Patologia przetargowa nadal hula po polskich inwestycjach
Mimo pewnych zmian podstawowe choroby z pierwszego programu infrastrukturalnego nie zostały uleczone. Należy bardzo wyraźnie podkreślić, że dotychczasowa patologia jest kontynuowana i jeśli nie rozwiążemy co najmniej dwóch podstawowych problemów, to efekt będzie podobny jak po pierwszym programie - ocenił dla portalu wnp.pl Jakub Chojnacki, członek zarządu ds. finansowych w Bilfinger Infrastructure.
2014-06-27, 07:07
Chojnacki przyznał, że wydarzenia ostatnich miesięcy mogą budzić optymizm. Polsce ponownie przyznano znaczące środki unijne na infrastrukturę. Łączna wartość dofinansowania jest zbliżona do poprzedniej z nieco inną dystrybucją - tym razem kwota 21 mld euro ma zostać podzielona po równo na drogi i koleje.
Do tego wraz z objęciem stanowiska szefa resortu infrastruktury i rozwoju przez wicepremier Elżbietę Bieńkowską została podjęta próba nawiązania dialogu pomiędzy stroną zamawiającą i wykonawcami.
- Czy będzie wymierny efekt tej poprawionej komunikacji - dopiero się okaże, ale już warto docenić dobre chęci i zaangażowanie obu stron w ten proces. Stanowczo brakuje jednak jasnej analizy pierwszego programu infrastrukturalnego i wyciagnięcia zdecydowanych wniosków dla drugiego programu - powiedział Chojnacki.
2009-2014 – dużo dróg i dużo problemów
- Bez wątpienia w latach 2009-2014 powstało dużo nowych dróg, ale równocześnie warto zauważyć, że większość została oddana do użytku ze znacznym opóźnieniem. Koszt tych opóźnień, zarówno społeczny jak i finansowy, dla gospodarki polskiej jest - jak dowodzą analizy ekspertów - bardzo wysoki - podkreślił.
REKLAMA
Zmasakrowana branża budowlana
Dodał, że kolejny, bardzo istotny aspekt, to kryzys w branży - niezliczone upadłości, w tym setki polskich, mniejszych firm podwykonawczych, a także grupowe zwolnienia, zniszczenie potencjału wykonawczego oraz wycofanie się z rynku niektórych renomowanych firm budowlanych.
- To podwójna szkoda dla państwa polskiego. Po pierwsze oznacza to brak przychodów podatkowych z tej branży - obecnie i w kolejnych latach z uwagi na znaczące straty podatkowe w bilansach większości firm wykonawczych. Po drugie, z uwagi na problemy finansowe firm należy liczyć się z tym, że potencjał wykonawczy może być niewystarczający do zrealizowania tak potężnego, nowego planu inwestycyjnego - ocenił Chojnacki.
Roszczenia drogowców wskazują drogę naprawy
Jak przyznał, niektóre zmiany, które są obecnie wdrażane dla projektów drogowych nowej perspektywy - takie jak dzielenie inwestycji na mniejsze części, wypłacanie zaliczek czy skrócenie terminów płatności - należy ocenić pozytywnie.
- Jednak wiele wprowadzonych zmian dotyczy tak naprawdę rozwiązania problemów jakich w ostatnich latach doznał zamawiający. Jednym z podstawowych problemów jest bardzo wysoka ilość roszczeń wystosowanych przez wykonawców na łącznie kilka miliardów złotych - stwierdził Chojnacki.
REKLAMA
- Można odnieść uzasadnione wrażenie, że to właśnie analiza tych roszczeń doprowadziła decydentów publicznych do postawienia wniosków ws. tego, co tak naprawdę należy zmienić w regulacjach prawnych przed nową perspektywą - ocenił.
Za większość odpowiada wykonawca
Zaznaczył, że największa liczba roszczeń złożonych przez wykonawców dotyczyła: braków i błędów projektowych, nieprzekazywania działek, kłopotów z pozyskiwaniem decyzji administracyjnych i pozwoleń - w tym pozwolenia na budowę oraz użytkowanie.
- Prostym rozwiązaniem dla strony publicznej większości tych problemów jest przejście na formułę "projektuj i buduj". W tym modelu wszystkie wymienione zagadnienia są przerzucone do odpowiedzialności wykonawcy - wyjaśnił Chojnacki.
Problem podwykonawcy-wykonawcy
- Drugim problemem, który należało rozwiązać, są roszczenia podwykonawców w stosunku do zamawiających w ramach solidarnej odpowiedzialności z tytułu płatności. Stąd nowelizacja ustawy PZP, która rzeczywiście bierze pod większą ochronę podwykonawców, ale kosztem wykonawców - podkreślił.
REKLAMA
Dodał, że chodzi o kolejne ryzyka w postaci dodatkowych kategorii kar umownych dla generalnych wykonawców, nowe podstawy do odstąpienia od umowy, a także konieczność zapłaty podwykonawcom przed otrzymaniem wynagrodzenia od zamawiającego, co powoduje zwiększenie konieczności finansowania inwestycji przez wykonawców.
Błędy są kontynuowane
- Mimo pewnych zmian podstawowe choroby z pierwszego programu infrastrukturalnego nie zostały uleczone. Należy bardzo wyraźnie podkreślić, że dotychczasowa patologia jest kontynuowana i jeśli nie rozwiążemy co najmniej dwóch podstawowych problemów, to efekt będzie podobny jak po pierwszym programie - powiedział Chojnacki.
Rozłożyć ryzyko między zamawiającym a wykonawcą
Wskazał, że pierwszym problemem, który wymaga rozwiązania, jest racjonalne rozłożenie ryzyka pomiędzy stronę zamawiającą i wykonawczą.
- To oznacza w skrócie, że ten rodzaj ryzyka winien być alokowany do odpowiedzialności tej stronie procesu inwestycyjnego, która w sposób obiektywny lepiej i finansowo efektywniej jest w stanie nim zarządzać. I warto odwołać się do rozwiązań, które już funkcjonują - istnieją przecież sprawdzone standardy umów, które wymagają kosmetycznej adaptacji do wymogów prawa polskiego, które możemy w bardzo krótkim czasie zastosować - podkreślił Chojnacki.
REKLAMA
Skończyć z najniższa ceną
Natomiast drugi problem to kryterium najniższej ceny, gdyż przetargi wciąż są rozstrzygane na poziomie 60-70 proc. budżetów inwestorskich.
- Tak było poprzednio i - jak nie trudno przewidzieć - niestety brniemy przez to znowu ku wielkim problemom również i teraz. W modelu, gdzie najniższa cena decyduje o wygranej, poziomu cen nie dyktują racjonalni i odpowiedzialni wykonawcy - a z reguły ich przeciwieństwo - ocenił Chojnacki.
Dodał, że wśród powodów tej sytuacji znajdują się głownie krótkowzroczność, presja akcjonariuszy, osobiste ambicje menadżerów bądź chęć utrzymania za wszelką cenę za wysokiego potencjału wykonawczego.
- Dlatego z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że ponad połowę problemów związanych z realizacją dużych inwestycji uniknęlibyśmy natychmiast rozwiązując systemowy problem wyboru oferentów z najniższą ceną. System ten, mimo, że ma swoje niezaprzeczalne zalety, prowadzi w dłuższej perspektywie do katastrofy - powiedział Chojnacki.
REKLAMA
- To jest tak jak byśmy szli na zakupy do supermarketu i jedynym naszym kryterium wyboru produktów musiałaby być cena. Łatwo sobie wyobrazić, co stałoby się z produktami, jakie dostawcy dostarczaliby do marketu. Szybko zmieniliby oni priorytet na sam koszt wytworzenia w ciężar, np. utrzymywania wysokiej jakości, jak i inwestycji w rozwój technologiczny i innowacyjne produkty - wskazał.
Dodał, że walka o jak najniższą cenę skończyłaby się problemami finansowymi dostawców, niską innowacyjnością i jakością produktów, a także niezadowoleniem klientów, którzy potencjalnie zaoszczędzone pieniądze na cenie produktów wydaliby z nawiązką m.in. na lekarzy internistów.
- Tak, jak w innych dziedzinach, również i tutaj potrzebny jest prosty bezpiecznik, który tę patologię wyeliminuje. Ktoś mógłby powiedzieć - po co bezpieczniki, skoro od dobrze opłacanych menadżerów można wymagać odpowiedzialnych i racjonalnych decyzji? Owszem, tak jak od kierowców posiadających prawo jazdy wymagamy ostrożnej jazdy, to mamy dodatkowo kodeks drogowy, który wymaga zapinania pasów bezpieczeństwa. I słusznie, bo jak wiadomo, wymóg ten uratował wiele istnień ludzkich - powiedział Chojnacki.
Wskazał, że takim bezpiecznikiem w przetargach publicznych na inwestycje infrastrukturalne mogą być właściwe procesy prekwalifikacji uczestników przetargu oraz analizy weryfikujące racjonalność przyjętych założeń kalkulacyjnych.
REKLAMA
- Jednak są to instrumenty dość skomplikowane i pracochłonne, którymi strona publiczna niestety nigdy raczej na poważnie się nie zajmie. Dlaczego? Po pierwsze, z uwagi na nakład pracy, a po drugie - z uwagi na fakt podwyższonej odpowiedzialności, która spoczywałaby na urzędnikach państwowych - wyjaśnił.
W jego ocenie, znacznie prostszym rozwiązaniem byłaby zasadnicza eliminacja najniższej cenowo oferty w każdym przetargu.
- Zatem wygrywałby oferent z drugą po najniższej ceną. Uwzględniając to, zmieniłby się natychmiast sposób kalkulacji ofert, a mówiąc wprost - kalkulacje w końcu byłyby bliskie racjonalnym założeniom. Natomiast, dzisiejszy system sprzyja uczestnikom nieracjonalnym. Nie ma bowiem nic prostszego niż wygrać w ten sposób przetarg - powiedział Chojnacki.
- Jednak, w interesie wszystkich powinno być to, aby kontrakt na dużą i złożoną inwestycję budowlaną otrzymywał efektywny kosztowo, ale zarazem racjonalny i odpowiedzialny wykonawca. Wtedy będziemy budować szybciej, w lepszej jakości i w ogólnym rozrachunku znacznie taniej - podsumował
REKLAMA
Tomasz Elżbieciak
REKLAMA