Deyna, Boniek, Lewandowski – trzej królowie polskiej piłki

Od 2010 roku Święto Trzech Króli jest w Polsce dniem ustawowo wolnym od pracy. Dziesięć lat później w roli trzeciego króla polskiego futbolu do Kazimierza Deyny i Zbigniewa Bońka dołączył Robert Lewandowski. Zajęte przez niego drugie miejsce w plebiscycie „Złotej Piłki” to, niezależnie od tego że chyba powinien być jeszcze wyżej, najwyższa lokata w historii naszej piłki.

2022-01-06, 16:52

Deyna, Boniek, Lewandowski – trzej królowie polskiej piłki
Zajmując drugie miejsce w plebiscycie "Złotej Piłki" 2021 Robert Lewandowski, jako "trzeci król" dołączył do Kazimierza Deyny i Zbigniewa Bońka, którzy wcześniej plasowali się na podium plebiscytu France Football.Foto: Wydawnictwo Marginesy, Wikipedia - domena publiczna, Shutterstock.com/Mikolaj Barbanell
  • W Polsce ich święto to dzień wolny od pracy, ale określenie "trzej królowie" ma także zastosowanie w świecie futbolu
  • Kazimierz Deyna na boisku był generałem, myślał szybciej od wszystkich
  • Zbigniew Boniek niepokorny na boisku i poza nim, w Turynie zyskał miało "piękności nocy"
  • Robert Lewandowski na najwyższe wśród Polaków miejsce w historii "Złotej Piłki" zapracował bijąc rekordy w Bayernie Monachium

Trzej królowie, wiele znaczeń

Objawienie Pańskie przypadające na 6 stycznia, w Polsce, ale nie tylko, nazywane jest Świętem Trzech Króli. To określenie potoczne, bowiem Biblia nie wymienia ich liczby ani imion, różne przekłady mówią zarówno o królach, jak i mędrcach ze Wschodu czy astrologach. Nazwa „trzej królowie” historycznie używana była także w odniesieniu do innych osób – np. trzech przywódców czeskiego ruchu oporu w czasie II Wojny Światowej. Od końcówki ubiegłego roku możemy też mówić o trzech królach polskiego futbolu.

Robert Lewandowski zajmując drugie miejsce w plebiscycie „Złotej Piłki” dołączył do wąskiego grona Polaków, którzy plasowali się na podium w klasyfikacji France Football. Wcześniej trzecie pozycje przypadały w 1974 r. Kazimierzowi Deynie i osiem lat później Zbigniewowi Bońkowi. Choć kontrowersje dotyczące braku głównej nagrody dla napastnika Bayernu Monachium jeszcze długo nie umilkną, to nic nie zmieni tego, że kapitan reprezentacji Polski odniósł historyczny sukces. W przeciwieństwie do swoich poprzedników nie pomogły mu sukcesy w kadrze, bo takich od lat nie odnosimy.

„Trzej królowie” występowali też w dziejach polskiego futbolu w innej postaci – choćby jako najlepsi strzelcy igrzysk olimpijskich. Zachęcamy, by krótką część dnia ustawowo wolnego od pracy poświęcić na przypomnienie sobie tych wspaniałych kart historii.

Polska mistrzem „krajów socjalistycznych”

„Zwycięski” remis na Wembley z 1973 roku został już w Polsce odmieniony przez wszystkie przypadki. Do dziś jest niejako mitem założycielskim złotego okresu naszej piłki, choć tak naprawdę to rozpoczął się on już rok wcześniej – od złota olimpijskiego wywalczonego w Monachium. Turniej piłkarski na igrzyskach był wówczas jednak nazywany „mistrzostwami krajów socjalistycznych”, co było w zgodzie z prawdą o tyle, że tylko te państwa wysyłały na olimpiadę najsilniejsze drużyny. Potęgi z Zachodu Europy, czy Ameryki Północnej, o ile udało im się wywalczyć awans, grały zgodnie z ideą turnieju składami złożonymi z amatorów.

REKLAMA

W Monachium najbardziej musieliśmy się zatem obawiać sąsiadów zza „żelaznej kurtyny” – ZSRR i NRD oraz innego państwa pozostającego w strefie radzieckich wpływów – Węgier. Te przewidywania sprawdziły się z dużą dokładnością, a każdego z wymienionych rywali musieliśmy pokonać, i pokonaliśmy, w drodze po olimpijskie złoto.

Początek był za to dużo łatwiejszy – wysokie wygrane z Kolumbią i Ghaną sprawiły, że ostatni mecz z NRD decydował już tylko o ostatecznej kolejności w grupie, a obaj przeciwnicy mieli zapewniony awans. Wygraliśmy i to spotkanie, a w rolę snajpera wcielił się stoper – Jerzy Gorgoń – który zdobył oba gole. Drugą fazę grupową rozpoczęliśmy od wpadki, bo za taką należy uznać remis 1:1 z Danią. W drugim spotkaniu z ZSRR nie mogliśmy już sobie pozwolić nawet na remis. Długo przegrywaliśmy, a dopiero w 79’ minucie wyrównał z karnego Kazimierz Deyna. Wciąż było to jednak za mało. Dziesięć minut wcześniej trener Kazimierz Górski kazał wejść na boisko gwieździe Zagłębia Sosnowiec – Andrzejowi Jarosikowi. W odpowiedzi usłyszał szokujące „Teraz to ja nie gram”. Trener tysiąclecia wprowadził więc Zygfryda Szołtysika i to właśnie on na trzy minuty przed końcem zapewnił nam bezcenne zwycięstwo, które otworzyło drogę do finału.

Ten rozgrywaliśmy z Węgrami i mający kapitalny turniej Kazimierz Deyna rozpoczął go źle – po jego błędzie do przerwy przegrywaliśmy 0:1. Druga połowa była absolutnym popisem „Kaki”, który dwoma niezapomnianymi golami postawił pieczęć na złotym medalu dla Polski i koronie króla strzelców dla siebie.

Warto dodać, że Deyna nie był jeszcze wówczas największą gwiazdą kadry. Tę rolę pełnił Włodzimierz Lubański. Za dwa lata na mundial "Włodek" jednak z powodu kontuzji nie pojedzie, a lekceważona Polska oraz jej „generał” z Legii pokażą prawdziwą siłę.

REKLAMA

Kazimierz Deyna – polski Zinedine Zidane

Mundial 1974 rozgrywany był, podobnie jak igrzyska dwa lata wcześniej, w Niemczech. Teoretycznie największym sukcesem miał być dla nas sam awans, w grupie bowiem trafiliśmy, poza Haiti, na Włochy i Argentynę. A zatem trzy mecze i do domu? Nic z tych rzeczy. Na inaugurację pokonaliśmy potęgę z Ameryki Południowej, a Włochów na zamknięcie fazy grupowej.

Polacy przegrali na tamtych mistrzostwach tylko raz – pamiętny mecz na wodzie, który miał rangę półfinału. O trzecie miejsce pokonaliśmy Brazylię, a Grzegorz Lato siódmym golem przypieczętował tytuł króla strzelców. Nie on był jednak największą polską gwiazdą tego turnieju. W środku pola Kazimierz Deyna imponował spokojem, techniką, inteligencją. Był wczesną wersją Zinedina Zidana, kimś kto myślał szybciej niż inni.

Znalazło to potwierdzenie w wynikach plebiscytu France Football za rok 1974. „Kaka” podobnie jak na mundialu był trzeci i podobnie jak tam Polska, ustąpił tylko Holendrowi i Niemcowi, choć tym razem w odwrotnej kolejności. Wygrał Johan Cruijff, drugi był Franz Beckenbauer.

REKLAMA

Kolejne mistrzostwa świata w Argentynie nie były już tak udane dla Deyny. W meczu z gospodarzami nie wykorzystał rzutu karnego, a Polska zajęła ostatecznie piąte miejsce przyjęte w kraju, co dziś może szokować, jako porażkę. Z prowadzenia kadry zrezygnował Jacek Gmoch, a jej kapitan wkrótce wymusił na ludowej władzy transfer do Manchesteru City. W Anglii spędził dwa i pół roku i w 38 spotkaniach strzelił 13 goli. Wynik na dzisiejsze realia przynajmniej przyzwoity. Według powszechnej opinii brakowało mu jednak niezbędnej na Wyspach waleczności i gry w defensywie.

Odszedł grać w USA, co w tamtych czasach było wyjątkową gratką. Tam też zmarł śmiercią tragiczną 1 września 1989 roku. W pamięci kibiców piłkarskich pozostał jako wielki dyrygent na boisku i poza nim chadzający własnymi ścieżkami, a także pierwszy Polak który znalazł się w pierwszej trójce plebiscytu „Złotej Piłki”.

Zbigniew Boniek – niepokorna „piękność nocy”

Jednym z powodów pożegnania Deyny z kadrą, poza nieudanym dla niego mundialem 1978 i zagranicznym transferem, było pojawienie się w drużynie nowej fali piłkarzy dowodzonej przez Zbigniewa Bońka. Dwaj z najwybitniejszych naszych graczy w historii ponoć nie znosiło się prywatnie, a do legendy przeszedł ich konflikt po przegranym przez Deynę meczu tenisa stołowego na zgrupowaniu reprezentacji.

REKLAMA

Odchodząc Deyna zrobił więc miejsce „Zibiemu”, a ten szybko wyrósł na nowego lidera prowadzonej już przez Antoniego Piechniczka drużyny. Apogeum formy tego zespołu były mistrzostwa świata w 1982 r. i ponowne zajęcie tam trzeciego miejsca. Turniej rozgrywany był w wyjątkowych dla nas okolicznościach.

Od grudnia 1981 w Polsce panował stan wojenny. Ludowa władza nie pozwalała reprezentacji wyjeżdżać na mecze kontrolne za granicę, inni zaś nie chcieli, lub nie mogli przyjeżdżać do nas. Pierwszy mecz włoskiego mundialu, choć rozegrany w czerwcu, był też inauguracyjnym dla kadry spotkaniem w 1982 roku. Dodatkowo Zbigniew Boniek już przed turniejem został sprzedany z Widzewa Łódź do Juventusu Turyn, co powodowało oskarżenia o brak zaangażowania na 100% w reprezentowanie Polski.

Zaczęło się od dwóch bezbramkowych remisów i o ile ten z gospodarzami – Włochami – można było uznać za umiarkowany sukces, to po drugim – z Kamerunem – na kadrę i jej rudowłosego lidera posypały się gromy. Boniek i koledzy odpowiedzieli tak, jak umieli najlepiej. Pięć goli wbitych Peru w ciągu zaledwie 22 minut i awans do drugiej fazy grupowej. Na 3:0 trafił „Zibi” i polskim dziennikarzom pokazał coś, co jest u nas znane jako „gest Kozakiewicza”.

Najlepszą odpowiedź na krytykę Boniek zostawił jednak na spotkanie z Belgami. To był kapitalny indywidualny popis zakończony hat-trickiem. Zarzuty całkowicie ustąpiły pola zachwytom. Kilka dni później osiągnęliśmy remis z ZSRR, który zapewnił nam awans do półfinału. W tym spotkaniu Boniek otrzymał jednak przypadkową, lub też – jak sam twierdzi nieprzypadkową – żółtą kartkę, która wykluczyła go z udziału w półfinale z Włochami.

REKLAMA

Biało-Czerwoni ostatecznie zakończyli mundial na trzecim miejscu. Wynik osiągnięty w ekstremalnie trudnych okolicznościach, o czym świadczy chociażby fakt, że medale na tacy dostał do rozdania Władysław Żmuda i po kolei wręczał je kolegom – taka mała uszczypliwość organizatorów w stosunku do kraju, w którym panował stan wojenny.

Boniek zaś na koniec roku zajął trzecie miejsce w plebiscycie France Football. Ustąpił mistrzowi świata – Paolo Rossiemu i Francuzowi Alainowi Giresse. Po transferze do „Starej Damy” rudowłosy piłkarz szybko zyskał określenie „piękności nocy”, bo najlepiej grał w najważniejszych meczach, rozgrywanych w świetle reflektorów. W ten sposób przesądził choćby o zwycięstwie Juve w Superpucharze Europy, a po faulu na nim Michel Platini wykorzystał karnego, który dał triumf w finale Pucharu Mistrzów w 1985 roku.

Wkrótce po nim, spędziwszy trzy lata w Turynie, Boniek odszedł do wielkiego rywala – AS Romy. Z tego też powodu nie jest wspominany przez kibiców Juventusu jako klubowa legenda, a kilka lat temu skutecznie protestowali oni w sprawie usunięcia zdjęcia Polaka z galerii sław „Starej Damy”. „Zibi” w Rzymie spędził kolejne trzy sezony i po nich sensacyjnie zakończył karierę w wieku zaledwie 32 lat.

Robert Lewandowski – klubowe rekordy to za mało?

REKLAMA

Na trzeciego króla musieliśmy niestety poczekać znacznie dłużej. Robertowi Lewandowskiemu, inaczej niż jego wielkim poprzednikom, w zajęciu miejsca na podium „Złotej Piłki” nie pomogły sukcesy reprezentacyjne. Wprawdzie w 2021 roku graliśmy w przeniesionych o 12 miesięcy finałach EURO, ale tradycyjnie odpadliśmy w nich w fazie grupowej. „Lewy” jako jeden z nielicznych nie zawiódł – strzelił trzy gole, ale koledzy do spółki już tylko jednego.

O wielkim sukcesie Roberta zadecydowały zatem występy na arenie klubowej. Najpierw w maju pobity 40-letni rekord Gerda Mullera – 41 goli w jednym sezonie niemieckiej Bundesligi. Siedem miesięcy później kolejne najlepsze osiągnięcie „der Bombera” padło łupem Polaka – tym razem 43 bramki w roku kalendarzowym w lidze. Do tego łączna suma 69 trafień od stycznia do grudnia, co jest indywidualnym rekordem Lewandowskiego i wyrównaniem najlepszego osiągnięcia z kariery Cristiano Ronaldo. Przed nimi już tylko Leo Messi. Argentyńczyk jako jedyny wyprzedził też naszego rodaka w plebiscycie France Football, a echa tej kontrowersyjnej decyzji nie milkną do dziś. Messi jednak – w przeciwieństwie do swojego największego konkurenta – ma na koncie w 2021 roku sukces z reprezentacją – wygrał Copa America.

To właśnie sukcesów z kadra najbardziej brakuje naszemu kapitanowi, aby swoją imponująca karierę uznać za kompletną. Wciąż ma na to szanse, a najbliższa już w marcowych barażach o finały mundialu w Katarze. Jeśli uda mu się wprowadzić do nich reprezentację Polski, a potem przynajmniej dołożyć wyjście z grupy, to poprawienie najlepszego wyniku w wyborach France Football jest bardzo prawdopodobne. O kolejne trafienia w barwach Bayernu Monachium możemy być przecież spokojni.

Trzej królowie jeszcze inaczej

Trzej królowie to także choćby polscy najlepsi strzelcy turniejów piłkarskich na igrzyskach olimpijskich – Kazimierz Deyna w 1972 r., Andrzej Szarmach cztery lata później i wreszcie Andrzej Juskowiak w 1992 r. Tym czwartym, choć z najbardziej prestiżowym osiągnięciem, jest król strzelców mundialu w 1974 – Grzegorz Lato.

REKLAMA

Trzech króli miała też liga polska w sezonie 1997/1998. Koroną podzielili się wtedy Arkadiusz Bąk, Mariusz Śrutwa i Sylwester Czereszewski, a wystarczyło im do tego po 14 trafień. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść.


Czytaj także:

 

MK

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej