Nie żyje Pernell Whitaker, jedna z legend boksu. "Miał swoje demony"

2019-07-16, 16:00

Nie żyje Pernell Whitaker, jedna z legend boksu. "Miał swoje demony"
Pernell Whitaker. Foto: Printscreen z Twitter

Wybitny, choć przez wielu zapomniany - można napisać o Pernellu Whitakerze, który tragicznie zmarł w wieku 55 lat. Były pięściarz w swoich złotych latach nie miał sobie równych, jednak jego kariera miała też mroczną stronę.

  • Wielka kariera pięściarza zaczęła się od olimpijskiego złota w 1984 roku
  • Pernell Whitaker w latach dziewięćdziesiątych był w czołówce światowych bokserów
  • Po zakończeniu kariery był trenerem

Defensywa wszech czasów

W niedzielny wieczór Pernell Whitaker został potrącony przez samochód na jednym ze skrzyżowań w Virginia Beach. Obrażenia były na tyle poważne, że lekarzom pozostało tylko stwierdzenie zgonu byłego genialnego pięściarza, który nosił przydomek "Sweet Pea" i był mistrzem świata w czterech kategoriach wagowych.

Whitaker zdobył tytuły w wadze lekkiej federacji WBC, junior półśredniej IBF, półśredniej WBC i super półśredniej WBA. W 1984 roku zdobył złoty medal olimpijski w Los Angeles. W 2006 roku został wprowadzony do Międzynarodowej Galerii Sław Boksu. W latach 1993-97 uznawano go za najlepszego boksera świata bez podziału na kategorie wagowe. 

To jednak nie tytuły sprawiły, że powinien cieszyć się zasłużoną sławą, a styl walki, który był niepodrabialny - pięściarz dysponował niebywałym refleksem, kapitalną techniką i kontrami, które w ułamku sekundy mogły posłać rywala na deski. Jeśli chodzi o obronę, mówimy o ścisłej czołówce wszech czasów.

Był pewny siebie, jednak miał do tego pełne prawo ze względu na swoje umiejętności. "Sweet Pea" wychodził do ringu i dominował nad swoimi rywalami w każdym aspekcie, potrafił dosłownie bawić się między linami, bez względu na to, z kim przyszło mu się mierzyć.

Źródło: YouTube/Mati1607

Potrafił wszystko

Pierwszy wielki sukces osiągnął w wieku 18 lat, kiedy to zdobył srebro mistrzostw świata w Monachium. Dwa lata później na igrzyskach w Los Angeles sięgnął po złoto, by przejść na zawodowstwo. Z tego okresu zachowały się typowe historie o narodzinach nowej gwiazdy boksu. Setki walk, które Whitaker stoczył jako amator, dały mu ogromne doświadczenie, z którego czerpał garściami.

Miał problemy z tym, by znaleźć odpowiednich sparingpartnerów, także trenerzy wspominali to, że tak naprawdę niewiele nie byli w stanie wiele nauczyć wkraczającego do świata wielkiego boksu zawodnika. Nie z powodu trudnego charakteru, który miał mocno namieszać w jego życiu, ale z racji tego, że "Sweet Pea" potrafił już praktycznie wszystko.

Tak, Whitaker miał na swoim koncie cztery porażki jako zawodowiec, jednak dwie z nich po prostu nie powinny mu się przytrafić - większość ekspertów może przyznać nawet po latach, że walki z Jose Luisem Ramirezem (pierwszy pojedynek o mistrzowski pas) i Oscarem de la Hoyą to klasyczne przykłady tego, jak nieSprawiedliwy jest ten sport. Powiedzieć, że tamte decyzje sędziów były kontrowersyjne, to nic nie powiedzieć. Słowo "rabunek" jest tu używane znacznie częściej.

Sam de la Hoya, obecnie będący promotorem, przyznał, że "Sweet Pea" był najlepszym bokserem, z jakim przyszło mu wychodzić do ringu.

Drugie podejście do mistrzowskiego pasa było już udane, Whitaker bezlitośnie wypunktował Grega Haugena i w 1988 roku po raz pierwszy został najlepszym pięściarzem świata. Pokazał wszystkie swoje atuty, przewidywał poczynania Haugena, cały czas był o krok przed nim. Ani razu nie był zagrożony.

Z Ramirezem spotkał się jeszcze w 1989 roku i nie pozostawił żadnych wątpliwości co do tego, kto był w tym pojedynku lepszy. W ciągu roku od momentu, w którym sięgnął po pierwszy tytuł, zdołał zdobyć kolejne trzy. Dominował przez lata, aż do walki z Julio Cesarem Chavezem, która zakończyła się remisem, jednak tutaj werdykt także wywołał ogromne kontrowersje.

"Okradziony"

To było starcie gigantów, niszczący rywali Chavez był niepokonany, imponował atletyzmem i koszmarnie mocnym uderzeniem, a przy tym był nieprzeciętnie odporny na ciosy, mógł się pochwalić pięcioma tytułami mistrza w trzech różnych kategoriach wagowych. Przeniósł się do wyższej kategorii wagowej specjalnie po to, by zmierzyć się z Whitakerem, będącym właściwie jego zupełnym przeciwieństwem. I dostał prawdziwe lanie na oczach 65 tysięcy ludzi, którzy zgromadzili się w San Antonio.

- Jego imię to Ból, Terminator. Masz dwie szanse, Pernell - niewielką i żadną - zapowiadał tę walkę legendarny Don King, a Chavez mówił, że zamierza go skrzywdzić. Whitaker nie odpowiadał na te zaczepki. Wszystko, co chciał pokazać, pokazał w ringu. Trzy lata wcześniej Meksykanin zniszczył między linami jego przyjaciela, Meldricka Taylora. Nadszedł czas na zemstę. 

"Sweet Pea" tańczył, łapał większość ciosów na gardę, przed resztą się uchylał, umiejętnie zwiększając i skracając dystans. Tego wieczory był nieuchwytny, zostawiając bezradnego Chaveza z poczuciem frustracji - takie walki po prostu mu się nie zdarzały. A przy tym trafiał, prezentując szeroki repertuar uderzeń. Uderzał prawym prostym po którym następowały sierpy z lewej strony i uderzenia na korpus, wchodził w klincz. W samej końcówce wręcz ośmieszał uznawanego za najlepszego pięściarza świata rywala. W całej walce zadał 311 ciosów. Chavez miał ich tylko 220.

Ogłoszenie werdyktu było skandalem, po którym Whitaker nie mógł się pozbierać. Nawet większość kibiców Chaveza przyjęła decyzję w milczeniu - jeden sędzia punktował dla Amerykanina, dwóch ogłosiło remis.

- Wiedziałem, że coś takiego może się stać, ale i tak to było dla mnie jak zły sen. Czułem się, jakby ktoś dźgnął mnie nożem i przekręcił. Pokonałem niepokonanego, po prostu sprawiłem mu lanie w starym, dobry stylu. Pokonałem go fizycznie i mentalnie. Wszyscy próbowali go zbudować, a ja to przerwałem. Nie uciekałem, walczyłem. Okażcie mi szacunek, na jaki zasługuję - mówił po walce. 

"Sports Ilustrated" umieścił na swojej okładce zdjęcie Whitakera, który cios prosto w twarz Chaveza i podpisał je wymownym tytułem - "Okradziony".

- Ta walka głęboko go zraniła. Naprawdę ciężko do niej trenował, każdego dnia. Dobrze przygotowywał się do każdej walki, ale tutaj naprawdę dawał z siebie wszystko. Właśnie dlatego, żeby nie można było go okraść. A właśnie to się stało - mówił trener Ronnie Shields.

Demony

Później przez całe lata nie znalazł się nikt, kto byłby w stanie rzucić Amerykaninowi wyzwanie. Do 1997 roku był niepokonany, miał swój złoty czas, w którym raczej nikt nie kwestionował tego, że jest najlepszy na świecie bez względu na kategorie wagowe. Mimo tego, że już wtedy jego życie prywatne zaczęło się sypać.

- Miał wiele problemów poza ringiem i prawdopodobnie one też skróciły jego karierę. Był daleki od bycia ideałem i czasami bywał wrzodem na tyłku, ale kochałem go. Był jednym z najlepszych bokserów w historii, co do tego nie ma żadnych wątpliwości - mówił jego wieloletni trener, Lou Duva.

Kariera znalazła się na zakręcie niedługo po drugiej zawodowej porażce, której doznał z Oscarem de la Hoyą - także wywołującej kontrowersje. 

Whitaker wypunktował "Golden Boya", znów kapitalnie prezentując się w ringu. Sędziowie widzieli to inaczej. W 1998 roku walczył z Andriejem Pestriajewem, było to proste starcie, które miało pomóc mu powrócić do gry. Zwyciężył bez większych problemów, ale po walce w jego organizmie wykryto obecność kokainy. Po półrocznym zawieszeniu miał wrócić do boksu, zgodził się na wyrywkowe kontrole. I wpadł ponownie. Tym razem spróbował odwyku od narkotyków i alkoholu.

Powrót nastąpił w 1999 roku, kiedy "Sweet Pea" zmierzył się z Felixem Trinidadem. Niepokonany Kubańczyk wygrał zdecydowanie, tym razem sędziom nie można było niczego zarzucić - Whitaker nie był w optymalnej formie, nie nadążał za rywalem, zniknęła niesamowita prędkość i mordercze kontry.

Stoczył jeszcze jedną walkę. W 2001 roku został znokautowany przez Carlosa Bojorqueza, co było jednoznacznym sygnałem, że czas odłożyć rękawice. W tym pojedynku doznał złamania obojczyka, co także przesądziło o podjęciu tej trudnej dla każdego pięściarza decyzji.

Później głośno było o nim przede wszystkim ze względu na związane z narkotykami wybryki - poza ringiem nie potrafił poukładać sobie życia, przepuścił też większość pieniędzy, które zarobił podczas kariery. I można domyślać się, że nie były to małe kwoty. W przeciwieństwie do kilku swoich rywali, nie potrafił sensownie wykorzystać swojej legendy po przejściu na sportową emeryturę.

- Bez wątpienia miał swoje demony. Był jednym z tych zawodników, którzy dobrze czują się tylko w ringu. Kiedy tam był, miał wszystko pod kontrolą, był szczęśliwy, bo robił to, co potrafił najlepiej. I chciał wszystkim to pokazać - mówił Duva.

Wyjście na prostą

W 2014 roku szerokim echem odbiła się sprawa sądowa, którą toczył przeciwko swojej matce i rodzeństwu. W latach świetności kupił im wielki dom, jednak w miarę jak pieniędzy ubywało, nie był w stanie go utrzymać, a "bliscy" nie chcieli zgodzić się na sprzedaż nieruchomości. Skończyło się eksmisją, po której Whitaker stwierdził, że ogłoszenie wyroku było dla niego "pięknym dniem".

"Sweet Pea" próbował wykorzystać swoje doświadczenie jako trener, ale czegoś mu brakowało. Pracował z kilkoma obiecującymi pięściarzami, był głównym trenerem między innymi Zaba Judah, który mógł pochwalić się tytułem mistrza świata, jednak można odnieść wrażenie, że nie wykorzystał do końca swojego potencjału. W ostatnich latach o "Sweet Pea" nie było głośno, wydawał się mieć najgorsze już za sobą. Tym smutniejsza jest ta informacja, zwłaszcza, że mówimy o kimś, kto w swoim życiu toczył prawdziwe wojny w ringu, a poza nim także potrafił wyjść na prostą. Fatalny wypadek to niewłaściwy epilog dla tej historii.

Świat boksu pogrążył się w żałobie, czołowi zawodnicy ostatnich kilkudziesięciu lat przesyłają kondolencje i wspominają niezwykłego boksera. Niestety, jednego z tych, których życie prywatne odbiegało od sukcesów, które osiągał w ringu.  

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl 

Polecane

Wróć do strony głównej