Kryzys na wschodzie Ukrainy. Ostrzał Marinki: dziwna bitwa
- Takiego ostrzału jeszcze nie było - mówi Ludmiła z Kurachowe o atakach na oddaloną o dwadzieścia kilometrów Marinkę i znajdującej się na północ od niej Krasnohoriwki. To pierwszy raz od kilku miesięcy w Donbasie, gdy ciężka artyleria była zastosowana na taką skalę.
2015-06-08, 14:25
W rezultacie walk zginęło dziewięciu cywili, dwudziestu ośmiu zostało rannych. Zginęło czterech ukraińskich żołnierzy, około trzydziestu zostało rannych. Po stronie separatystach mówiło się o czternastu zabity i osiemdziesięciu sześciu rannych.
Około 4 rano ostrzelano pozycje ukraińskich sił z artylerii, potem ruszyły czołgi i oddziały bojowników. Doszło do ciężkich walk. Przez chwilę separatyści stali w centrum miasta. - Sprzętu wojskowego było mnóstwo i to takiego, którego nigdy nie widziałem, chociaż sam służyłem w armii - mówi Andrij, który mieszka w Marince i znajdował się tam w trakcie ostrzału. On też twierdzi, że w tej okolicy do tej pory nie spadło tyle pocisków, chociaż miasto przynajmniej kilka razy znajdowało się pod ostrzałem. Pierwszy raz w lipcu 2014 roku, gdy było kontrolowane przez separatystów.
Strona ukraińska zwróciła się do OBWE i zachodnich partnerów, aby poinformować ich o tym, że są zmuszeni użyć ciężkiej artylerii. - Trzeba było strasznie długo na nią czekać. Pięć-sześć godzin. Jeszcze trochę i nasi chłopcy musieliby wyjść z Mariniki - mówi Wałerij, mąż Ludmiły. Wreszcie moździerze, haubice i Grady wsparły ogniowo żołnierzy. Po zaciętych walkach separatyści zaczęli ustępować. W mieście jeszcze przez kilkanaście trwały kontrole i przeszukania, a na pobliskich hałdach, zgodnie ze słowami żołnierzy, wciąż znajdowali się snajperzy z tak zwanej „Donieckiej Republiki Ludowej”.
KRYZYS UKRAIŃSKI: serwis specjalny >>>
REKLAMA
Zachodnia część miasta, w której mieszka Andrij, nie ucierpiała tak strasznie. Koło jego domu spadł pocisk, płot został posiekani przez odłamki, trochę elewacja, fala uderzeniowa powybijała szyby. On wraz sąsiadami i rodziną stoją na ulicy i rozmawiają. Jest około piętnastu osób, najmłodsza trzymana na rękach ma cztery miesięcy, jest trochę starszych - kilkuletnich. Początkowo przerażeni mieszkańcy chcieli wyjeżdżać, ale jak ostrzał ustał, to zainteresowanie wyjazdem spadło. Chociaż warunki nie są najlepsze - prąd, gaz odłączono. Latem łatwo przeżyć w takich warunkach. Jedzenia póki co nie przywożą, ale mieszkańcy żyją ze swoich ogródków. Dzień po ostrzale z Krasnohoriwki zdecydowało się wyjechać tylko czternaście osób.
Większość z miejscowych postanowiła przeczekać, mając nadzieję, że już nie będą strzelać. Ołena już raz wyjechała. - Wcześniej mieszkałam tutaj - płacze i pokazuje zdjęcie ostrzelanego bloku. Z mieszkania nie zostało nic. Nie chce wyjeżdżać znowu, szczególnie, że poza zaklejonymi folią oknami, w drugim domu wszystko jest w porządku.
Kilkaset metrów dalej w głąb miasta sytuacja wygląda inaczej. Większość zniszczeń straszy już niemal od roku. Widać setki łusek. Po głównej ulicy jedzie czołg. Ostatni posterunek we wschodniej części Marinki stoi i powiewa nad nim ukraińska flaga.
REKLAMA
Gdy z aktywistami próbuję dojechać do ostrzelanej Krasnohoriwki, zatrzymują nas ukraińscy wojskowi i każą natychmiast wyjeżdżać, bo sytuacja jest wciąż niebezpieczna. Nie chcą haseł od aktywistów, nie dają się przekonać, po prostu trzeba jechać.
Jak się okazuje mają rację, bo kilka godzin później, w Kurachowe znowu wyraźnie słychać artylerię. Kierunek: Marinka. Tym razem jednak nie słychać Gradów, tylko wysokokalibrowe moździerze lub haubice.
Wojskowi od jakiegoś czasu informują, że separatyści zbierają sprzęt wojskowy i artylerię na całej linii frontu. Dlaczego zaatakowali właśnie Marinkę? Na to pytanie nikt nie jest w stanie dokładnie odpowiedzieć, ale że separatyści coś kombinują mówią niemal wszyscy.
REKLAMA
Paweł Pieniążek/aj
REKLAMA