Albania - Polska meczem o "wszystko". Deyna, Smolarek, Lewandowski i Ibrahimović – bohaterowie takich starć

Bezpośrednie starcie Polski z Albanią (wtorek w Tiranie) w zasadzie zadecyduje o tym, kto zagra w marcowych barażach o mistrzostwa świata. Po naszej stronie z pewnością będzie doświadczenie, bowiem mecze „o wszystko” rozgrywaliśmy niemal w każdych eliminacjach.

2021-10-12, 11:49

Albania - Polska meczem o "wszystko". Deyna, Smolarek, Lewandowski i Ibrahimović – bohaterowie takich starć

Mecz prawdy Paulo Sousy

Powiązany Artykuł

Reprezentacja Polski PAP 1200.jpg
El. MŚ 2022: Albania - Polska. Wygrać i nie liczyć na cud. Analiza scenariuszy

Mecze „o wszystko” to nieodłączny element eliminacji mistrzostw świata czy Europy. Historia naszej reprezentacji nie stanowi w tym względzie żadnego wyjątku – graliśmy je i będziemy grać. Najbliższy już dzisiaj z Albanią i trudno o spotkanie bardziej mieszczące się w tej definicji.

Wygrana w Tiranie niemal zagwarantuje Biało-Czerwonym awans do baraży o przyszłoroczne finały mistrzostw świata. Porażka właściwie nas z tej walki eliminuje. Przekreśliłaby też cały okres pracy z kadrą Paulo Sousy, który objął ją po wygranych przez poprzednika eliminacjach EURO, w których ostatecznie nie wyszliśmy z grupy. Dla portugalskiego trenera starcie z Albanią również należy do gatunku tych o wszystko, zwłaszcza, że w kontrowersyjnych okolicznościach zatrudniał go Zbigniew Boniek – dziś już były prezes PZPN. Nowy – Cezary Kulesza – może nie być tak wyrozumiały, a za powodzenie misji Sousy nie ręczy własnym nazwiskiem.

Sytuację w „polskiej” grupie i możliwe warianty jej rozwinięcia omawiamy w innym miejscu. Tutaj przyjrzymy się temu, jak reprezentacja Polski radziła sobie grając z przysłowiowym „nożem na gardle”.

Wygwizdany bohater

Choć pamiętny mecz na Wembley został już w Polsce odmieniony przez wszystkie przypadki, nie sposób pominąć go w kontekście spotkań „o wszystko”.

REKLAMA

Eliminacje mistrzostw świata 1974 kadra Kazimierza Górskiego rozpoczęła fatalnie – od porażki 0:2 z Walią. Jako, że w grupie poza tą dwójką była jeszcze Anglia, zajęcie pierwszego miejsca wydawało się wówczas mrzonką. A jednak po domowej wygranej z „synami Albionu” i udanym rewanżu na Walijczykach jesienią 1973 r. na słynny już wtedy stadion Wembley jechaliśmy walczyć o awans.

Reszta jest historią – Jan Tomaszewski, czyli bramkarz, który zatrzymał Anglię, zabójcza kontra i gol Domarskiego a potem nagłówki wieszczące na Wyspach „koniec świata”.

Zwycięski remis legł u podstaw legendy Orłów Górskiego. Do eliminacji kolejnego mundialu przystępowaliśmy już jednak pod wodza Jacka Gmocha.

Mimo kompletu zwycięstw w pięciu pierwszych spotkaniach, przed ostatnim – z Portugalią – i tak nie mogliśmy być pewni awansu. Potrzebowaliśmy do tego remisu i taki rezultat ostatecznie osiągnęliśmy w Chorzowie. Najważniejsza bramka kwalifikacji padła bezpośrednio z rzutu rożnego. Stadion Śląski na moment zatrząsnął się od braw by za chwilę...wygwizdać strzelca. Był nim bowiem nielubiany na Śląsku gwiazdor jeszcze bardziej nielubianej Legii Warszawa – Kazimierz Deyna.

REKLAMA

Wyjątkowej urody gol kapitana dał nam awans na drugie z rzędu finały mistrzostw świata. Jak niewdzięczni byli wówczas polscy kibice przekonał się wkrótce nie tylko Deyna. Zajęcie piątego miejsca na mundialu przyjęto w Polsce jako klęskę. Trener Gmoch musiał odejść, a sam „Kaka” również nie zagrał więcej z orzełkiem na piersi.

Angielski nauczyciel

Powiązany Artykuł

Reprezentacja Polski 1200.jpg
Liga Narodów: z kim zagra reprezentacja Polski w kolejnej edycji? Znamy podział na koszyki

Nie tylko piąte miejsce na świecie, ale w ogóle sam awans do wielkiej imprezy w ciemno wzięliby kibice wychowani w latach 90-tych. W naszej historii rzadko byliśmy futbolową potęgą, która potrafiła wywalczyć promocję „ w cuglach”. W każdych eliminacjach, wcześniej czy później, przychodził więc czas klasycznego starcia „o wszystko”. Szczególnie nieudana pod tym względem okazała się ostatnia dekada XX wieku, w której ani razu nie udało się nam awansować do finałów mistrzostw świata czy Europy.

Oprócz pozbawionej wielkich gwiazd piłkarskiej generacji mieliśmy też wówczas wyjątkowego pecha w losowaniach. Zwłaszcza do Anglii, na którą trafiliśmy w każdym na cztery możliwe przypadki. Nie graliśmy z „ojcami futbolu” tylko kiedy organizowali oni EURO 1996 i nie brali udziału w kwalifikacjach.

Dziesięciolecie pobierania nauk rozpoczęliśmy jesienią 1990 r. przegrywając 0:2 na starcie eliminacji mistrzostw Europy 1992. Mimo tego kolejne rezultaty sprawiły, że nieco ponad rok później w przypadku ogrania Anglii u siebie mieliśmy jeszcze cień szansy na awans. Skończyło się remisem 1:1 w Poznaniu, a przez większość spotkania nawet prowadziliśmy. O awansie mogliśmy zapomnieć, a potem miało być już tylko gorzej.

REKLAMA

Pożegnanie Koseckiego i…Szpakowskiego

O ile bowiem w 1991 r. do końca pozostawaliśmy w grze, to w kilku kolejnych podejściach szanse na awans traciliśmy już dużo wcześniej i końcówkę eliminacji graliśmy raczej „o nic” niż „o wszystko”.

Działo się tak nawet, gdy w eliminacjach EURO 1996 uniknęliśmy Anglików. Już na starcie przegraliśmy 1:2 w Izraelu, a relacjonujący starcie dla TVP Dariusz Szpakowski powiedział, że „ma dość komentowania tak słabych spotkań reprezentacji”. Wkrótce nastąpiła widoczna poprawa – m.in. dwa remisy z Francją i rozgromienie 5:0 Słowacji.

Ostatecznie marzenia o pierwszych w historii finałach mistrzostw Europy zaprzepaściliśmy w Bratysławie, w stylu bodaj najgorszym z możliwych. Nie dość, że przegraliśmy 1:4 to mecz kończyliśmy w dziewiątkę po czerwonych kartkach i niesportowym zachowaniu Romana Koseckiego i Piotra Świerczewskiego. Dla tego pierwszego, mimo okazanej skruchy, okazało się to pożegnaniem z reprezentacją.

W tej sytuacji ostatnie starcie – z Azerbejdżanem - było „o pietruszkę”. Tam jednak też nie uniknęliśmy kompromitacji, bo za taką należy uznać remis 0:0.

REKLAMA

Szwedzi (czasem) grali do końca

Anegdota głosi, że napastnik reprezentacji Polski – Wojciech Kowalczyk – aż spadł z krzesła gdy dowiedział się kogo przydzielił nam los w eliminacjach mistrzostw świata 1998. Tym razem bowiem oprócz – tradycyjnie – Anglików trafiliśmy jeszcze m.in. na Włochów.

Mało kto w takim zestawie spodziewał się skutecznej walki o francuskie finały. Szybko, bo już na trzy kolejki przed końcem, marzenia o awansie wybili nam z głów oczywiście Anglicy wygrywając 2:0 na Stadionie Śląskim.

Kolejne kwalifikacje i znów ten sam rywal. W walce o EURO 2000 karty w grupie „polskiej” rozdawać miała jednak Szwecja. We wrześniu 1999 r. zremisowaliśmy u siebie z ojcami futbolu i w ostatniej kolejce potrzebowaliśmy punktu w Sztokholmie by zająć drugie miejsce w grupie.

Skandynawowie zagrali jednak do końca wygrywając 2:0. To zepchnęło nas na miejsce trzecie – bo choć zdobyliśmy tyle samo punktów co Anglicy, ustąpiliśmy im gorszą różnicą bramek.

REKLAMA

Skończyły się wyjątkowo szare dla polskiej piłki lata 90-te a wraz z nimi ustąpiła też „klątwa Bońka”. „Zibi” odpowiadając na miażdżąca krytykę, jaka spadła na kadrę po mundialu 1986 zapowiedział, że teraz przez kolejne 16 lat będziemy mogli pomarzyć o samym awansie na mistrzostwa. Nie pomylił się ani trochę.

W 2001 r. historyczny sukces osiągnęła wreszcie reprezentacja pod wodzą Jerzego Engela. Przypieczętowała go osiągnięta 1 września wygrana 3:0 z Norwegią. Gole strzelali Paweł Kryszałowicz, Marcin Żewłakow i bodaj największy sportowy bohater Polski tamtych czasów, oprócz rzecz jasna Adama Małysza – Emmanuel Olisadebe.

Promocję wywalczyliśmy jako pierwsza drużyna ze strefy europejskiej. Trudno się zatem dziwić, że świętowaniu nie było końca. Do tego stopnia, że kilka dni później przegraliśmy aż 1:4 z Białorusią, a wszystkie bramki strzelił nam napastnik Spartaka Moskwa – Roman Vasyluk.

Po nieudanych azjatyckich finałach przyszedł czas na zmiany. Engela zastąpił Boniek, a Olisadebe już nigdy nie strzelił gola dla Biało-Czerwonych.

REKLAMA

Pod wodzą Zibiego fatalnie rozpoczęliśmy eliminacje mistrzostw Europy 2004 przegrywając u siebie z Łotwą. Potem przyszły dwie porażki ze Szwedami i mimo cennych wyjazdowych wygranych z Węgrami i Łotwą nasz los, podobnie jak Anglików kilka lat wcześniej, spoczął w rękach Skandynawów.

W ostatniej kolejce mierzyli się oni z Łotyszami u siebie i mieliśmy pełne prawo by liczyć na ich sportową postawę. Zwłaszcza pamiętając, jak bohatersko walczyli o wyeliminowanie nas z walki o EURO cztery lata wcześniej. Niestety, tym razem Szwedom wyraźnie zabrakło determinacji, przegrali 0:1, a Zlatan Ibrahimović nie wykorzystał nawet rzutu karnego. Łotwa awansowała do baraży, a w nich sensacyjnie ograła Turcję.

Smolarek wykonał zadanie

Powiązany Artykuł

Paulo Sousa 1200 PAP
El. MŚ 2022: 12 meczów pod wodzą Paulo Sousy. Jak wygląda bilans Biało-Czerwonych?

Paweł Janas pozostał jednak na stanowisku i wprowadził drużynę do finałów mistrzostw świata w 2006 r. Odpowiedzialność za porażkę w nich w znacznym stopniu spadła właśnie na trenera, który wcześniej przy powołaniach pozbawił kadrę szkieletu zostawiając w domach m.in. Jerzego Dudka czy Tomaszów – Frankowskiego, Rząsę i Kłosa.

W tej sytuacji potrzebowaliśmy radykalnych zmian, a ich gwarancją miał być pierwszy zagraniczny trener w historii naszej kadry – Leo Beenhakker.

REKLAMA

Pod wodzą Holendra eliminacje EURO 2008 zaczęliśmy fatalnie – od porażki 1:3 u siebie z Finlandią. Wkrótce jednak coś drgnęło i Polacy zaczęli grać jak nigdy. Skutkiem tego było m.in. wyjazdowe zwycięstwo z Belgią czy cztery punkty zdobyte na Portugalii z Cristiano Ronaldo w składzie.

Dzięki temu na dwie kolejki przed końcem było wiadomo, że jeśli ponownie pokonamy Belgię po raz pierwszy w historii zagramy w mistrzostwach Europy. 17 Listopada 2007 r. marzenie stało się faktem po dwóch golach Euzebiusza Smolarka, który salutując zameldował polskim kibicom wykonanie zadania.

Wygraliśmy grupę, zdobywając rekordowe 28 pkt. i wyprzedzając nie tylko Portugalię i Belgię, ale też Serbię i wyjątkowo mocną wtedy Finlandię.

Po sześciu latach znów „o wszystko"

Na kolejny mecz „o wszystko” musieliśmy poczekać osiem lat. W międzyczasie współorganizowaliśmy EURO i z kretesem polegliśmy w eliminacjach dwóch kolejnych mundiali.

REKLAMA

Pod wodzą Adama Nawałki dużo lepiej rozpoczęliśmy walkę o mistrzostwa we Francji w 2016 r. Mimo ogólnie dobrej gry, a nawet historycznej wygranej nad Niemcami, losy awansu ważyły się do samego końca.

Niemal równo sześć lat temu – 11 października 2015 r. – podejmowaliśmy na Stadionie Narodowym Irlandię – podobnie jak teraz Albania, głównego rywala Biało-Czerwonych. Do osiągnięcia celu wystarczał nam remis, ale Polacy nie zadowolili się takim wynikiem. Wygraliśmy po golach Grzegorza Krychowiaka i Roberta Lewandowskiego.

Do dziś to ostatnie eliminacyjne spotkanie, które nasi musieli grać „z nożem na gardle”. Kwalifikacje do mundialu w 2018 zakończyliśmy z 5 pkt. przewagi nad drugą Danią. Niepokoić mogło aż 14 straconych goli, a te obawy potwierdziły się, niestety, w samych finałach.

Aż 11 pkt. przewagi nad trzecią Macedonią i 6 więcej od drugiej Austrii na finiszu walki o EURO 2020 wskazuje, że w drodze do nich też zabrakło typowych starć „o wszystko”.

REKLAMA

Miejmy nadzieję, że Robert Lewandowski i koledzy mimo to nie zapomnieli jak to jest grać o najwyższa stawkę.

Mecz Albania - Polska we wtorek w Tiranie rozpocznie się o godz. 20.45. Na relacje z meczu zapraszamy do radiowej Jedynki - sprawozdawcami spotkania będą Andrzej Janisz i Filip Jastrzębski. 

MK

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej