Piłka nożna w cieniu konfliktów zbrojnych. Rosja - Polska będzie kolejnym aktem "wojny futbolowej"?

2022-02-22, 11:25

Piłka nożna w cieniu konfliktów zbrojnych. Rosja - Polska będzie kolejnym aktem "wojny futbolowej"?
Zvonimir Boban i Ernest Wilimowski to piłkarze, na których karierach zaważyła wojna. Obaj mimo wybitnych umiejętności musieli radzić sobie z łatką "zdrajcy". . Foto: screen-Facebook/Classic Football Shirts, Wikipedia - domena publiczna

24 marca w Moskwie Polska ma się zmierzyć z Rosją w barażowym meczu o katarskie mistrzostwa świata. W kontekście konfliktu zbrojnego za naszą wschodnią granicą trudno w tej sytuacji całkowicie wyzbyć się pozasportowych odniesień. Niestety, piłka nożna – "najważniejsza z rzeczy mało ważnych" – czasem ustępowała miejsca wojnom, w których cieniu toczyły się mecze. 

  • 24 marca w Moskwie Polska ma zagrać z Rosją w barażu o mistrzostwa świata 2022, choć jest duże prawdopodobieństwo, ze mecz z uwagi na sytuację na linii Rosja/Ukraina może zostać przeniesiony
  • Nawet jeżeli starcie zostanie rozegrane na neutralnym gruncie, będzie to kolejny piłkarski mecz, nad którym zawiśnie widmo konfliktu zbrojnego
  • Wojna między Salwadorem a Hondurasem przeszła do historii jako "futbolowa", choć jej główne przyczyny były zupełnie inne
  • "Ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza”- mówił papież Jan Paweł II

Baraż z widmem wojny

Prezydent Rosji Władimir Putin podpisał w poniedziałek dekret o uznaniu separatystycznych "republik ludowych": Donieckiej i Ługańskiej na wschodzie Ukrainy. Putin i przywódcy separatystów w Donbasie podpisali też umowy o przyjaźni, współpracy i wzajemnej pomocy z Rosją. Rosyjski przywódca wygłosił w poniedziałek wieczorem ponadgodzinne orędzie, w którym nazwał Ukrainę "nieodłączną częścią" historii Rosji i jej przestrzeni kulturowej. Jak podał Reuters, Putin wydał rozkaz wojskom rosyjskim wkroczenia na terytorium wschodniej Ukrainy.

Czy sportowe życie powinno toczyć się dalej? Coraz głośniej słychać o zmianie miejsca marcowego spotkania barażowego o katarski mundial, w którym Polska zmierzy się ze „Sborną”.

- Będziemy się starać o to, przynajmniej takie mam zapewnienie ze strony Polskiego Związku Piłki Nożnej, żeby w wersji minimalnej rozegrać ten mecz na terenie neutralnym - powiedział w Polskim Radiu 24 minister sportu turystyki Kamil Bortniczuk.

Historia, także polska i rosyjska, zna przykłady, w których boiskowe wydarzenia rozgrywały się w cieniu znacznie ważniejszych okoliczności, a czasem nawet stawały się przyczyną międzynarodowych konfliktów.

„Mecz Śmierci”

Więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych wygrywają mecz z piłkarską elitą Wermachtu i na fali entuzjazmu zostają wyniesieni poza stadion przez szalejący tłum. Brzmi jak scenariusz filmu i rzeczywiście taki rozwój wydarzeń był możliwy tylko na szklanym ekranie.

„Victory”, w Polsce znany jako „Ucieczka do Zwycięstwa”, to obraz, w którym na planie hollywoodzkie gwiazdy spotkały się z tymi futbolowymi. Michael Caine, Sylwester Stallone, czy Max Von Sydow zagrali u boku Pele, Bobby’ego Moore’a i Kazimierza Deyny. Wyszła z tego łzawa opowieść na miarę „Rocky’ego” czy „Rambo” – niezbyt realna, za to świetnie podnosząca na duchu,

Rzeczywistość II Wojny Światowej była zupełnie inna, o czym świadczy przykład „Meczu Śmierci” z 1942 roku. 9 sierpnia w Kijowie piłkarze ligi radzieckiej, w większości z miejscowego Dynama, wygrali 5:3 z żołnierzami Luftwaffe. Zrobili to, mimo licznych ostrzeżeń o możliwych konsekwencjach pokonania Niemców. I rzeczywiście – wielu zawodników zwycięskiej drużyny nie doczekało końca wojny – zostali aresztowani, zesłani do obozów pracy, nawet rozstrzelani. Inna sprawa, że jak dowodzą historyczne badania – w większości przypadków nie miało to jednak bezpośredniego związku ze wspomnianym „Meczem Śmierci”. Sportowcy, podobnie jak duża część rosyjskiego społeczeństwa, w czasie II Wojny Światowej w znacznej liczbie należeli do partyzantki, czy nawet bezpośrednio do NKWD. To właśnie z tą działalnością związany był ich późniejszy tragiczny los.

Nie zmienia to jednak faktu, że w tym okrutnym czasie każda wygrana z okupantem była na wagę złota, a także świadczyła o ogromnej odwadze.

Wilimowski – bohater tragiczny

Tragiczny w swojej wymowie jest także przykład jednego z największych zwycięstw w historii polskiej piłki. 27 sierpnia 1939 r. pokonaliśmy 4:2 Węgrów. Wynik tym donioślejszy, że uzyskany z jedną z czołowych jedenastek ówczesnego świata. Na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie nadchodzącą wojnę dało się jednak zauważyć nawet w kolorystyce – większość kibiców stanowili ubrani w zielone mundury żołnierze.

Dzień później, według pierwotnego planu Adolfa Hitlera, rozpocząć się miała II Wojna Światowa. Ostatecznie termin jej wybuchu został przełożony na 1 września, zatem pięć dni po wielkim triumfie większość jego uczestników znalazła się w ogniu znacznie ważniejszej walki. Dla największego z bohaterów wygranej nad Węgrami, zdobywcy trzech goli – Ernesta Wilimowskiego – oznaczało to konieczność dokonania dramatycznego wyboru. Urodził się jako Ernst Otto Pradella w niemieckich wówczas Katowicach i w kolejnych latach właśnie ojczyznę Adolfa Hitlera reprezentował, zresztą z bardzo dobrym skutkiem.

Pozwoliło mu to w miarę spokojnie przeżyć wojnę, ale po niej w ludowej Polsce jego nazwisko stało się synonimem zdrady. Jednego z obiektywnie najlepszych piłkarzy w naszej historii wymazano z kart historii. Władza w PRL-u niechętnie wspominała, że to właśnie Wilimowski na mundialu w 1938 r. aż czterokrotnie pokonywał brazylijskiego bramkarza. Ocena jego postawy jest z dzisiejszej perspektywy w zasadzie niemożliwa. Pozostaje tylko pamięć o wielkim piłkarzu i wielkim zwycięstwie, które przekreśliło piekło wojny.

„Wojna Futbolowa” czy „Wojna stu godzin”?

Historia, zwłaszcza konfliktów zbrojnych, rzadko bywa czarno-biała. Bez wątpienia jednak każdy przykład mieszania piłki nożnej z wojną to jej ciemna karta. Walki między Salwadorem i Hondurasem w 1969 roku zyskały nawet, nie do końca zasłużenie, miano „Wojny Futbolowej”.

Dwumecz eliminacji mistrzostw świata 1970 między tymi państwami stał się jedynie katalizatorem, iskrą zapalną rzuconą na ciągnące się od lat nieporozumienia. U siebie Honduras wygrał 1:0, co było następstwem nieprzespanej nocy piłkarzy rywali, którym nie dawali spokoju kibice gospodarzy. Salwadorczycy w rozegranym tydzień później rewanżu odpłacają z nawiązką. Piłkarze Hondurasu na stadion jadą wozem pancernym, podczas grania hymnu na maszt zamiast ich flagi zostaje wciągnięta brudna szmata, a po porażce 0:3 zostają pobici. Kilka godzin później granica między oboma państwami jest już zamknięta.

Wybucha „Wojna Futbolowa” – w Polsce określenie to zostało spopularyzowane przez książkę Ryszarda Kapuścińskiego pod tym samym tytułem. To bardzo chwytliwy termin, choć bardziej adekwatnym jest „Wojna stu godzin”. Konflikt jest krótki i intensywny. Ginie w nim ok. 2 tys. ludzi, a kończy go interwencja Organizacji Państw Amerykańskich. U jego podstaw leżą nacjonalistyczne napięcia między Hondurasem i Salvadorem, kumulowane od lat. Potrzebny był tylko pretekst, by sytuacja eskalowała do rangi konfliktu zbrojnego. Tym pretekstem stała się niestety piłka nożna.

Piłkarz, który „rozpętał wojnę na Bałkanach”

Wielu Chorwatów za pierwszy akt wojny bałkańskiej uznaje 13 maja 1990 r. i mecz flagowych drużyn Serbii – Crvenej Zvezdy Belgrad i powstającej Chorwacji – Dinama Zagrzeb.

W Zagrzebiu wrzało już na kilka godzin przed spotkaniem. Z Belgradu przyjechali kibice w liczbie 2000, w większości uzbrojeni w kije, noże i wszystko, czym dało się uderzyć lub rzucić. Przyszła stolica Chorwacji była demolowana od rana, a starcia wkrótce przeniosły się na murawę. Sam mecz potrwał 10 minut, po czym został przerwany, a boisko zamieniło się w istne pole bitwy.

Przyjezdni piłkarze szybko uciekli do szatni, ale ci z Dinama, wkrótce przemianowanego dla jeszcze większego podkreślenia narodowego charakteru na Croatię, w większości pozostali na murawie. I wtedy wydarzył się incydent, który zwłaszcza przez wielu Chorwatów jest do dziś uważany za symboliczny moment wybuchu wojny.

Obecni na meczu policjanci tylko teoretycznie mieli dbać o porządek. W praktyce byli to starannie wyselekcjonowani Serbowie z zadaniem zapobiegania wszelkim przejawom chorwackiej niezależności. Jeden z takich „stróżów prawa” zajmował się tym, do czego był szkolony, a więc pałowaniem przypadkowego kibica. Zauważył to Zvonimir Boban, gwiazda ówczesnego Dinama i potężnym kopnięciem z wyskoku znokautował policjanta. To zdarzenie zostało doskonale udokumentowane na zdjęciach i filmach, co sprawiło, że krewki futbolista w jednym momencie stał się idolem i symbolem walki o niepodległość Chorwatów, a wrogiem numer jeden w Serbii.

Oczywiście – wojna i tak by wybuchła, ale – podobnie jak ta między Salwadorem a Hondurasem – potrzebowała zapalnika, momentu, do którego będzie się można odwoływać. Takim zostało zachowanie Bobana, któremu nie przeszkodziło to jednak w zrobieniu zawrotnej międzynarodowej kariery. Wkrótce zgłosił się po niego słynny AC Milan, wtedy najlepszy klub świata. W Mediolanie, gdzie grał m.in. z Czarnogórcem Dejanem Saviceviciem, sięgnął po Puchar Mistrzów, a kilka lat później, już w barwach niepodległej Chorwacji, zdobył medal za trzecie miejsce na mistrzostwach świata.

Grający w cieniu wojny Jugosłowianie awansowali mimo tego na EURO 1992. Zostali z niego jednak karnie wykluczeni, co wykorzystała Dania, wskakując na ich miejsce i sensacyjnie wygrywając turniej. Eksplozję "Duńskiego Dynamitu" dokładnie opisaliśmy w innym miejscu.

O mundial, nie o honor

„Ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza” – to słowa wielkiego wojownika o pokój – papieża Polaka – Jana Pawła II.

Równie dosadnie określił to legendarny trener Liverpoolu – Bill Shankly:

„Niektórzy ludzie uważają, że futbol to kwestia życia i śmierci. Jestem bardzo rozczarowany takim podejściem. Piłka nożna to coś o wiele ważniejszego”.

Świat jest pełen piłkarskich fanatyków, czy ludzi, którym futbol, tak jak choćby brazylijskim wirtuozom – Ronaldinho czy Garrinchy – podarował szansę na drugie życie. Piłka nożna w wielu krajach jest religią. Najlepszy przykład tego fenomenu to zresztą Polska. Od wielu lat nie odnosimy sukcesów, czy to na arenie klubowej, czy reprezentacyjnej, a jednak piłka nadal bije u nas rekordy popularności. Nad Wisłą naprawdę łatwo uwierzyć w prawdziwość słów Jana Pawła II.

Niemniej sport ma łączyć, nie dzielić i być wolny od największych nawet zawirowań świata wielkiej polityki. Kiedy więc w patriotycznym uniesieniu będziemy oglądać 24 marca barażowy mecz Polaków z Rosjanami, pamiętajmy, że mimo wszystko to „tylko” piłka nożna, a nie „Wojna Futbolowa”.

 

Czytaj także:

MK

Polecane

Wróć do strony głównej