rękawie. Zawodnikiem do specjalnych poruczeń o anielskiej urodzie i pseudonimie "Babyface Killer/The Baby Faced Assassin" (zabójca o twarzy dziecka).
Ole Gunnar Solskjaer zawodnik: prawie zawsze z ławki - zawsze zabójczo skuteczny
Przez cały mecz angielscy kibice mogli przeklinać słynne powiedzenie Gary'ego Linekera o istocie gry w futbol. Mimo starań "Czerwone Diabły" nie dawały rady sforsować szyków obronnych rywali, którzy dodatkowo obijali słupek oraz poprzeczkę i kontrolowali przebieg spotkania. Ferguson przeprowadził zmiany, które okazały się zbawienne: najpierw wpuścił Teddy'ego Sheringhama - było 20 minut do końcowego gwizdka. Kiedy zaś w 80. minucie Ottmar Hitzfeld zdjął zmęczonego Lothara Matthaeusa, na boisko wszedł Ole Gunnar Solskjaer - "komandos" posłuszny Fergusonowi do granic możliwości. W doliczonym czasie gry obydwaj zawodnicy zaliczyli po trafieniu, a gol Norwega dał puchar Anglikom, natomiast rozpacz Niemcom - płakali załamani najwięksi twardziele, a obserwatorzy patrzyli na zdarzenia w stuporze...
Źródło: YouTube/PawełPawcio
REKLAMA
Solskjaer przyjechał do Anglii z Molde i grał w Manchesterze przez 12 lat (1996-2008). W tym czasie rozegrał w barwach United 364 spotkania, w których zdobył 127 bramek - gros wchodząc z ławki, wiele z nich decydujących o wyniku. Do annałów zapisał się m.in. wyczynem sprzed 20 lat. W lutym 1999 roku ustanowił rekord Premier League, wchodząc na boisko z ławki rezerwowych i strzelając cztery gole w ciągu 12 minut w meczu przeciwko Nottingham Forest (8:1). Miał z Aleksem Fergusonem układ wręcz perfekcyjny, oparty na wzajemnym zrozumieniu oraz własnej roli w interesie zespołu.
Norweg był zawodnikiem inteligentnym, zwinnym, sprytnym i szybkim, ale zbyt drobnym na wymogi pełnej intensywności gry w Anglii. Twarda walka z obrońcami była poniekąd ponad stan możliwości jego kolan, których kontuzje (przewlekłe od 2003 roku) zakończyły karierę. Zawodnik trafił ponadto na okres, w którym w czerwonych trykotach grali m.in wspomniani Yorke, Sheringham czy Cole, Ruud van Nistelrooy, Eric Cantona (Rooney i CR7)... Już sam zakup Solskjaera był wielką sensacją, ale sir Alex miał nosa - do zawodnika i człowieka - nie kupował kota w worku, a napastnik zawsze mu się odwdzięczał: znał swoją rolę na boisku i dawał zespołowi maksa. Wchodził i robił swoje - strzelał gole. Im mniej miał czasu, tym bardziej był skuteczny.
Ole Gunnar Solskjaer trener: człowiek Manchesteru, idealny dla Manchesteru - ile dostanie czasu?
Kiedy 17 grudnia 2018 roku MU zwolnił Jose Mourinho, kibice odetchnęli z ulgą - saga nieporozumień i scysji z zawodnikami (głównie Pogbą i Lukaku) nie miała końca, podobnie jak seria złych meczów i odległe miejsce w ligowej tabeli: United był na szóstym miejscu w tabeli - poza kwalifikacją do LM - a do lidera tracił 19 punktów.
Na następcę wybrano Solskjaera, który dostał tę funkcję w formule "caretaker" - opiekuna do końca sezonu 2018/2019. Czy na pewno? Po zakończeniu kariery Norweg prowadził drugi zespół MU przez trzy lata, potem wrócił na kolejne trzy do Molde. Następnie zaliczył epizod z Cardiff City i znowu z Molde, po czym wskoczył na miejsce "The Special One". Z jakim skutkiem? Fenomenalnym: animozje z zawodnikami minęły jak ręką odjął, a styl gry uległ znaczącej poprawie, która zaowocowała awansem w tabeli Premier League.
REKLAMA
Przewaga wypracowana przez MC i Liverpool jest nie do odrobienia, te dwa zespoły rozegrają między sobą finisz o tytuł w Anglii (obydwa są też w grze w LM), ale Manchester United jest na czwartym miejscu w tabeli, a do trzeciego traci tylko trzy punkty. Awansowali też "Red Devils" do 1/4 finału LM, która w tym sezonie ma - wyjątkową - szansę, by być "made in UK" lub "wrócić do domu", jak pewnie opowiadają sobie kibice w Anglii przy kuflu piwa.
Dokąd dopłynie Solskjaer "caretaker"?
Okoliczności awansu w LM skupiają uwagę mediów na Solskjaerze jako liderze z prawdziwego zdarzenia. Zwiastowałem, że dwumecz będzie "egzaminem dojrzałości" dla paryskich gwiazdeczek, przewidywałem, że ponad stan ich mentalnych możliwości - naszpikowany rozkapryszonymi gwiazdorami klub nie awansował nigdy (w czasach szejków) dalej z tej fazy rozgrywek, ale odrobić 0:2 z własnego boiska to jest okoliczność, w jakiej hartuje się stal zwycięzców - tym bardziej że remuntada MU nad PSG była pierwszą w historii angielskiej piłki na tym etapie rozgrywek pucharowych.
W sporcie istnieje pojęcie "momentum", obrazujące chwilę, w której można przechylić szalę zwycięstwa, lub moment wskoczenia na falę, która do takowego poniesie. We wtorkowy wieczór piłkarze Ajaksu zrobili wiele, by taki stan osiągnąć, a w środę to samo zrobili Lukaku, Rashford i spółka - co ciekawe - bez Pogby, który pauzował za kartkę z pierwszego spotkania (to też będzie dodatkowy bodziec dla mistrza świata).
REKLAMA
"Nigdy nie mów, że to już koniec" - to maksyma, którą Ole Gunnar Solskjaer wpaja bardzo skutecznie swoim zawodnikom, a efekty jego pracy są kwintesencją budowania mentalności zwycięzców. MU awansował w lidze i pewnie zmierza do osiągnięcia celu sezonu, czyli awansu do LM, w której nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a wygranie tak trudnego dwumeczu, w takich okolicznościach, to dodatkowe "turbo" dla wspomnianego "momentum".
"Oni oddychają kulturą gry "Czerwonych Diabłów" jak powietrzem. To ludzie stąd" - tak pisze się w mediach o tercecie trenerskim w MU: Ole Gunnar Solskjaer, Mike Phelan (sto gier w latach 80/90) i Michael Carrick. Dokąd dotrze MU w bieżącym sezonie? Nie wiadomo, ale wiadomo, że "caretaker" jest najlepszy z możliwych, zwłaszcza że - jak w czasach, kiedy wchodził na boisko - czasu ma niewiele, a w takich okolicznościach zawsze radził sobie znakomicie.
Hubert Borucki, PolskieRadio24.pl
REKLAMA