Puchar Stanleya ważniejszy niż pomoc ofierze gwałtu. Skandal sprzed lat wstrząsnął NHL
Puchar Stanleya to jedno z najbardziej prestiżowych sportowych trofeów. Jak się okazało, dla władz Chicago Blackhawks zdobycie tytułu najlepszej drużyny NHL w 2010 roku było na tyle ważne, że zdecydowały o zatuszowaniu molestowania młodego zawodnika przez jednego z trenerów. Szokująca sprawa ujrzała światło dzienne po 11 latach.
2021-12-26, 10:00
Światem sportu co rusz wstrząsa jakiś skandal. Wpadki dopingowe mistrzów, afery korupcyjne czy ataki pseudokibiców to tematy, o których słyszymy aż zbyt często. To, co wydarzyło się w maju 2010 roku w Chicago, zaszokowało jednak sportową społeczność za Oceanem i chyba wszystkich fanów hokeja. Niestety, oburzenie przyszło o 11 lat za późno.
Na puchar czekali pół wieku
Zacznijmy od początku. Wiosną 2010 roku Chicago Blackhawks są jedną z najlepszych drużyn National Hockey League. Trzykrotni zdobywcy Pucharu Stanleya na kolejny triumf w amerykańsko-kanadyjskiej lidze czekają prawie pół wieku - od 1961 roku. Poprzednie lata to pasmo rozczarowań. Dość powiedzieć, że od 1993 roku "Czarne Jastrzębie" nie wygrały nawet mistrzostwa dywizji.
Tym razem ma być inaczej - już poprzedni sezon przyniósł przecież nadzieję. Blackhawks dotarli aż do finału Konferencji Zachodniej, gdzie ulegli Detroit Red Wings. Drużynę w 2008 roku objął charyzmatyczny Joel Quenneville, który właśnie w Chicago miał wyrobić sobie markę jednego z najlepszych szkoleniowców w historii ligi. Jak się okazało, praca wąsatego trenera przyniosła "Wietrznemu Miastu" nie tylko wielkie sukcesy sportowe...
W sezonie 2009/2010 jednym z głównych współpracowników Quenneville'a jest Brad Aldrich - 27-letni wówczas były zawodnik, który nie zdołał zrobić profesjonalnej kariery. Pochodził jednak z hokejowej rodziny - jego ojciec, Mike, pracował nawet w sztabie reprezentacji USA.
REKLAMA
Nic dziwnego, że Brad pozostał przy sporcie jako trener - najpierw w hokeju akademickim na prestiżowym Uniwersytecie Notre Dame, a w 2008 roku został zatrudniony w Chicago.
W drużynie Blackhawks jest odpowiedzialny za analizę wideo. To od jego wniosków w dużej mierze zależy przygotowanie hokeistów do gry z konkretnym rywalem. Pracę Aldricha ceniono w środowisku na tyle, że podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Vancouver w lutym 2010 roku znalazł się w sztabie kadry Stanów Zjednoczonych, gdzie zajął się wideo analizą.
Jednym z prospektów (zdolnych zawodników przewidywanych w przyszłości do gry w lidze - przyp. red.) Blackhawks jest kanadyjski napastnik Kyle Beach.
Wybrany z numerem 11. w drafcie w 2008 roku lewoskrzydłowy nigdy nie zadebiutował w NHL, choć był gwiazdą lig juniorskich. Po latach sam zawodnik przyznawał, że jego karierę złamały wydarzenia z maja 2010 roku i późniejsze działania klubu ze stanu Illinois.
REKLAMA
Miał być "Czarnym Asem"
Skład Blackhawks jest pełen znakomitych hokeistów, więc młodzieży ciężko jest się przebić. Ekipa Quenneville'a nie potrzebuje zresztą wzmocnień - w sezonie zasadniczym wygrywają 52 spotkania i w tabeli konferencji ustępują tylko San Jose Sharks.
W kwietniu w pierwszej rundzie play-off "Czarne Jastrzębie" eliminują Nashville Predators. 11 maja przypieczętowują swą wyższość nad Vancouver Canucks i awansują do finału Konferencji Zachodniej, gdzie czekają na nich Sharks.
Kyle Beach jest cały czas w gotowości, by, w razie kontuzji innych napastników, dołączyć do meczowej dwudziestki. Pełni rolę tzw. "czarnego asa" - zawodnika formalnie nie będącego członkiem drużyny, który jednak może z nią trenować i wesprzeć w razie konieczności.
W 2010 roku 20-letni Beach skończył grę w juniorskim zespole Spokane Chiefs. Występował przez chwilę w American Hockey League w Rockford Ice Hogs - tzw. drużynie farmerskiej zespołu z Chicago. Ekipy farmerskie to drużyny z niższych lig, które współpracują z potentatami zawodowego sportu w USA.
REKLAMA
- Był to niezwykle wyjątkowy moment dla mnie i dla mojej rodziny oraz kolejny krok w realizacji marzenia o NHL, dla którego pracowałem przez całe życie. Niestety, kilka tygodni później te wspomnienia zostały skażone, a moje życie zmieniło się na zawsze - mówił Beach w programie "SportsCenter" w kanadyjskiej telewizji TSN. W październiku tego roku hokeista udzielił wywiadu dziennikarzowi Rickowi Westheadowi, który mocno przyczynił się do nagłośnienia tej sprawy.
Źródło: YouTube.com/TSN
Dramat młodego sportowca zaczyna się 8 maja. Wtedy to Brad Aldrich, powszechnie lubiany w drużynie trener od analizy wideo, zaprasza do siebie Kyle'a Beacha, mówiąc mu, że zawodnik ma szansę gry w meczach play-off i chce z nim o tym porozmawiać. Nie podejrzewający nic zawodnik przyjmuje zaproszenie szkoleniowca.
W mieszkaniu Aldricha 20-latek zostaje zmuszony do oglądania filmów pornograficznych, a potem do uprawiania ze szkoleniowcem seksu. Oprawca grozi Beachowi, że może zniszczyć jego karierę zawodniczą, jeśli ten mu odmówi.
REKLAMA
"Aldrich zagroził Johnowi Doe, mówiąc mu, że musi zachowywać się tak, jakby podobało mu się ich spotkanie. W przeciwnym razie John Doe nigdy nie zagra w NHL" - czytamy w końcowym raporcie niezależnej firmy badającej sprawę.
John Doe to nikt inny jak anglojęzyczny odpowiednik "Jana Kowalskiego". Personalia poszkodowanego hokeisty były bowiem chronione od maja 2021 roku - gdy, 11 lat po sprawie, skandal ujrzał światło dzienne, a Beach zdecydował się pozwać Blackhawks.
Wybrali mistrzostwo
Kyle Beach nigdy już nie był tym samym człowiekiem. Nie zamierzał jednak milczeć o swoim dramacie. - Czułem się, jakbym był sam i nie mogłem nic zrobić i nie miałem nikogo, do kogo mogłem się zwrócić o pomoc. A jako 20-latek nie wiedziałem, co robić - wspominał.
Po kilku dniach opowiedział jednak o sytuacji Paulowi Vincentowi, jednemu z asystentów Joela Quenneville'a.
REKLAMA
- Paul Vincent to niesamowity człowiek i widziałem wszystko, co zrobił, odkąd to wyszło na jaw. Nie mam słów, by wyrazić moje uznanie dla Paula. Próbował wtedy zrobić wszystko, co mógł. To właśnie ludzie tacy jak on sprawiają, że hokej jest świetny - chwalił Vincenta poszkodowany hokeista.
Jak się miało okazać, asystent nie zdołał jednak wpłynąć na wyżej postawione w klubie osoby...
Tymczasem 16 maja rozpoczęły się finały Konferencji Zachodniej. Blackhawks grali jak z nut, eliminując Sharks w czterech meczach. 23 maja wygrali w San Jose 4:2 i awans do wielkiego finału NHL stał się faktem.
Dzień przed ostatnim meczem w San Jose, doszło do spotkania najważniejszych osób w organizacji Blackhawks. Lista uczestników wygląda następująco: ówczesny prezes John McDonough, wiceprezes Al McIsaac, menedżer Stan Bowman, asystent menedżera Kevin Cheveldayoff, dyrektor wykonawczy Jay Blunk, trener mentalny James Gary oraz trener główny Joel Quenneville.
REKLAMA
Tematem rozmowy wspomnianych dżentelmenów były wydarzenia z mieszkania Aldricha. W trakcie spotkania zdecydowano, że klub nie podejmie żadnych kroków mających na celu dokładne zbadanie sprawy. Uznano, że skoro oskarżony trener zaprzecza zarzutom, mówiąc, że do zbliżenia doszło dobrowolnie, to sprawy nie ma.
Ponadto Joel Quenneville miał tłumaczyć współpracownikom, że upublicznienie informacji źle wpłynie na zespół, który powinien przecież skupić się na walce o upragniony Puchar Stanleya.
Załamany Beach zwracał się jeszcze z prośbą o interwencję do NHLPA - związku zawodowego graczy najlepszej hokejowej ligi świata. Z tej strony także nie doczekał się jednak pomocy...
Tymczasem "Czarne Jastrzębie" zdobyły upragniony tytuł mistrzowski. 9 czerwca 2010 roku Patrick Kane zdobył bramkę w dogrywce meczu z Philadelphia Flyers, która dała gospodarzom zwycięstwo 4:3. W całej serii podopieczni Quenneville'a triumfowali 4-2.
REKLAMA
Kane, Jonathan Toews, Duncan Keith, Patrick Sharp - mając w składzie takie gwiazdy, mistrzostwo Blackhawks nie dziwi. Dziwi jednak fakt, że wyżej postawiono sportowe trofeum niż pomoc skrzywdzonemu zawodnikowi...
Źródło: YouTube.com/NHL
Beach poza NHL, Aldrich za kratami
Kyle Beach postanowił zapomnieć o upokarzającej sytuacji. Jak sam wspominał w rozmowie z Westheadem, latem 2010 roku opowiedział o wszystkim najbliższej rodzinie, a potem milczał przez niemal jedenaście lat. Utalentowany gracz próbował jeszcze wywalczyć sobie miejsce w składzie Blackhawks, jednak bez powodzenia.
Grał potem w niższych ligach w Kanadzie i USA, a od 2014 roku występuje w Europie. Początkowo wyróżniał się w mocnej lidze austriackiej, jednak z czasem jego pozycja słabła. Obecnie gra w trzecioligowym niemieckim TecArt Black Dragons.
REKLAMA
Jak widać, kariera utalentowanego hokeisty załamała się. A co z jego oprawcą? Brad Aldrich w czerwcu 2010 roku odszedł z Blackhawks. Został zwolniony? Skądże, rozstanie nastąpiło za porozumieniem stron. Klub umieścił jego nazwisko na Pucharze Stanleya (wykreślono je dopiero w październiku 2021 roku - przyp. red.), a także... wystawił pozytywne referencje. Dzięki temu, Aldrich znalazł niebawem nową pracę - został trenerem na Uniwersytecie Miami w stanie Ohio.
Niestety, referencje wystawione przez chicagowski klub umożliwiły mu kolejny seksualny atak... W listopadzie 2012 roku Aldrich odchodzi z uniwersytetu po tym, jak dwóch młodych mężczyzn oskarżyło go o napaść. Jeden z poszkodowanych był studentem, a drugi hokeistą uczestniczącym w młodzieżowym obozie prowadzonym przez Aldricha.
To jednak nie był koniec trenerskiej pracy Aldricha. Niebawem zaczyna wolontariat w liceum w Houghton, gdzie trenerem jest jego wujek. Houghton jest oddalone o kilkanaście kilometrów od Hancock - położonego w stanie Michigan rodzinnego miasteczka Aldrichów. Hokej jest w tych okolicach najważniejszym sportem.
REKLAMA
Niebawem Aldrich po raz pierwszy zostaje skazany za seksualne przestępstwa. We wrześniu 2013 roku okazuje się, że pół roku wcześniej podczas imprezy kończącej sezon hokejowy, miał kontakt seksualny z 16-letnim zawodnikiem swojej drużyny. W tym samym czasie policja otrzymuje zgłoszenia od innych domniemanych ofiar. Aldrich miał doprowadzić do obcowania płciowego pięciu młodych mężczyzn, z czego aż trzech było niepełnoletnich.
Na policję zgłosił się nawet chłopak, który zeznał, że trener zmusił go do seksu, gdy ten miał ledwo 14 lat. Warto dodać, że wszystkie przypadki miały miejsce już po tym, jak Brad Aldrich zakończył pracę w Blackhawks. Większość ofiar wycofuje jednak zeznania, a podejrzewany o gwałty i pedofilię szkoleniowiec otrzymuje karę ledwo 270 dni więzienia i wpis do rejestru przestępców seksualnych.
Od tego momentu nic nie wiadomo o problemach Aldricha z prawem, jednak pojawiły się inne kontrowersje.
Telewizja TSN dowiedziała się, że były trener Blackhawks jest dyrektorem wykonawczym w firmie OcuGlass, która zajmuje się produkcją okien. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że OcuGlass od dawna współpracuje z wieloma uniwersytetami, a osobą odpowiedzialną za program studenckich staży i praktyk ma być... skazany za uprawianie seksu z nieletnim Aldrich.
REKLAMA
Kolejne uczelnie w oświadczeniach zapewniały jednak, że na zachowanie dyrektora Aldricha nie otrzymały żadnych skarg.
Kto poniósł karę?
Sprawa, która w tym roku znalazła się na ustach sportowej Ameryki, nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie pozew Beacha przeciwko Blackhawks z maja tego roku.
28 czerwca dyrektor generalny Blackhawks Donny Wirtz poinformował, że klub wynajął niezależną kancelarię, która ma zbadać zarzuty. Wcześniej okazało się, że właściciele Blackhawks muszą poradzić sobie jeszcze z jednym pozwem - od hokeisty, który miał być molestowany przez Aldricha na Uniwersytecie Miami. Poszkodowany uważał, że klub zataił informację o sprawie Beacha, przez co trener mógł znaleźć nową pracę.
107-stronnicowy raport przygotowała dla klubu kancelaria Jenner&Block. Uniwersytet Miami zatrudnił innych prawników, by zbadali czas pracy Aldricha na kampusie.
REKLAMA
26 października dyrektor generalny Blackhawks oraz jego ojciec, właściciel organizacji Rocky Wirtz zwołali konferencję prasową. Panowie usiłowali odciąć się od afery, zapewniając, ze dzisiejsze kierownictwo Blackhawks zachowałoby się zupełnie inaczej.
- Jestem przekonany, że nie byłoby to dziś tolerowane w naszej organizacji - mówił Donny. Ustalenia, które opinia publiczna poznała podczas konferencji, jednak szokowały.
Wirtzowie poinformowali, że z klubem pożegnali się Stan Bowman i Al MsIsaac - dwaj ostatni uczestnicy narady w San Jose, którzy wciąż pracowali w Blackhawks. Klub zdecydował się także wystąpić o usunięcie nazwiska Aldricha widniejącego na Pucharze Stanleya.
Prawnicy wynajęci przez klub przeprowadzili wiele rozmów z członkami ówczesnego zespołu.
REKLAMA
Ich ustalenia sprawiły, że gęsto tłumaczyć się musiał sam Joel Quenneville. Trener w kolejnych latach stał się legendą Blackhawks, wygrywając jeszcze dwa Puchary Stanleya: w 2013 i 2015 roku. Trzy lata temu został jednak zwolniony. Jako trenerska gwiazda NHL nie miał problemów ze znalezieniem pracy.
Quenneville pracował we Florida Panthers, z którymi znakomicie rozpoczął sezon - zespół z Florydy wygrał siedem pierwszych spotkań nowego sezonu.
Gdy o pozwie Johna Doe stało się głośno, szkoleniowiec utrzymywał, że o sprawie dowiedział się dopiero w 2021 roku z mediów. Niezależne dochodzenie wskazało jednak, że Quenneville kłamał.
REKLAMA
"Chcę wyrazić żal z powodu bólu, jaki wycierpiał ten młody człowiek, Kyle Beach. Moja była drużyna Blackhawks zawiodła Kyle'a i mam w tym swój udział. Chcę zastanowić się, jak do tego wszystko doszło i poświęcić czas na edukację w zakresie uczynienia hokejowej przestrzeni bezpieczną dla wszystkich" - przekazał w oświadczeniu Quenneville.
Komunikat został wydany 29 października po spotkaniu z komisarzem NHL Gary'm Bettmannem. Szkoleniowiec zrezygnował wówczas z pracy z ekipą "Panter", choć Bettmann nie wykluczył, że trenerska legenda ligi będzie mogła wrócić na ławkę w przyszłości.
"Jeśli pan Quenneville będzie chciał wrócić do Ligi w jakimś charakterze w przyszłości, będę musiał się z nim wcześniej spotkać w celu ustalenia odpowiednich warunków, na jakich takie nowe zatrudnienie może mieć miejsce" - uznał szef NHL. Nawiasem mówiąc, liga także nie uniknęła słów krytyki za opieszałe działania i bagatelizowanie pozwu.
Krótko po Quenneville'u, pracę stracił ostatni z uczestników niesławnego spotkania - Kevin Cheveldayoff, który pełnił rolę generalnego menedżera Winnipeg Jets.
REKLAMA
Beach dostanie odszkodowanie
Władze NHL ukarały Blackhawks grzywną w wysokości 2 mln dolarów za niedochowanie procedur. Roczne przychody zespołu z Chicago wynoszą nawet 200 razy więcej, więc ciężko tu mówić o uderzeniu po kieszeni.
16 grudnia dziennik "Chicago Tribune" poinformował, że Blackhawks osiągnęli porozumienie z Kyle'm Beachem w sprawie odszkodowania za straty moralne, jakie poniósł hokeista. Jego wysokość nie została podana do publicznej wiadomości.
Niewątpliwie żadne pieniądze nie zrekompensują hokeiście wszystkiego, co przeszedł przez 11 lat. Czy skandal związany z Blackhawks sprawi, że amerykański zawodowy sport stanie się bardziej wrażliwy na podobne sytuacje? Czy godność ludzka będzie ważniejsza od wyniku sportowego?
REKLAMA
Ciężko odpowiedzieć na tak zadane pytania, jednak faktem jest, że sporo wody upłynie w rzece Chicago, zanim Blackhawks odbudują swoją markę. I nie chodzi tu wcale o wyniki, choć te nie są w tym sezonie najlepsze...
/empe
REKLAMA