Dominator Kraft, wiecznie drugi Kobayashi, ostatni taniec Prevca i błysk Zniszczoła. Z czego zapamiętamy ten sezon PŚ w skokach?

Paweł Majewski

Paweł Majewski

2024-03-25, 17:30

Dominator Kraft, wiecznie drugi Kobayashi, ostatni taniec Prevca i błysk Zniszczoła. Z czego zapamiętamy ten sezon PŚ w skokach?
Stefan Kraft (u góry z lewej), Aleksander Zniszczoł (u góry z prawej), Ryoyu Kobayashi (u dołu z lewej) i Peter Prevc (u dołu z prawej) mają za sobą bardzo udany sezon Pucharu Świata w skokach . Foto: PAP/EPA/ANTONIO BAT

Sezon 2023/2024 Pucharu Świata w skokach narciarskich dobiegł końca. Zapamiętamy go jako czas dominacji Austriaka Stefana Krafta i kiepskiej postawy Polaków, spośród których tylko Aleksander Zniszczoł był w stanie walczyć ze światową czołówką. Co jeszcze działo się od końca listopada do końca marca?

Sezon 2023/2024 Pucharu Świata rozpoczął się 25 listopada od konkursu w fińskiej Ruce, a zakończył 24 marca w słoweńskiej Planicy. W ciągu czterech miesięcy rywalizacji rozegrano 32 konkursy indywidualne, trzy drużynowe oraz trzy rywalizacje duetów.

Za nami emocjonujące miesiące, które miały swoich bohaterów. Nie brakowało też zawodników, którzy zawodzili. Niestety, w tej drugiej grupie na pierwszy plan wybija się większość reprezentantów Polski...

Jaki to był sezon i z czego go zapamiętamy? Jak wyglądają perspektywy Polaków na przyszłość? Zapraszamy na nasze obszerne podsumowanie.

Sezon bez wielkiej imprezy. Kraft mistrzem świata 

Na początku trzeba zauważyć, iż miniony sezon był specyficzny ze względu na brak jednej z dwóch najważniejszych imprez w kalendarzu skoków narciarskich. Nie rozgrywano bowiem ani zimowych igrzysk olimpijskich, ani mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym.

Obok Turnieju Czterech Skoczni czy cyklu Raw Air, najważniejszym wydarzeniem sezonu były zatem mistrzostwa świata w lotach narciarskich, które w dniach 26-28 stycznia rozegrano w austriackim Bad Mitterndorf.

Rywalizację lotników utrudniał wiatr, przez co w zawodach indywidualnych rozegrano tylko trzy z zaplanowanych czterech serii. Nie zabrakło jednak dramaturgii i powodów do świętowania dla kilkunastu tysięcy austriackich kibiców zgromadzonych pod skocznią.

Po pierwszym dniu rywalizacji i dwóch seriach na prowadzeniu znajdował się Timi Zajc. Słoweniec w tygodniach poprzedzających mistrzostwa spisywał się raczej przeciętnie, ale z Kulm i tak wyjechał z medalem. Brązowym, bo w trzeciej serii dał się wyprzedzić faworytom.

Lot na 228 metrów dał upragniony tytuł mistrzowski faworytowi gospodarzy i dominatorowi sezonu. Stefan Kraft zgromadził łącznie 647,4 pkt, niewiele więcej od srebrnego i brązowego medalisty. Niemiec Andreas Wellinger uzbierał bowiem w trzech skokach 645,2 pkt, a wspomniany już Timi Zajc - 642,7 pkt.

Brak sztucznego oświetlenia na skoczni Kulm sprawił jednak, że rywalizację trzeba było skończyć po trzech seriach, choć wiatr akurat się uspokoił, co mogło zwiastować wielkie emocje w czwartej...

Polacy o medale w austriackiej imprezie nie walczyli, ale i tak spisali się dużo lepiej niż przez większość sezonu. O swoich umiejętnościach latania przypomniał Piotr Żyła. Wiślanin spisał się świetnie: 218, 220,5 oraz 225 metrów to odległości, które dały mu szóste miejsce. Dwunasty był Aleksander Zniszczoł, który powoli łapał naprawdę wysoką formę.

W rywalizacji drużyn najlepsi okazali się Słoweńcy. Nacja słynąca z posiadania znakomitych lotników wyprzedziła Austriaków i Niemców. Polacy zajęli dopiero ósme miejsce w stawce 9 drużyn, ale tak daleka pozycja to efekt dyskwalifikacji Zniszczoła za nieregulaminowy kombinezon w drugim skoku. Mimo to medal był raczej poza zasięgiem naszej drużyny...


Posłuchaj

Piotr Żyła podsumował sezon 2023/24 w swoim wykonaniu (IAR) 0:14
+
Dodaj do playlisty

 

Polacy zawiedli. To nie był udany sezon Biało-Czerwonych

Mistrzostwa świata w lotach narciarskich i tak były jednym z lepszych występów naszej kadry w przekroju sezonu. Trzeba powiedzieć wprost: Biało-Czerwoni zawiedli. Wystarczy zresztą spojrzeć na liczby.

Jeszcze niedawno wydawało się, że sezon 2021/22 był najgorszym, jaki mógł przydarzyć się polskim skoczkom. To po jego zakończeniu z posadą pierwszego szkoleniowca kadry pożegnał się Michal Dolezal, a następcą Czecha został Thomas Thurnbichler.

Przed dwoma laty przez cały sezon Biało-Czerwoni wywalczyli dwa miejsca na podium w Pucharze Świata. Kamil Stoch był trzeci w Klingenthal, a Piotr Żyła drugi w Lahti. Kiepskie wyniki w przekroju całego sezonu osłodził jednak brązowy medal olimpijski, który na średniej skoczni w Pekinie zdobył Dawid Kubacki.

Tym razem medalu wielkiej imprezy, za jaką trzeba uznać MŚ w lotach, nie było. Biało-Czerwoni długo czekali nie tyle na podium, co w ogóle na miejsce w pierwszej dziesiątce konkursu... Wydawało się nawet, że jedenasta pozycja w zawodach jest swoistą klątwą wiszącą nad naszymi reprezentantami.


Posłuchaj

Kamil Stoch mówi wprost: to był najtrudniejszy sezon w moim życiu (IAR) 0:10
+
Dodaj do playlisty

 

Dopiero dwa ósme miejsca Aleksandra Zniszczoła w Willingen przełamały złą passę. Gdyby nie 30-latek, nie zobaczylibyśmy też żadnego z Polaków na podium konkursu. Trzecie pozycje w Lahti i w kończących sezon zawodach w Planicy były chwilami radości dla polskich kibiców pośród czterech miesięcy przepełnionych zwykle rozczarowaniami...

O Zniszczole będzie jeszcze okazja wspomnieć, jednak całościowo sezon 2023/24 był nawet słabszy niż ten sprzed dwóch lat. Wówczas Biało-Czerwoni wywalczyli do Pucharu Narodów 2321 punktów, podczas gdy w ostatnim sezonie dorobek był nieco skromniejszy - 2158 pkt.

Także ilość miejsc w pierwszej dziesiątce konkursu przemawia bardziej na korzyść ostatniego sezonu pod wodzą Dolezala niż drugiego pod batutą Thurnbichlera. Przed dwoma laty Polacy zaliczyli 13 miejsc w TOP10 konkursów. Tym razem lokat w szerokiej czołówce było tyle samo, jednak aż dziesięć z nich odpowiada Aleksander Zniszczoł.

Gdyby nie życiowy sezon pozostającego do tej pory w cieniu skoczka, można by mówić o klęsce Biało-Czerwonych. Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki w poprzednich latach dali nam wiele powodów do radości, a na wymienienie wszystkich ich sukcesów zabrakłoby pewnie miejsca w tym tekście. Trzech liderów polskiej kadry startowało jednak przez niemal cały sezon, wywalczając łącznie trzy miejsca w czołowej dziesiątce...


Posłuchaj

Kamil Stoch stara się szukać pozytywów po zakończeniu sezonu (IAR) 0:23
+
Dodaj do playlisty

 

W klasyfikacji końcowej PŚ polska "wielka trójka" była bardzo blisko siebie - Żyła zajął 25., Stoch - 26., a Kubacki - 28. miejsce. Dla porównania, przed rokiem Kubacki był czwarty, a gdyby nie konieczność nagłego zakończenia sezonu z powodów osobistych zająłby zapewne drugą pozycję. Żyła został wtedy sklasyfikowany na szóstym, a Stoch na czternastym miejscu.

Thurnbichler nie dał rady? Austriak będzie mógł się poprawić

Tym razem Piotr Żyła miał tylko trzy przebłyski swojego potencjału. Oprócz MŚ w lotach świetnie spisał się też w drugim konkursie w Lake Placid, gdzie był czwarty. Także na koniec sezonu pokazał, na co go stać, gdy zajął piątą pozycję w Planicy. Poza tym był nierówny i chimeryczny, dobre skoki przeplatał z fatalnymi, a do tego nieraz irytował swoją postawą w telewizyjnych wywiadach, gdy nie chciał odpowiadać na pytania.

Wielu kibiców irytował też Dawid Kubacki. Niedawny lider Biało-Czerwonych uparcie odmawiał rezygnacji choćby z jednego konkursowego weekendu i skupienia się na treningu, przekonując, że "zima jest od skakania". Gdy Thomas Thurnbichler w końcu postawił na swoim i nie zabrał go do Lahti, skoczek publicznie podważał tę decyzję. Do tego często tłumaczył słabe skoki "warunkami", co było nieraz wyśmiewane przez internautów.


Posłuchaj

Dawid Kubacki: ten sezon to droga przez mękę. Byliśmy zajechani (IAR) 0:26
+
Dodaj do playlisty

 

Kamil Stoch mało kiedy przypominał trzykrotnego mistrza olimpijskiego. Dość powiedzieć, że po raz pierwszy od sezonu 2005/06 ani razu nie zameldował się w czołowej dziesiątce konkursu Pucharu Świata. Kończące sezon zawody w Planicy wlały jednak trochę optymizmu. Stoch latał ładnie i plasował się w drugiej dziesiątce. To znaczna poprawa, bo ledwo tydzień wcześniej na mamucie w Vikersund skoczył... 105 metrów.

Nie ulega wątpliwości, że nie bez winy pozostaje też trener  Thomas Thurnbichler. Po zawodach w Planicy nasi najsłynniejsi skoczkowie wprost mówili, że Austriak przesadził z intensywnością przygotowań do sezonu, a zawodnicy już na początku rywalizacji czuli zmęczenie. Klapą okazało się też zgrupowanie na Cyprze zorganizowane na kilka tygodni przed startem Pucharu Świata.


Posłuchaj

Piotr Żyła nie ukrywa: byłem zmęczony już na początku sezonu (IAR) 0:29
+
Dodaj do playlisty

 

Co najważniejsze, nie ma mowy o buncie Kubackiego, Żyły i Stocha, którzy chcą nadal współpracować z Austriakiem. Ten zresztą ma ważny kontrakt do 2026 roku i pozostanie na stanowisku. Miejmy zatem nadzieję, że Thurnbichler wyciągnie odpowiednie wnioski z ostatnich kilku miesięcy...

Niespodziewany lider polskiej kadry. Zniszczoł dał nadzieję

O ile "wielka trójka" miała jedynie pojedyncze udane konkursy, o tyle niedoceniany do tej pory Aleksander Zniszczoł przez większość sezonu niósł na swoich barkach ciężar oczekiwań polskich kibiców. Co najważniejsze, doskonale sobie poradził z tym bagażem, a postęp, jakiego dokonał, jest chyba jedynym pozytywnym elementem sezonu 2023/24 dla naszej kadry.


Posłuchaj

Andrzej Grabowski rozmawiał z Aleksandrem Zniszczołem po zakończeniu sezonu Pucharu Świata (PR1/Przy Muzyce o Sporcie) 4:35
+
Dodaj do playlisty

 

Przez wiele lat Aleksander Zniszczoł uchodził za niespełniony talent. W 2012 roku został wicemistrzem świata juniorów. W Pucharze Świata jeszcze przed 18. urodzinami potrafił zająć dziewiąte miejsce w Zakopanem czy trzecie w drużynowych zawodach w Lahti. Później jednak jego kariera nie rozwinęła się we właściwy sposób.

Zniszczoł zniknął z Pucharu Świata, stając się zawodnikiem startującym regularnie w Pucharze Kontynentalnym. Tam zwykle spisywał się co najmniej dobrze - w 2019 roku zajął nawet drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Gdy jednak otrzymywał szansę w PŚ, przeważnie jej nie wykorzystywał. Dość powiedzieć, że zanotował niechlubną serię pięciu lat bez pucharowych punktów.

Promykiem nadziei był już sezon 2022/23. Thomas Thurnbichler zaufał skoczkowi z Wisły i regularnie zabierał go na Puchar Świata. Ten nie od razu odpalił, ale w drugiej części sezonu często plasował się w drugiej dziesiątce konkursów. Łącznie zgromadził 181 punktów, co było jego najlepszym wynikiem w karierze.

Na szczęście, ten rekord punktowy jest już nieaktualny. Zimą 2023/24 Aleksander Zniszczoł znacząco wyśrubował swoje osiągnięcia. Początek sezonu miał nieudany. W Ruce i w Lillehammer nie punktował, więc został wycofany do Pucharu Kontynentalnego. Tam dwukrotnie stanął na podium i od Turnieju Czterech Skoczni był już etatowym uczestnikiem Pucharu Świata, z tygodnia na tydzień mocniej zaznaczając swoją pozycję.

Początkowo problemem Zniszczoła była niemożność oddania dwóch równie dobrych skoków w konkursie. W Zakopanem na półmetku zawodów był czwarty, jednak skończył na 11. miejscu. Blisko historycznego sukcesu był dwa razy w Willingen. W sobotę zajmował trzecie miejsce po pierwszej serii, a w niedzielę nawet prowadził, i to ze sporą przewagą. W obu niemieckich konkursach słabiej spisywał się jednak w drugim skoku, co przełożyło się ledwo na dwa ósme miejsca...

Inaczej było w Lake Placid. W pierwszym z amerykańskich konkursów to w drugiej serii spisał się znakomicie, co pozwoliło awansować z 23. na szóstą pozycję. Widać było, że Zniszczoł ma potencjał na bardzo wysokie miejsca, ale problemem był brak regularności... Kibice obawiali się, czy skoczek daje sobie radę z presją.

Ich wątpliwości zostały rozwiane w Lahti. W Finlandii Aleksander Zniszczoł był drugi na półmetku, a w drugiej serii wytrzymał presję, finiszując ostatecznie na trzecim miejscu. Taką samą pozycję zajął też w ostatnich zawodach sezonu w Planicy.

W międzyczasie 30-latek zanotował udany norweski cykl Raw Air, który ukończył na dziewiątym miejscu. W drugiej połowie sezonu był zdecydowanym liderem reprezentacji Polski, co odzwierciedlają statystyki. 524 punkty i 19. miejsce w klasyfikacji generalnej to życiowe rezultaty Zniszczoła.

Istnieją solidne przesłanki, by wierzyć, że mający już obycie w rywalizacji o czołowe miejsca skoczek w kolejnych sezonach nie spuści z tonu.

Aleksander Zniszczoł podsumował sezon 2023/24:

Co dalej z polskimi skokami? Adam Małysz nie wyklucza zmian

Tak jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak jeden Aleksander Zniszczoł nie może przykryć obrazu kiepskiego sezonu w wykonaniu polskich skoczków. Co gorsza, nie dotyczy to wyłącznie kadry A. W innych czołowych reprezentacjach słabsza forma zawodnika X czy Y oznacza zwykle, że można go wycofać z rywalizacji w Pucharze Świata, gdyż zawodnik z zaplecza gwarantuje, że udanie go zastąpi.

Minionej zimy tak było u Austriaków czy nawet u Norwegów. U nas natomiast pucharowe punkty zdobyło zaledwie sześciu zawodników... Oprócz Zniszczoła, Żyły, Stocha i Kubackiego byli to Paweł Wąsek, który w porównaniu z poprzednim sezonem zaliczył zauważalny regres, oraz Maciej Kot, który oddał kilka niezłych skoków na Raw Air, ale i tak daleko mu do formy sprzed lat.

Kadra B przeciętnie spisywała się w Pucharze Kontynentalnym, a zawodnicy publicznie wyrażali wotum nieufności wobec trenera Davida Jiroutka. Najostrzej było w styczniu, gdy Jakub Wolny wprost skrytykował Czecha w telewizyjnej rozmowie. Skończyło się zawieszeniem zawodnika przez Polski Związek Narciarski.

Wspomniany Wolny, a także Klemens Murańka i Andrzej Stękała to zawodnicy, którzy powoli zbliżają się do trzydziestki. W przeszłości Wolny i Murańka zdobywali medale juniorskich mistrzostw świata, a Stękała zajmował nawet drugie miejsce w konkursie PŚ w Zakopanem. Te czasy dawno minęły. Zakończony w niedzielę sezon był trzecim z rzędu, w którym Murańka nie punktował w Pucharze Świata oraz drugim z kolei bez choćby jednego miejsca w czołowej trzydziestce PŚ u Wolnego i Stękały...

Przykład Aleksandra Zniszczoła pokazuje, że skoczków z roczników 1994-1995 nie powinno się jeszcze skreślać, ale wydaje się, że pod wodzą Jiroutka, któremu nie ufają i którego metody pracy podważają, nic dobrego ich już nie czeka. Problem zauważył też Adam Małysz. Prezes Polskiego Związku Narciarskiego nie wykluczał, iż kadra B będzie miała nowego trenera.

Gdzie jest młodzież? Brakuje świeżej krwi

Martwić musi też brak świeżej krwi w polskich skokach. Jeszcze niedawno wydawało się, że do szerokiej światowej czołówki doszlusować może Paweł Wąsek, jednak za 24-latkiem kiepska zima. Na jej koniec w bardzo dobrym stylu wygrał jednak konkurs Pucharu Kontynentalnego w Zakopanem. Oby triumf w drugoligowych zawodach był zwiastunem poprawy dyspozycji skoczka, który wciąż uważany jest za lidera młodego pokolenia Biało-Czerwonych.

Kompletnie pogubili się Tomasz Pilch czy Kacper Juroszek. O tym drugim Thurnbichler mówił, że jest największym talentem w Polsce, co jednak nie przeszkodziło mu "zdegradować" Juroszka do kadry B. W niej zresztą Kacper Juroszek też spisywał się przeciętnie. Ani razu nie wskoczył przecież do czołowej "10" zawodów PK. Trzeba jednak oddać, że w porównaniu z Pilchem, który przez całą zimę wywalczył zaledwie trzy punkty do klasyfikacji Pucharu Kontynentalnego, Juroszek nie radził sobie aż tak źle...

Spodziewanego kroku naprzód nie zrobili bohaterowie z wcześniejszego sezonu. Jan Habdas w 2023 roku zdobył brązowy medal w konkursie indywidualnym na mistrzostwach świata juniorów. W tych samych zawodach błyszczał też Kacper Tomasiak, który zajął czwarte miejsce, choć rywalizował z zawodnikami nawet o cztery lata starszymi. W kolejnym sezonie Habdas zajmował miejsca w trzeciej dziesiątce Pucharu Kontynentalnego, a Tomasiak na MŚ juniorów finiszował na 26. miejscu...

Pojawiły się za to kolejne talenty. 19-letni Tymoteusz Amilkiewicz był piąty na juniorskim czempionacie, a o dwa lata młodszy Łukasz Łukaszczyk zajął siódme miejsce. Obaj znaleźli się w składzie ekipy, która wywalczyła na mistrzostwach w Planicy brązowe medale.

Zarówno Amilkiewicz, jak i Łukaszczyk zdobyli też punkty w Pucharze Kontynentalnym, dzięki czemu zdobyli prawo występu w konkursach Pucharu Świata. Przykład Habdasa i Tomasiaka pokazuje jednak, że nie sposób zakładać, iż w kolejnym sezonie zrobią krok do przodu... Ten brak solidnych fundamentów jest zresztą cechą charakterystyczną naszych skoków narciarskich.

Stefan Kraft dominatorem. Wielki sezon Austriaka

Tyle o Polakach i o naszych problemach. Miniony sezon przyniósł też bowiem wielu pozytywnych bohaterów. Na pierwszy plan wybił się oczywiście Stefan Kraft. Austriak, o czym już wspominaliśmy, został mistrzem świata w lotach, ale to tylko wisienka na jego torcie, którego składnikami są liczne sukcesy w sezonie 2023/24.

Kraft w świetnym stylu po raz trzeci w karierze wywalczył Kryształową Kulę za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Wygrał aż czternaście konkursów, a na podium stawał 21 razy. Tylko jednego zwycięstwa i jednego miejsca w czołowej trójce zabrakło do wyrównania rekordów Petera Prevca z sezonu 2015/16.

30-letni Austriak pobił natomiast rekord wszech czasów pod względem liczby miejsc na podium. Wraz z końcem sezonu jego wynik zatrzymał się na 118 konkursach, które ukończył w najlepszej trójce. Dla porównania, dotychczasowy rekordzista Janne Ahonen może się pochwalić miejscem na podium w 108 pucharowych zawodach.

Także pod względem liczby zwycięstw Kraft idzie na rekord. Wyprzedził już Adama Małysza i Kamila Stocha (po 39 wygranych konkursów) oraz Jensa Weissfloga (36 zwycięstw). Ma w dorobku już 43 triumfy i goni Mattiego Nykaenena (46 wygranych) oraz rekordzistę wszech czasów Gregora Schlierenzauera (53 zwycięstwa).

Nie brakuje osób, które wytykają Kraftowi, że ten rzadko wygrywa z dużą przewagą, a sędziowie czasem zbyt pochopnie wystawiają mu najwyższe noty za styl. Nie ulega jednak wątpliwości, iż Austriak był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem ostatniego sezonu. Mimo niełatwej konkurencji ze strony Ryoyu Kobayashiego i Andreasa Wellingera zapewnił sobie Kryształową Kulę już w Vikersund, gdy do zakończenia sezonu pozostawały jeszcze trzy indywidualne konkursy.

Mimo wpadek w Willingen i w Lahti, gdzie w pierwszych konkursach nie wchodził do drugiej serii, czy w Lake Placid, gdy popsuł drugi skok i spadł z pierwszego na 24. miejsce, sezon Krafta był niemal perfekcyjny. Austriak triumfował też w cyklu Raw Air, a małej Kryształowej Kuli za loty dopiero w ostatnim konkursie sezonu pozbawił go rodak Daniel Huber, który perfekcyjnie latał w Planicy i niedzielny konkurs wygrał z aż 43-punktową przewagą.

Jeśli Stefan Kraft może jednak czuć jakiś niedosyt, będzie on dotyczył tylko Turnieju Czterech Skoczni....

Ryoyu Kobayashi zawsze drugi, ale... w TCS pierwszy

Niemiecko-austriacką imprezę Kraft wygrał tylko raz: w 2015 roku. W kolejnych sezonach miewał ogromne problemy w noworocznym konkursie w Garmisch-Partenkirchen, gdzie nieraz nie wchodził nawet do drugiej serii. Kibice zastanawiali się, czy "miłość" Austriaka do olimpijskiego obiektu w Ga-Pa nie przeszkodzi mu w walce o Złotego Orła podczas 72. edycji Turnieju Czterech Skoczni.

Bez wątpienia Stefan Kraft przystępował do prestiżowego turnieju jako faworyt numer jeden. Wszak wygrał aż pięć z ośmiu rozpoczynających sezon konkursów, w tym cztery pierwsze. Na przełomie roku nadal skakał bardzo dobrze, a na nielubianej skoczni w Ga-Pa był szósty, jednak nie wystarczyło to, by zwyciężyć w TCS.

Austriacki faworyt wygrał zawody w Bischofshofen, jednak w klasyfikacji generalnej był dopiero trzeci. Jego łączna nota za osiem skoków wyniosła 1112,7 pkt. Równo o osiem punktów lepszy był Andreas Wellinger, który nie mógł być w pełni zadowolony. Niemiec nie przełamał wszak trwającej już 22 lata niemocy skoczków z kraju naszych zachodnich sąsiadów, którzy wciąż nie mogą wygrać TCS.

Wellinger był najlepszy w Oberstdorfie, a po konkursie w Ga-Pa utrzymał jeszcze prowadzenie w cyklu. W austriackiej części lepszy był jednak Ryoyu Kobayashi, który po raz trzeci sięgnął po Złotego Orła. Japończyk zgromadził aż 1145,2 pkt i nie pozostawił złudzeń Wellingerowi oraz Kraftowi. W odróżnieniu od dwóch głównych rywali nie wygrał jednak ani jednego z czterech konkursów!

Kobayashi był jednak niesamowicie regularny. Na każdej skoczni zajmował bowiem drugie miejsce. W Oberstdorfie przegrał z Wellingerem, w Ga-Pa ze Anze Laniskiem, w Innsbrucku z Janem Hoerlem, a w Bischofshofen z Kraftem. Japończyk został pierwszym w dziejach zwycięzcą TCS, który w każdym z konkursów był klasyfikowany na 2. miejscu.

Druga pozycja "prześladowała" zresztą znakomitego skoczka przez cały sezon. Ryoyu Kobayashi wygrał bowiem ledwo dwa konkursy, natomiast aż w dziesięciu kończył rywalizację na drugim miejscu! Nie może zatem zaskakiwać fakt, że w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Azjata zajął... drugą pozycję.

Świetny początek i słaby koniec. Nierówny sezon Niemców

Skład czołowej trójki klasyfikacji generalnej uzupełnił Andreas Wellinger. Niemiec skakał daleko i równo przez cały sezon, może z wyjątkiem ostatniego weekendu w Planicy, gdy zmęczenie dało mu chyba znać o sobie.

Dwa zwycięstwa, jedenaście miejsc na podium, dwadzieścia pięć konkursów zakończonych w czołowej dziesiątce - te statystyki pokazują, jak świetny sezon ma za sobą Wellinger. Trzeba jednak przyznać, że w przekroju czterech miesięcy był on jedynym podopiecznym Stefana Horngachera prezentującym cały czas wysoką dyspozycję.

W pierwszym konkursie sezonu, w Ruce, żaden z sześciu niemieckich skoczków nie zajął miejsca niższego niż dwunaste. W kolejnych tygodniach Karl Geiger wygrał dwa razy w Klingenthal, a Pius Paschke zanotował swój pierwszy triumf w konkursie Pucharu Świata podczas zawodów w Engelbergu. Dobrze skakał też Stephan Leyhe.

Od Turnieju Czterech Skoczni dyspozycja Niemców, a zwłaszcza Geigera i Leyhe, znacznie jednak się pogorszyła. Solidnie, choć słabiej niż na początku sezonu, prezentował się Paschke. Oprócz Wellingera jedynym mocnym punktem ekipy Horngachera był Philipp Raimund, który w Lake Placid wywalczył swoje pierwsze w karierze indywidualne podium PŚ.

Nic dziwnego, ze słabnący Niemcy spadali w klasyfikacji Pucharu Narodów. Zaczęli jako liderzy klasyfikacji, jednak najpierw dali się wyprzedzić Austriakom, a w ostatnich konkursach także Słoweńcom.

Austriacy wygrali Puchar Narodów, bo przez niemal cały sezon nie wychodzili z formy. Stefan Kraft błyszczał, ale bardzo dobrze skakali też inni, którzy, w porównaniu do Niemców, prezentowali też równą dyspozycję. Mowa o Janie Hoerlu, Michaelu Hayboecku, Manuelu Fettnerze czy Danielu Tschofenigu.

Osobną kategorię stanowi Daniel Huber. Skoczek, który wrócił do rywalizacji po ciężkich kontuzjach, początkowo wcale nie był pewniakiem do składu na konkursy PŚ. W ostatnich tygodniach sezonu osiągnął jednak życiową formę, wygrał konkurs lotów w Vikersund, a styl, w jakim triumfował w niedzielę w Planicy, będzie wspominany latami.

Mistrz schodzi ze sceny. Peter Prevc godnie pożegnany

Ostatni konkurs sezonu w Planicy to zwykle czas pożegnań zawodników, którzy kończą sportową karierę. Nie inaczej było i w 2024 roku, choć tym razem pożegnanie było wyjątkowe. Narty na kołku zdecydował się wszak zawiesić Peter Prevc, jeden z największych sportowych idoli słoweńskich kibiców.

31-latek dobrze spisywał się w tym sezonie i wydawało się, że nie myśli o końcu kariery. Na początku lutego jeden z najwybitniejszych skoczków XXI wieku zwołał jednak konferencję prasową, na której poinformował o swoich planach.

Ciężko powiedzieć, czy ta decyzja sprawiła, że w Pero wstąpiły nowe siły, jednak jego wyniki uległy wielkiej poprawie. Do lutego skakał dobrze, jednak nie mógł wskoczyć na podium żadnego konkursu. Po ogłoszeniu swoich planów rzucił wyzwanie najlepszym zawodnikom obecnego sezonu.

Czterokrotnie kończył konkursy na drugim miejscu, jednak wciąż polował na 24. w karierze konkursową wygraną. Dopiął swego w chyba najlepszych możliwych okolicznościach.

Gdy okazało się, że idol słoweńskich kibiców zakończy karierę w Planicy, finał Pucharu Świata stał się dla gospodarzy jeszcze ważniejszy niż zwykle. Dwadzieścia tysięcy kibiców przyjechało pod Letalnicę tylko po to, by oddać hołd żywej legendzie słoweńskiego sportu.

W piątkowych zawodach Peter Prevc uszczęśliwił swoich fanów w najlepszy możliwy sposób. Na półmetku zawodów minimalnie przegrywał z Danielem Huberem, ale w drugiej serii zdołał wyprzedzić Austriaka i triumfował przed swoją publicznością po raz ostatni!

Kibice oszaleli ze szczęścia, a dwa dni później, gdy Prevc zajął szóste miejsce, pożegnali swojego idola z największymi honorami. Hasło "Hvala, Peter" było mottem przewodnim ostatniego weekendu sezonu 2023/24.

Patrząc na dyspozycję, jaką w tym sezonie prezentował Peter Prevc, nie tylko słoweńscy fani skoków mogą żałować, iż Słoweniec tak szybko zdecydował się skończyć ze sportem. Wszak we współczesnych skokach nie brakuje przykładów, że w dojrzałym wieku można rywalizować z sukcesami...

Weteran bawi się skokami. Noriaki Kasai nie patrzy w metrykę

Simon Ammann urodził się w 1981 roku, Manuel Fettner w 1985, Kamil Stoch i Piotr Żyła w 1987, a Dawid Kubacki, Pius Paschke czy Robert Johansson w 1990. Wszyscy oni z niezłym skutkiem skaczą w pucharowych zawodach, choć żaden obecnie nie zalicza się do ścisłej czołówki Pucharu Świata. Najbliżej tego statusu są Paschke oraz Fettner, który jednak ani razu minionej zimy nie stanął na podium.

Na pucharowej karuzeli możemy jednak znaleźć zawodnika, który sprawia, że nawet 43-letniego Ammanna ciężko nazwać weteranem. Noriaki Kasai urodził się w 1972 roku. W wieku 21 lat zostawał mistrzem świata w lotach, a w miniony piątek... skakał w drugiej serii konkursu Pucharu Świata w Planicy.

Powiedzieć, że Japończyk oszukuje metrykę, to nic nie powiedzieć. 51-latek w poprzednich sezonach bywał uważany za hobbystę, który nadal skacze, bo po prostu to kocha, jednak nikt nie brał go pod uwagę jako zawodnika reprezentującego Japonię w europejskich konkursach Pucharu Świata. Od marca 2019 roku legendarny skoczek czekał na kolejne pucharowe punkty.

Doczekał się 17 lutego, gdy w pierwszym z dwóch konkursów w Sapporo zajął 30. miejsce. Stary mistrz nie skończył jednak sezonu z jednym punktem. Otrzymał od trenerów szansę występu w Europie. Skakał w Lahti, Oslo, Trondheim, Vikersund i w Planicy. Do końca zimy jeszcze trzykrotnie wchodził do drugiej serii, kończąc sezon z dorobkiem 10 punktów.

W piątkowym konkursie w Planicy był dwudziesty dziewiąty, bijąc kilka rekordów. Noriaki Kasai nie tylko poprawił swoje osiągnięcie jako najstarszy uczestnik i zdobywca punktów w konkursie Pucharu Świata, ale został też najstarszym uczestnikiem i najstarszym punktującym w konkursie lotów. Ponadto jest najstarszym zawodnikiem, który poszybował poza 200. metr.

Wielu kibiców z przymrużeniem oka brało deklaracje Kasaiego sprzed kilku lat, że ten chce skakać zawodowo do 60. roku życia. Dzisiaj jednak weteran wydaje się japońskim skoczkiem numer cztery, po Ryoyu Kobayashim, Renie Nikaido i Junshiro Kobayashim. Jeśli utrzyma formę, niewykluczone, że za rok weźmie udział w mistrzostwach świata w Trondheim. Po raz ostatni startował w czempionacie globu w 2017 roku.

Norweski konflikt. Alexander Stoeckl dla Polaków?

Wzruszające pożegnanie Petera Prevca czy wyczyny weterana z Japonii to przykłady pozytywnych sytuacji związanych z pucharową rywalizacją. Takich, które obserwując, można się uśmiechnąć, a nawet uronić łzę wzruszenia. W ostatnich miesiącach nie zabrakło jednak również mniej sympatycznej sytuacji.

Mowa o konflikcie w reprezentacji Norwegii. Choć wyniki nie do końca na to wskazują, kraj będący kolebką skoków narciarskich, zmaga się z pewnymi problemami. Od dwóch lat reprezentacja nie ma głównego sponsora, którego logo gościłoby na kaskach zawodników. Maleje liczba skoczni i trenujących zawodników, a kibice nie wypełniają już trybun podczas norweskich konkursów tak licznie jak jeszcze dekadę temu.

Przeciętny fan skoków nie zwracał na to uwagi, gdyż na tablicach wyników zwykle wszystko się zgadzało. Od 2011 roku trenerem "Wikingów" jest Alexander Stoeckl. Austriak przejął drużynę po słynnym Mice Kojonkoskim i na pewno nie obniżył jej poziomu. Norwegowie przez lata zdobywali laury we wszystkich możliwych imprezach, a w sezonie 2022/23 prawdziwym dominatorem był Halvor Egner Granerud.

Teraz Granerud nie skakał już tak dobrze. Robił sobie przerwy od startów, jednak nie pomogło mu to w znaczącej poprawie dyspozycji. Dość powiedzieć, że ani razu nie stanął na pucharowym podium. Granerud był w kryzysie, ale świetnie skakali Johann Andre Forfang, Marius Lindvik czy młody Kristoffer Eriksen Sundal, który wdarł się do światowej czołówki. Sundal aż trzykrotnie meldował się w najlepszej trójce PŚ i szkoda, że zakończył sezon przedwcześnie po upadku w Oslo.

Niespodziewanie po nieudanych dla Norwegów mistrzostwach świata w lotach, w tamtejszej prasie ukazał się list zawodników domagających się od federacji zwolnienia trenera Stoeckla. Nieformalnym rzecznikiem skoczków stał się Forfang, który... zanotował najlepszy sezon od pięciu lat, zwyciężając w dwóch konkursach.

Zawodnicy zarzucali austriackiemu szkoleniowcowi brak wsłuchiwania się w ich potrzeby i błędy w przygotowaniach. Stoeckl nie pojechał na konkursy do USA i Japonii, ale liczył, że konflikt uda się załagodzić. Skoczkowie jednak nie wyobrażali sobie dalszej współpracy.

Ze stanowiska zrezygnował dyrektor norweskiej kadry Clas Brede Brathen, który był sojusznikiem Stoeckla. Austriak do końca sezonu nie pojawił się w gnieździe trenerskim, będąc zastępowanym przez swoich asystentów.

Wydaje się niemal pewne, że 13-letnia praca Alexandra Stoeckla w Norwegii dobiegnie końca. Okazję zwietrzyli inni. Między innymi Adam Małysz, który widziałby Austriaka w roli dyrektora ds. skoków w Polskim Związku Narciarskim.

Obcięte limity. Niektórzy na tym stracili

Przed rozpoczęciem sezonu nie zabrakło kontrowersji. Światowa federacja zdecydowała, że sześć najmocniejszych reprezentacji: Austria, Słowenia, Niemcy, Norwegia, Japonia i Polska, straci po jednym miejscu w zawodach Pucharu Świata. FIS zdecydowała o okrojeniu limitów startowych z siedmiu do sześciu i z sześciu do pięciu zawodników.

Decyzja wzbudziła krytykę ze strony przedstawicieli zainteresowanych państw, w tym Polski. Jak pokazał cały sezon, w naszym wypadku obcięcie limitu niewiele zmieniło. W minionych miesiącach nieraz mieliśmy problem ze skompletowaniem piątki zawodników będących w formie odpowiedniej na Puchar Świata...

Jeśli kogoś zmniejszony limit dotknął, to Austriaków. Stefan Kraft, Michael Hayboeck, Jan Hoerl, Daniel Tschofenig, Daniel Huber, Manuel Fettner - mając takich rywali, ciężko zawodnikom z Pucharu Kontynentalnego wskoczyć do elity. Nieco rzadziej szanse od trenera Andreasa Widhoelzla szanse otrzymywali solidny Clemens Aigner oraz mistrz świata juniorów Stephan Embacher, który uważany jest za największy aktualnie talent w skokach.

Pozostali Austriacy mogli liczyć jedynie na start w konkursach w Innsbrucku czy Bischofshofen. Pewna rotacja występowała też u Norwegów, choć ci mieli nieco słabszy sezon niż w poprzednich latach. Dla większości drużyn nowe limity okazały się jednak neutralne albo korzystne.

Dzięki temu, że najsilniejsi stracili sześć miejsc w pucharowych zawodach, zawodnikom ze słabszych skokowo państw było łatwiej o miejsce w czołowej "30" konkursów. Część z nich pokazała zresztą potencjał na coś więcej niż tylko ciułanie punktów w trzeciej dziesiątce.

W tej grupie można wymienić nawet Gregora Deschwandena. Szwajcarów ciężko nazywać outsiderami, jednak od czasów największych sukcesów Simona Ammanna, nie mieli zawodnika ze ścisłej światowej czołówki. 32-letni Deschwanden zapracował na miano "solidnego", ale na pierwsze pucharowe podia musiał czekać do sezonu 2023/24.

Także Niko Kytosaho wykonał minionej zimy krok do przodu. Finowie wciąż próbują mozolnie odbudować swoją dawną pozycję. Jak dotąd, wychodzi im to średnio, ale siódme miejsce Kytosaho na mistrzostwach świata w lotach może wlać w fińskie serca nieco optymizmu.

Nowe kraje dochodzą do głosu. Amerykanie mają talenty

Nieliczni kibice skoków we Włoszech mogą być natomiast bardzo uradowani. Zarówno Alex Insam, jak i Giovanni Bresadola w minionym sezonie dość regularnie punktowali i to na pozycjach bliżej drugiej, niż trzeciej dziesiątki. Niestety, Bresadola upadł podczas konkursu drużynowego w Planicy i zerwał więzadło krzyżowe. Życzymy mu szybkiej rehabilitacji, gdyż Włosi doczekali się bardzo mocnej dwójki zawodników, która może zaskoczyć w nowym formacie duetów.

Jeszcze więcej powodów do zadowolenia mają Amerykanie. Niespełna 20-letni Erik Belshaw oraz 19-letni Tate Frantz pokazali w ostatnich miesiącach bardzo duży potencjał. Nie zawsze młodzi skoczkowie z USA byli regularni, miewali też problemy z dyskwalifikacjami za sprzęt, jednak sportowo zanotowali spory postęp. Belshaw w Planicy zajął nawet ósme miejsce! Obu młodzieńców będziemy obserwować w kolejnych sezonach, bo wydaje się, że takich talentów w XXI wieku Amerykanie jeszcze nie mieli.

Na koniec warto też poświęcić dwa słowa Jewhenowi Marusiakowi. Ukraińcy nigdy nie mieli zbyt dobrych warunków do trenowania skoków narciarskich, a w ostatnich latach z wiadomych względów jest im jeszcze trudniej. Mimo to 24-latek swoimi wynikami już zapracował na miano najlepszego skoczka z Ukrainy, który kiedykolwiek startował w zawodach PŚ. Już w poprzednim sezonie było nieźle, natomiast teraz Marusiak pokazywał potencjał zwłaszcza na skoczniach mamucich. Jedenaste miejsce w Vikersund czy piętnaste w Planicy mają swoją wymowę.

Takie przykłady pokazują, że także w mniej tradycyjnych skokowo państwach możemy znaleźć utalentowanych zawodników. Dla dobra skoków narciarskich pozostaje liczyć, że kolejne sezony przyniosą nam więcej Insamów, Belshawów czy Marusiaków. Przede wszystkim liczymy jednak, że w następnej edycji Pucharu Świata przeżyjemy znacznie więcej polskich sukcesów!

Autor: Paweł Majewski, PolskieRadio24.pl

Czytaj także:

PŚ w skokach 2023/2024


Polecane

Wróć do strony głównej