Liga Mistrzów: Liverpool - Villarreal. "Żółta Łódź Podwodna" po raz drugi obrała kurs na finał

2022-04-27, 14:20

Liga Mistrzów: Liverpool - Villarreal. "Żółta Łódź Podwodna" po raz drugi obrała kurs na finał
Villarreal po raz drugi stoi przed szansą awansu do finału Ligi Mistrzów. Szesnaście lat temu w decydującym momencie zawiódł Juan Roman Riquelme, obecnie jednym z liderów zespołu jest Arnaut Danjuma. . Foto: screen/Instagram - riquelmefootball10, villarrealcf

W gronie półfinalistów trwającego sezonu Ligi Mistrzów są jak "Kopciuszek" wśród gigantów. Villarreal w środowy wieczór stanie przed szansą sprawienia kolejnej sensacji i awansu do finału. Niemal równo 16 lat temu był o krok, ale w decydującym momencie nerwy zawiodły największą gwiazdę, kreowanego na następcę Diego Maradony - Juana Romana Riquelme.

  • Liverpool podejmie Villarreal w drugim półfinale Ligi Mistrzów
  • Hiszpanie to Kopciuszek w doborowym towarzystwie na tym etapie rozgrywek
  • Dla "Żółtej Łodzi Podwodnej" będzie to druga szansa na awans do finału
  • Szesnaście lat temu zabrakło zimnej krwi lidera w decydującym momencie - Juan Roman riquelme nie wykorzystał rzutu karnego
  • Początek meczu na Anfield Road o 21:00

Zidane czekał na jego koszulkę

- Bycie półfinalistą Ligi Mistrzów nic nie znaczy. Chcę zagrać w finale, bo tylko finalistów pamięta się przez lata – tak przed batalią w 1/2 finału Ligi Mistrzów sezonu 2005/2006 z Arsenalem mówił Juan Roman Riquelme.

Te słowa ówczesnej gwiazdy Villarrealu nic nie straciły na aktualności do dzisiaj. Jeśli ktoś nie wierzy, zapewne nie oglądał wtorkowego spektaklu, jaki stworzyły Manchester City i Real Madryt.

Riquelme był piłkarzem nietuzinkowym, stworzonym do roli dyrygenta na boisku. Pewnie dlatego lepiej odnajdował się w otoczeniu nieco słabszych piłkarsko kolegów, niż w wielkich klubach. Do Europy trafił w 2002 roku, ale w Barcelonie nie poradził sobie. Trochę przez obowiązujący wówczas limit trzech graczy spoza Unii Europejskiej, trochę z powodu własnej mentalności, która nie pozwalała mu pozostawać w cieniu gwiazd z Katalonii. Na pewno nie zabrakło umiejętności.

To na jego koszulkę czekał Zinedine Zidane po swoim pożegnalnym meczu w Realu.

- Jestem dumny mogąc kończyć tu karierę z koszulką wielkiego piłkarza – mówił „Zizou” po wymianie trykotów z Riquelme.

Argentyńczyk odnalazł się w Villarrealu, doprowadził go do największych sukcesów w historii, ale też w decydującym momencie zamknął drogę do osiągnięcia jeszcze większych.

Historyczny awans

Na przełomie tysiącleci ekipa z małego miasteczka nieopodal Valencii awansowała ponownie do Primera Division. Trzecie miejsce zajęte w sezonie 2004/2005 było najwyższym w historii klubu (przebiją ten wynik notując drugą lokatę trzy lata później), dało też przepustkę do upragnionej Ligi Mistrzów. A dokładnie do jej trzeciej rundy kwalifikacyjnej.

Już tam zaczęły się schody, trafili bowiem na wyżej notowany angielski Everton. Nie bez trudu dwukrotnie pokonali drużynę z miasta Beatlesów 2:1 i historyczny awans stał się faktem. W fazie grupowej los ponownie ich nie oszczędził. Mierzyli się z portugalską Benfiką, francuskim Lille i wielkim, zdecydowanie większym niż obecnie, Manchesterem United.

Choć grupę wygrali bez porażki, kwestia promocji ważyła się do ostatniego spotkania. Ostatecznie zajęli pierwsze miejsce zdobywając jedynie trzy gole, za to tracąc tylko jednego. Sensacyjnym outsiderem okazały się „Czerwone Diabły”, którym przypadła ostatnia lokata.

Kontrowersyjny przepis sprzymierzeńcem Villarrealu

Wygranie grupy Ligi Mistrzów sezonu 2005/2006 pozwoliło „Zółtej Łodzi Podwodnej” trafić wreszcie na słabszego – teoretycznie – rywala w 1/8 finału. Glasgow Rangers, cytując klasyka, „tanio skóry nie sprzedało”. Na szczęście dla Villarreal obowiązywała wówczas jeszcze kontrowersyjna zasada premiowania goli zdobytych na wyjeździe. Dzięki temu po remisie 2:2 w Szkocji, na własnym stadionie – El Madrigal – wystarczył wynik 1:1.

Na tym piękna przygoda "Kopciuszka" miała się zakończyć. W ćwierćfinale czekał Inter, który podobnie jak w obecnych rozgrywkach Juventus i Bayern, wydawał się być przeszkodą nie do przejścia dla Villarrealu w Lidze Mistrzów. I podobnie jak Włosi i Niemcy musiał przełknąć gorzką pigułkę.

Zaczęło się błyskawicznie – już pierwsza minuta pierwszego starcia na San Siro przyniosła gościom bramkę Forlana. Ten gol okazał się decydujący w kontekście dwumeczu – po wyjazdowej porażce 1:2 Hiszpanie wygrali u siebie 1:0. Znów awansowali dzięki golowi zdobytemu na wyjeździe.

Wyszli z cienia Valencii

półfinałach zmierzyły się FC Barcelona z AC Milanem i Villarreal z Arsenalem. Kibice cieszyli się na piękne mecze, bowiem cała czwórka w powszechnej opinii preferowała ofensywny futbol. Kto mógł przewidzieć, że w czterech spotkaniach padną zaledwie dwa gole? Tego decydującego o awansie "Blaugrany" zdobył w Mediolanie Ludovic Giuly.

Spotkanie w Londynie było ostatnim, jakie w europejskich pucharach Arsenal rozgrywał na swoim legendarnym Highbury. Wkrótce czekała ich przeprowadzka na Emirates Stadium, a w pożegnaniu uczestniczyć miał właśnie Villarreal.

Hiszpanie całkowicie wykluczyli z gry Thierry’ego Henry’ego, ale to właśnie Francuz rozpoczął akcję, po której bramkę na wagę wygranej strzelił obrońca Kolo Toure.

"Żółta Łódź Podwodna” pisała historię. Na etapie półfinałów Ligi Mistrzów tylko raz znalazł się klub z mniejszego miasta – AS Monaco. Villarreal obecnie ma zaledwie 50 tys. mieszkańców, 16 lat temu miał nawet nieco mniej. Od lat pozostawał w cieniu, nie tylko pod względem piłki nożnej, położonej nieopodal Walencji i klubu z tego miasta, który m.in. na przełomie wieków dwukrotnie docierał do finału Champions League.

Riquelme za mały na wielkie mecze?

Półfinałowy bój z Arsenalem był więc w miasteczku ogromnym wydarzeniem. Kameralny – jak na ten etap rozgrywek – stadion El Madrigal zapełnił się po brzegi. A gospodarze atakowali. Na wyżyny nieskuteczności wznosił się Guillermo Franco, w samej końcówce dwustuprocentowej sytuacji nie wykorzystał Diego Forlan.

I kiedy wydawało się, że to już koniec sędzia Valentin Iwanow podyktował kontrowersyjny rzut karny dla gospodarzy. Była już 90’ minuta. Do piłki nie mógł podejść nikt inny. Juan Roman Riquelme nie wyglądał jednak w tym momencie na pewniaka. Długo się wahał gdzie strzelić i zrobił to w najgorszy możliwy sposób. Piłkę z łatwością odbił strzegący bramki „Kanonierów” Jens Lehmann. Argentyńczyk, choć do końca zawodów pozostało jeszcze kilka minut, już się nie pozbierał. Stał z opuszczonymi rękoma. To była wielka rysa na sportowym życiorysie lidera.

Riquelme w całym dwumeczu z Arsenalem nie zachwycił. Jakby potwierdził opinię sztabu szkoleniowego Barcelony, który postawił na nim krzyżyk, uznając, że nie nadaje się do wielkich wyzwań. A szkoda, bo okazję, by się zrewanżować miałby doskonałą – w finale czekała przecież właśnie „Blaugrana”.

Chilijski mag, mistrz Europy i koszmar Dudka

- Byliśmy lepsi od Arsenalu, zasłużyliśmy na ten finał z Barceloną, ale widać miało być inaczej, bo nie strzeliłem tego feralnego karnego – wspominał po latach z żalem Riquelme.

- Fakt, że graliśmy jak równy z równym z Arsenalem, mającym w składzie takie gwiazdy jak Henry, Reyes, Pirès, Vieira, jest zasługą tylko trenera Pellegriniego. On swoją klasą niwelował różnice w umiejętnościach między piłkarzami – dodawał pomocnik Josico.

Osoba szkoleniowca – Manuela Pellegriniego – to coś co łączy Villarreal sprzed szesnastu lat z tym obecnym. Chilijczyk, podobnie jak Riquelme, odnajdywał się w słabszych klubach. Sukcesy święcił także z Malagą czy aktualnie Betisem Sevilla. Nie poszło mu w Realu Madryt i Manchesterze City.

Podobnie obecny trener Villarrealu – Unai Emery – najlepszy czas, poza tym teraz, miał w Sevilli czy Valencii. Dużo gorszy w PSG i Arsenalu.

„Żółta Łódź Podwodna” z sezonu 2005/2006 miała oczywiście więcej atutów. Marcos Senna to drugi czarnoskóry reprezentant w historii Hiszpanii. Zdobędzie z nią mistrzostwo Europy 2008 i trafi nawet do najlepszej jedenastki turnieju. Diego Forlan z Urugwajem grał w półfinale mistrzostw świata, indywidualnie zachwycał w barwach m.in. Atletico Madryt i Manchesteru United, o czym najlepiej – niestety – pamięta Jerzy Dudek. Oprócz tego jeszcze m.in. – były piłkarz Juventusu Turyn – Alessio Tacchinardi, kolejny reprezentant Argentyny – Juan Pablo Sorin, czy ocierający się o kadrę „La Furia Roja” Quique Alvarez i Rodolfo Arruabarrena.

Nie po drodze z Maradoną

Wypada jeszcze wspomnieć o głównym bohaterze tej opowieści. Juan Roman Riquelme w 2007 roku zdecydował się powrócić do klubu, z którego wyruszał na podbój Europy. W Boca Juniors Buenos Aires spędził ostatnie siedem lat kariery. Wygrywał mistrzostwo Argentyny, Copa Sudamericana i odpowiednik europejskiej Ligi Mistrzów – Copa Libertadores. Pomnik Riquelme dziś stoi obok Maradony przed stadionem La Bombonera.

Tym dwóm legendom południowoamerykańskiej piłki przez lata nie było jednak po drodze. Siłą rzeczy, gdy w Argentynie rodzi się wybitny piłkarz ze smykałką do bycia liderem, jest porównywany do „boskiego Diego”. Pablo Aimar, Andres D’Alessandro, czy właśnie Riquelme nie sprostali temu wyzwaniu. Choć nie da się ukryć, że to Juan Roman był zdecydowanie najbliżej.

Maradona, jako selekcjoner „Albicelestes” nie zabrał jednak Riquelme na mundial w 2010 roku. Argentyna odpadła tam po klęsce 0:4 z Niemcami, zaś legenda Villarrealu dołączyła do grona piłkarzy niespełnionych na arenie reprezentacyjnej.

Po jednym względem zdecydowanie bliżej mu do Lionela Messiego – obaj urodzili się 24 czerwca, choć Riquelme o dziewięć lat wcześniej.

Sprawią kolejną sensację?

Dzisiejszy Villarreal nie ma gwiazd na miarę niezapomnianego Argentyńczyka. Próżno w obecnym składzie szukać nawet postaci pokroju Forlana czy Senny. Liderami są Arnaut Danjuma, Dani Parejo, Pau Torres czy Gerard Moreno – piłkarze, którym daleko do statusu światowej czołówki.

Mimo tego „Żółta Łódź Podwodna” znów straszy w Europie. Teraz na ich drodze stanie ekipa z miasta Beatlesów – zespołu, który wylansował przebój będący inspiracją do niecodziennego przydomka zespołu z Villarreal.

Po wyeliminowaniu Juventusu Turyn i Bayernu Monachium w półfinałowym dwumeczu z Liverpoolem Hiszpanie znów – teoretycznie – stoją na straconej pozycji. Kibicom ponownie ciężko sobie wyobrazić odpadnięcie „The Reds” z dużo mniej renomowanym rywalem, ale przecież podobnie było przed ćwierćfinałami z Robertem Lewandowskim i spółką.

Co na środowy wieczór i rewanż przygotował Unai Emery? Czym tym razem zaskoczy jego Villarreal? Najważniejsze, by dostarczył przynajmniej tyle emocji ile szesnaście lat temu.


Posłuchaj

Piłkarze Liverpoolu zmierzą się z hiszpańskim Villarrealem w pierwszym meczu półfinałowym Ligi Mistrzów. "The Reds" są powszechnie uważani za faworytów, ale trener gospodarzy - Niemiec Jürgen Klopp ostrzega, by nie lekceważyć szkoleniowca rywali. O szczegółach z Londynu - Adam Dąbrowski (IAR) 0:53
+
Dodaj do playlisty

 


Półfinał Ligi Mistrzów:

Liverpool FC – Villarreal CF – środa, 27 kwietnia, 21:00

Sędzia spotkania będzie Szymon Marciniak

Rewanże zaplanowano na 3-4 maja. Finał 28. maja.

 

Czytaj także:

 

MK

Polecane

Wróć do strony głównej