Mike Powell i Bob Beamon, gladiatorzy skoku w dal. Pierwszy pokonał Carla Levisa i tajfun, drugi przeskoczył tysiąclecia
W Tokio w 1991 roku szalał tajfun, a Mike Powell bił rekord świata w skoku w dal wynikiem 8,95. 23 lata wcześniej, Robert Bob Beamon "odbił się w 1968 roku, a wylądował w XXI wieku” uzyskując wynik 8,90 m. Historia dwóch niebotycznych skoków jest wyjątkowa.
2020-08-30, 10:49
Robert Bob Beamon
Urodził się 29 sierpnia 1946 roku w Nowym Jorku. Matka zmarła, gdy miał rok. Nigdy nie poznał swojego biologicznego ojca. Mąż matki go nienawidził. Gdy ta zaszła w ciążę, on odbywał karę w więzieniu. Potem Bob trafił do gangu. Po bójce w szkole wsadzono go do aresztu. Jedyna mu bliska osoba, babcia, uchroniła go od więzienia. Obiecała władzom, że się nim zajmie. Bob na szczęście zainteresował się sportem.
Powiązany Artykuł
Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski – mały, wielki klub. Tu, Sebastian Mila strzelał gole City niczym Beckham
Odbił się w 1968 a wylądował w XXI wieku
52 lata temu. Igrzyska Olimpijskie 1968 roku w Meksyku, mieście położonym na wysokości 2200 metrów nad poziomem morza. Nigdy wcześniej, ani nigdy później, nie było igrzysk na takiej wysokości. Beamon startował jako zdecydowany faworyt. Do tych zawodów wygrał 22 z 23. konkursów skoku w dal. Jego rekord życiowy wynosił 8,33.
"Dzień przed startem byłem kłębkiem nerwów. Wieczorem nie mogłem wysiedzieć w pokoju, dlatego poszedłem wypić kilka szklanek tequili” opisywał przygotowania do startu w autobiografii "Człowiek, który potrafił latać – opowieść Boba Beamona”. Złamał tym przyjęte zasady przygotowywania się do zawodów sportowych. "Popełniłem grzech w sporcie uznawany za kardynalny” - przyznał.
W eliminacjach skakał źle. Często wybijał się nie z tej nogi, bo nieprawidłowo wyliczał odległość do progu. Pomógł mu jego partner z drużyny, Ralph Boston. Poradził, by inaczej zmierzył sobie rozbieg. To dało efekt, Amerykanin zaliczył próbę. Wszedł do finału z wynikiem 8,19.
REKLAMA
Rozpoczął się decydujący konkurs. Beamon długo się przygotowywał, w końcu pobiegł i skoczył. Poleciał bardzo daleko. W tamtym czasie skocznie były przygotowane do pomiarów skoków na maksymalną odległość 8,60. Przecież rekord świata był 8,35. Sędziowie musieli dokonać pomiarów ręcznie. Wszyscy czekali na wynik. Na tablicy pojawiły się cyfry - 8,90 m. O 55 centymetrów dalej od wcześniejszego rekordu świata. Publiczność oszalała. Jego przyjaciel z drużyny, który mu pomógł w kwalifikacjach zdobył brązowy medal wynikiem 8,16. 74 centymetry bliżej.
Irena Szewińska, która także była wtedy na stadionie, kilka minut wcześniej skończyła zwycięski bieg na 200 metrów, nie mogła wyjść z podziwu: "Widziałam jak on, wysoki i bardzo szczupły, poleciał daleko, bardzo daleko. Na stadionie rozległo się gromkie ooo…” - mówiła w rozmowie z dziennikarzami "Przeglądu Sportowego".
Prasa amerykańska tak skomentowała to osiągnięcie: "Odbił się w 1968 roku, a wylądował w XXI wieku” - skok w historii zapisał się jako „skok marzeń”, czy "skok w XXI wiek”.
Powiązany Artykuł
Leszek Blanik, jedyny taki mistrz. Teraz gimnastycy wykonują "Blanika"
Walka gladiatorów
Na początku lat sześćdziesiątych na świat przyszło dwóch wybitnych lekkoatletów. Carl Lewis i Mike Powell. Carl Lewis bardzo wszechstronny sportowiec startował w wielu konkurencjach. Biegach oraz w skoku w dal. Mike Powell specjalizował się tylko w tej ostatniej konkurencji. Od początku lat osiemdziesiątych rywalizowali na skoczniach całego świata. Do Mistrzostw Świata w Tokio potykali się 15 razy i zawsze zwycięsko z tej rywalizacji wychodził Lewis. 29 lat temu, 30 sierpnia 1991 roku spotkali się w Japonii. To była walka dwóch wielkich herosów.
REKLAMA
"Toczyliśmy pojedynki na śmierć i życie. W mistrzostwach świata w Tokio aż wiało grozą, gdy skakaliśmy, bo nad miasto nadciągnął tajfun, zebrały się czarne chmury, a powietrze zrobiło się elektryczne. Coś takiego nie zdarza się codziennie. No i wykorzystaliśmy te specyficzne, zupełnie wyjątkowe warunki termiczne” opowiadał o warunkach w jakich przyszło im walczyć Powell.
"Pamiętam, gdy pierwszy raz wyszedłem na tokijską bieżnię i zacząłem biec. Mówiłem sobie: o ludzie, dajcie mi pobiec na 100 metrów, to jest szybkieeeee. Nawierzchnia była bardzo, bardzo twarda, ale i sprężysta. Teraz nie robią już takich. To na pewno pomogło” - wypowiadał się w prasie amerykańskiej.
Konkurs był niesamowity. Toczył się w nienormalnych warunkach. Od czasu do czasu zrywały się mocne podmuchy wiatru. To zdecydowanie utrudniło rozegranie konkurencji. Ale i tak był to najlepszy konkurs skoku w dal w historii.
Carl w pierwszej próbie skoczył 8,68 a Mike tylko 7,85. Wydawało się, że konkurs jest rozstrzygnięty. W drugiej Lewis spalił, a Powell uzyskał 8,54. W trzeciej Carl poleciał aż na 8,83. Rezultat nie mógł być uznany ze względu na zbyt dużą siłę wiatru. W tej samej kolejce Mike skoczył tylko 8,29. W czwartej Lewis 8,91. Nowy rekord świata. Niestety rekord nie został zapisany. Wiał zbyt mocny wiatr. A Mike swoją próbę spalił.
REKLAMA
Piąta runda przeszła do historii sportu. Lewis skoczył fantastycznie 8,87. Powell, po długim rozbiegu na wyjątkowo sprężystej bieżni, uzyskał 8,95. Nowy rekord świata.
Był to dopiero drugi skok w historii powyżej 8,90. W dodatku uzyskany po 23 latach. Do końca zawodów nic się nie zmieniło.
Występ w Tokio nie zakończył rywalizacji dwóch gladiatorów. Dość powiedzieć, że Mike Powell nigdy nie zdobył złotego medalu olimpijskiego, na swoim koncie ma dwa srebrne krążki zdobyte w 1988 w Seulu oraz medal z 1992 z Barcelony. W obu tych olimpiadach wygrał Carl Lewis.
Dwa wielkie skoki w nowe tysiąclecie
Do 1968 roku rekord świata wynosił 8,35. Od tego czasu odbyło się setki konkursów skoku w dal mężczyzn. Ale tylko dwa wyróżniły się na przestrzeni tylu lat. Jeden w Meksyku, gdzie w rozrzedzonym powietrzu, przestrzeń czasową - pofrunął do następnego wieku - pokonał Robert Bob Beamon. Drugi w Tokio, gdzie podczas tajfunu dwóch herosów rywalizowało o prymat najlepszego na świecie. I ten przypadł w udziale wielkiemu Mikowi Powellowi. Beamon czekał 23 lata na pobicie jego rekordu. A Powell czeka już 29 lat na ewentualnego pogromcę. Nikogo na horyzoncie nie widać.
REKLAMA
AK
REKLAMA