Wybory 2005. Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska

Pojedynek między Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim, do jakiego doszło w 2005 roku na lata zdeterminował polską politykę. Walkę o prezydenturę wygrał wtedy kandydat Prawa i Sprawiedliwości.

2015-03-01, 14:46

Wybory 2005. Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska
. Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski

Jeszcze wiosną 2005 roku politycy ówczesnej opozycji zapowiadali, że po jesiennych wyborach do Sejmu i Senatu stworzą wspólny rząd. Gabinet SLD chylił się ku upadkowi. Lewica osłabiona aferą Rywina nie miała szans na ponowne zwycięstwo. W siłę rosła Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość. Przyszłą koalicję w skrócie nazywano PO-PiS-em.

Jako pierwszy start w wyborach prezydenckich ogłosił Lech Kaczyński. I niemal natychmiast zdetronizował prowadzącego w sondażach prof. Zbigniewa Religę. "Jeszcze w połowie czerwca 2005 roku wydawało się, że do decydującej rozgrywki dojdzie między Religą a Kaczyńskim" – pisze historyk Antoni Dudek w książce "Historia polityczna Polski 1989-2012".

Sytuacja się zmieniła po tym, jak pod koniec czerwca Włodzimierz Cimoszewicz zapowiedział, że będzie walczyć o prezydenturę. Na czele jego komitetu wyborczego stanęła Jolanta Kwaśniewska, która deklarowała, że były premier będzie prezydentem "w duchu jej męża". Badania pokazywały, że Polakom to odpowiada, Cimoszewicz zyskiwał w sondażach. Wkrótce jednak zaczęły się kłopoty kandydata Sojuszu związane z akcjami Orlenu. Okazało się bowiem, że marszałek Sejmu nie ujawnił, że posiada akcje koncernu paliwowego. - Popełniłem pomyłkę podając w 2002 roku stan majątkowy na kwiecień 2002 roku. Przepisy prawa rzeczywiście wymagają podania tego stanu majątkowego na koniec roku budżetowego - tłumaczył. Marszałek stanął przed sejmową komisją śledczą. Część posłów chciała, by zajął się nim prokurator.

- Kłopoty Cimoszewicza, a także urlop Lecha Kaczyńskiego, doprowadziły do zmiany kolejności w sondażach przeprowadzonych w połowie sierpnia. Na pierwsze miejsce wysunął się w nich Donald Tusk – przypomina Antoni Dudek.

REKLAMA

W połowie września z wyborów prezydenckich wycofał się Włodzimierz Cimoszewicz. Oświadczył, że zrobił tak na znak protestu "przeciwko deprawowaniu obyczajów w Polsce przez część polityków i część dziennikarzy". Mówił, że doszło do posługiwania się kłamstwami, oszczerstwami i bezpodstawnymi zarzutami na skalę wcześniej niespotykaną. - Bez skrupułów sięgnięto też do fałszywych świadków i dokumentów. Ta zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek – powiedział.

Decyzja marszałka miała duży wpływ na przedwyborcze sondaże. Wyraźnie zaczął zyskiwać Tusk. Odchodzący z Pałacu Prezydenckiego Aleksander Kwaśniewski mówił, że spośród kandydatów to właśnie lider PO daje gwarancję kontynuacji jego prezydentury. W niektórych badaniach Tusk cieszył się ponad 50 procentowym poparciem.

25 września odbyły się wybory parlamentarne, które nieznacznie wygrało Prawo i Sprawiedliwość, zdobywając w nowym Sejmie 155 miejsc. PO zajęła drugie miejsce ze 133 mandatami. PiS zaproponowało, by premierm został Kazimierz Marcinkiewicz. Rozmowy na temat nowego rządu trwały przez kilkanaście dni. Nie brali w nich udziału liderzy obu ugrupowań, czyli ani Donald Tusk ani Jarosław Kaczyński. Dwie największe partie reprezentował Marcinkiewicz oraz Jan Rokita, który zdawał sobie sprawę z tego, że tworzenie rządu koalicyjnego w czasie kampanii prezydenckiej "to zajęcie straceńcze". Rozmów nie ułatwiała walka o najwyższy urząd w państwie. Sztabowcy Kaczyńskiego ukuli wtedy hasło, że Polacy dokonują wyboru między Polską liberalną a Polską solidarną.

Ostatecznie 9 października, podczas pierwszej tury wyborów zwyciężył nieznacznie Tusk. Głosowało na niego – niewiele ponad 36 procent Polaków, podczas gdy na kandydata PiS swój głos oddało – 33 procent wyborców. Dwa tygodnie później, 23 października doszło do drugiej tury. Na Lecha Kaczyńskiego głosowało ponad 8 milionów osób, podczas gdy na Tuska o milion osób mniej.

REKLAMA

- Polska potrzebuje rozliczenia win. Ale Polska jeszcze bardziej potrzebuje zgody. Chciałem się zwrócić o tę zgodę opartą na prawdzie do naszych przyjaciół z Platformy Obywatelskiej, abyśmy szybko zakończyli prace dotyczące wspólnego rządu, żebyśmy ten rząd utworzyli. Chciałbym zwrócić się do Donalda Tuska, który wspaniale walczył w tej kampanii, z wyrazami mojego najszczerszego szacunku i sympatii. I w końcu chciałbym się zwrócić do prezesa mojej partii, Jarosława Kaczyńskiego. To był głównym strategiem, to on jednoczył ludzi, czasem wbrew mojemu oporowi. Dzisiaj mogę mu powiedzieć: panie prezesie, melduję wykonanie zadania! – mówił w trakcie wieczoru wyborczego prezydent-elekt. Ostatnie zdanie – jak przypomina Antoni Dudek zostało "bezlitośnie wykorzystane przez niechętna prezydentowi większość mediów". "Przez następne miesiące i lata trwała swoista zimna wojna toczona przez prezydenta z mediami, zarzucającymi mu całkowite uzależnienie od brata oraz podporządkowanie urzędu interesom politycznym PiS" – czytamy w książce "Historia polityczna Polski 1989-2012".

Porażka w wyborach prezydenckich nie tylko zaprzepaściła szanse na powstanie wielkiej koalicji centroprawicowej, ale jeszcze sprawiła, że Platforma Obywatelska znalazła się w głębokiej opozycji wobec rządów Kazimierza Marcinkiewicza a później jego następcy – Jarosława Kaczyńskiego.

Agnieszka Sopińska-Jaremczak

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej