UFC: Khabib Nurmagomedov ma następcę. Charles Oliveira jak Jan Błachowicz

Koniec bezkrólewia w wadze lekkiej. Po przejściu na emeryturę „Dagestańskiego Orła” nowym mistrzem został Brazylijczyk Charles Oliveira, którego droga na szczyt bardzo przypomina tę, jaką odbył „Cieszyński Książę”.

2021-05-17, 10:45

UFC: Khabib Nurmagomedov ma następcę. Charles Oliveira jak Jan Błachowicz
walka w oktagonie UFC . Foto: shutterstock

Powiązany Artykuł

Doping 1200 f.jpg
Doping w MMA - w Polsce "wolna amerykanka", w Ameryce z USADA nie ma żartów

Różne drogi na szczyt

Waga lekka od kilku lat uchodzi za najlepiej obsadzoną w UFC. Przez ostatnie lata zdominował ją, uważany za najlepszego zawodnika bez podziału na kategorie wagowe, Khabib Nurmagomedov. Bronił pasa skutecznie przed całą czołówką, m.in. Connorem Mc Gregorem czy Dustinem Porierem. Szansa na zmiany na szczycie pojawiła się dopiero gdy Rosjanin, za namową matki, odszedł na emeryturę.

Do starcia o osierocony pas federacja wyznaczyła dwóch ludzi, których droga do tego miejsca bardzo się różni.

W sobotę, w hali Toyota Center w Houston, w walce wieczoru gali UFC 262 zmierzyli się Charles Oliveira i Michael Chandler. Ten pierwszy w organizacji Dany White’a jest od 2010 roku i pod jej szyldem wystąpił po raz 28. Chandler to  również weteran, tyle że Bellatora, dla którego walczył przez ostatnie 10 lat. Po zmianie pracodawcy pokazał się raz, za to bardzo efektownie, szybko ubijając w debiucie Dana Hookera. To otworzyło mu drogę do rekordowo szybkiej walki o pas.

Jej zestawienie budziło nieco kontrowersji – wszak w kolejce czekają m.in. Justin Gaethje czy Dustin Porier. Przebieg pojedynku nikogo jednak z pewnością nie rozczarował. W pierwszej rundzie Brazylijczyk najpierw zdominował Amerykanina w parterze, by w końcówce tylko jakimś cudem samemu nie zostać znokautowanym. Od większych kłopotów wybawił go sygnał zapraszający na przerwę.

REKLAMA

Wydawało się, że inicjatywa w początkach drugiego starcia musi należeć do ex-championa Bellatora. Nic bardziej mylnego. Ledwie 19 sekund wystarczyło, by Charles znokautował rywala i został pierwszym mistrzem wagi lekkiej po Nurmagomedovie.

Błachowicz i Oliveira – długa lista punktów wspólnych

Z polskiego punktu widzenia nie sposób uniknąć porównań nowego mistrza do królującego kilka kategorii wyżej Jana Błachowicza. Obaj przez lata nie byli postrzegani jako potencjalni przyszli mistrzowie. Janek z pierwszych 6 walk dla amerykańskiego giganta wygrał tylko 2, Brazylijczyk w grudniu 2017 roku po nokaucie z rąk Paula Feldera miał już na koncie osiem porażek w oktagonie.

Po niej nastąpiła, podobnie jak w przypadku „Cieszyńskiego Księcia”, seria zwycięstw z coraz mocniejszymi rywalami. Oliveira, będący obecnie rekordzistą UFC pod względem liczby poddań (14), swoje trzy ostatnie walki wygrał przez nokaut, pokazując niebywałą wszechstronność – co również upodabnia go do naszego championa. W drodze po pas Charles pokonał stojących wyżej w rankingach Tony’ego Fergusona czy Kevina Lee – zawodników, których z racji medialności narodowości Amerykanie chętniej widzieliby na szczycie. Tu przypomina się wieczne postrzeganie Janka jako „underdoga” i jego zwycięstwa w tej roli z Lukiem Rockholdem czy Dominickiem Reyesem.

Zasadnicze podobieństwo widać jednak w sportowej postawie przed, w trakcie i po walce. Błachowicz i Oliveira mistrzowskie pasy wygrali wyłącznie dzięki pracy i umiejętnościom. Obu ciężko namówić na kontrowersyjne wypowiedzi czy tak popularny ostatnio „trash talk”. Po trudnych początkach nie złożyli broni i obaj zostali następcami wieloletnich dominatorów swoich kategorii wagowych – Nurmagomedova i Jona Jonesa.

REKLAMA

Podobieństw jest zatem całkiem dużo, ale najważniejsze by ich pełna szacunku postawa stała się wzorem dla młodego pokolenia zawodników, którzy często zapatrzeni w show, który robi np. Connor Mc Gregor, myślą, że to właśnie tędy wiedzie droga na szczyt. Teraz w największej organizacji na świecie mają dwa przykłady na to, że można inaczej.

Koniec Tony’ego Fergusona?

Pozostałe starcia UFC 262 również przyniosły wiele emocji, główne ponownie w wadze lekkiej, która zdominowała sobotnie wydarzenie. Na otwarcie karty głównej nokautem popisał się chyba najbardziej efektownie walczący zawodnik na świecie – Edson Barboza. Po dwóch wyrównanych rundach, na początku trzeciej trafił Shane’a Burgosa w okolice ucha. Ten cios okazał się bombą z opóźnionym zapłonem – przeciwnik przez kilka sekund wyglądał jakby nic się nie stało, po czym runął na ziemię. Z błędnikiem nie ma żartów.

W drugiej co do ważności walce wieczoru zaprezentował się ulubieniec kibiców – Tony Ferguson. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu jego potencjalne starcie z Khabibem Nurmagomedovem elektryzowało fanów na całym świecie. „El Cucuy” był uważany za jedynego, który może zagrozić Dagestańczykowi. Dziś, po trzeciej z rzędu porażce Amerykanina, już chyba nikt nie wierzy w jego ponowne włączenie się do rozgrywki o pas.

Sport na pierwszym miejscu

UFC przyzwyczaiło nas do sportowych emocji na najwyższym poziomie. Swoją pozycję światowego lidera ugruntowuje też na innych polach – dwa tygodnie temu wrócili kibice, których w ubiegły weekend w Houston na trybunach znów zasiadło kilkanaście tysięcy. Zwiększone zostały też kwoty bonusów przyznawane za występ czy walkę wieczoru – z 50.000 do 75.000 USD. Na tę podwyżkę zawodnicy czekali osiem lat i to, że doczekali się akurat teraz jest jasnym sygnałem, że pandemia organizacji Dany White’a pandemia nie straszna.

REKLAMA

Warte podkreślenia są też przyjęte za oceanem standardy, które od zaraz powinny zostać przeniesione na polski grunt, zwłaszcza w kontekście tego, co dzieje się na tzw. galach „freakfightowych”. Choć w sobotę w Houston przez decyzję przegrał ulubieniec publiczności i jedna z lokomotyw ciągnących organizację – Tony Ferguson – żaden z organizatorów w rozpaczy za utraconą kasą nie interweniował w klatce i nie oskarżał zatrudnionych przez siebie sędziów o brak kompetencji.

MK

Czytaj także:

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej