Dziennikarze-bulteriery, dzicz czy reporterzy?

Mam wrażenie, że w zawodzie dziennikarza myślenie nie ma żadnej przyszłości.

2007-06-28, 18:05

Dziennikarze-bulteriery, dzicz czy reporterzy?
Niedawno marszałek Ludwik Dorn rzucił mimochodem, że należałoby się zastanowić nad ograniczeniem dostępu niektórych dziennikarzy do Sejmu. Taka postawa nowo wybranego marszałka spotkała się z wielkim oburzeniem samych dziennikarzy, ich mocodawców, a także tak zwanej opinii publicznej.

Leszek Miller, fot. Bartłomiej Stroiński.

Od pewnego czasu jako wybraniec losu mam nieskrywaną przyjemność przyglądania się pracy polskich dziennikarzy sejmowych. Przyznam szczerze, że obserwacja ich zachowań, sposobu podejmowania decyzji oraz działań sprawia mi olbrzymią radość. Nasi bohaterowie muszą być bowiem gotowi do nieustannego boju. Boju o tak zwanego newsa. W tym celu gotowi są zrobić wszystko. Niedawno widziałem stado dziennikarzy ustawionych pod drzwiami marszałka, czekających na wypowiedź ich ulubieńca niczym Żydzi na słowa Chrystusa. Każdy z kamerą, mikrofonem lub innym wynalazkiem dziennikarskim, karabinem przygotowanym na grubego zwierza. Reporterzy gotowi są czekać nawet kilka godzin, aż ten wyjdzie i powie im: „Nie mam nic do powiedzenia na ten temat”. Wiedzą o tym, ale mimo wszystko gotowi są czekać jak wilki na swoją ofiarę.

Reporterzy mają swoje różne techniki ustawiania się. Dla przykładu jeden pcha się pod drzwi, tym samym tamuje wyjście marszałka. Dokonuje tak zwanej blokady drzwi, żeby nikt nie mógł wyjść, ani wejść. To jest tak zwana technika barykady. Dziennikarz liczy na to, że marszałek, na którego stadnie czekają, spróbuje użyć sposobu na tarana, czyli uderzając mocno z byka w drzwi. Sposób ten znany jest ze skeczu Zenona Laskowika o Mamuśce. Daje on mieszane rezultaty i o tym nasi reporterzy dobrze wiedzą. Jeśli marszałek użyje tego sposobu, a oni w odpowiedniej chwili odsuną się od drzwi nastąpi upadek marszałka. Bardzo dobrze jest uwiecznić to na zdjęciu lub najazdem kamery. Trudniejszą pracę mają natomiast dziennikarze radiowi. Mogą oni jedynie przyłożyć mikrofon do ust upadłego marszałka i zapytać się: „Jak pan się czuje w tej pozycji?”. To jednak reporterowi nie przyjdzie do głowy, przypuszczam, że zada wtedy pytanie inne, mianowicie te, które miał przygotowane już wcześniej dla przykładu: „Czym dla pana jest patriotyzm?”.

Marszałek oczywiście nie odpowie na zadane pytanie, krótko przyparty do parteru przez fotografów i innych bulterierów, pozbiera się i ruszy zamaszystym krokiem do przodu, licząc że zdąży zbiec z miejsca wypadku. Nie ma łatwo. Na tak zwanym desancie czekają najlepiej wyszkoleni dziennikarze radiowi i telewizyjni. To młoda szkółka „Radia Zet”, Tomasza Lisa i Moniki Olejnik. Szkółka, z której mają w przyszłości wykluć się największe gwiazdy polskiego Reality Show, jakim jest dziennikarstwo informacyjne. Przyczajeni  ruszą przed sponiewieranym marszałkiem tamując mu w ten sposób drogę ewakuacji. Marszałek dalej nie odpowiada na zadane pytania: „Co pan sądzi o dziennikarzach?”, albo „Dlaczego pan chce ograniczyć dziennikarzom dostęp do Sejmu”. W tej sytuacji pytanie jest wyjątkowo perfidne. Zbrukany, sponiewierany marszałek, który próbował wyjście na tarana może dać się podpuścić i potraktować koczujących dziennikarzy słowami: „Idźcie wy do wszystkich diabłów” albo „Won swołoczy bolszewicka!”. Jeżeli to nastąpi to znaczy, że bój z marszałkiem został wygrany, bo właśnie o to chodzi stadu bulterierów. Zdanie wypowiedziane w gniewie pójdzie później po wszystkich stacjach telewizyjnych, radiowych i będzie okrzyczane koronnym argumentem do obalenia tego rządu i dywersyjnej działalności marszałka. Jeśli mimo całej nagonki rząd nie będzie chciał ustąpić, po wszystkich okupacjach pielęgniarek, górników, hutników i nauczycieli powiązanych z SLD przygotowany zostanie wariant siłowy, czyli powtórka z 1992 roku. Wałęsa, Jaruzelski i Kwaśniewski wjadą na czołgu do parlamentu, aby obalić rząd frustratów i przeciwników demokracji, a Michnik napisze że w tych warunkach to było koniecznością.

Niedawno na własne oczy widziałem jak w ten sposób zaatakowany został premier Kaczyński. Dziennikarze, czekali na niego dwie godziny, licząc, że uśpią czujność premiera. Pomylili się. Premier to jednak szachista, który musi przewidywać każdy ruch swojego przeciwnika. Nie dość, że miał przy sobie straż przyboczną to jeszcze ta straż odparła atak szarżujących bulterierów tak skutecznie, że ucierpiała na tym moja koleżanka, weteranka walk sejmowych Katarzyna Kolenda–Zaleska. Niedobry premier.

Wracając do stada dziennikarskiego. Nie ulega wątpliwości, że to nie news jest tutaj najbardziej istotny, ale właśnie sprowokowanie takiej sytuacji, by pogrążyć kogoś z rządu. Zupełnie inaczej dziennikarze stadni odnoszą się do posłów opozycji, czyli nieformalnej koalicji SLD - PO. Najlepiej zorganizowaną siatkę stadną mają posłowie SLD. Wpadli oni na pomysł by przepytywali ich tylko dziennikarze specjalnie do tego wyznaczeni. Również pytania muszą być wcześniej przygotowane i zatwierdzone przez kancelarię SLD i centralnego cenzora. W tejże kancelarii, siedzi sobie jeden taki młodzieniec, który wyznacza dziennikarzy, którzy mogą zadać posłom SLD kilka pytań. Częstokroć dziennikarze stadni znają się bardzo dobrze z posłami SLD i dobrze wiedzą, że dopóki istnieje klub parlamentarny SLD, dopóty oni mają pracę jako reporterzy w Sejmie.

Inną grupką dziennikarzy są ci podwieszeni pod PO, czyli koalicjantów SLD. Ci bardzo dużą uwagę przywiązują do słów posłów PO, a ci posłowie ogłaszają swoje rewelacje na tak zwanych konferencjach prasowych. Ostatnio jedna młoda dziennikarka, która spóźniła się na konferencję prasową zadała mi pytanie odnośnie konferencji PO, o czym dzisiaj było? Odpowiedziałem dość frywolnie, że nie wiem na kogo dziś nadawali, bo mnie to raczej nie interesuje. Dziennikarka strasznie się oburzyła, jak mogę w ten sposób podchodzić do swojej pracy. Ja mogłem jej tylko odpowiedzieć, że nie potrzebuję słuchać tego, co powiedział senator Niesiołowski, bo wiem to z góry i nie potrzebuje przy tym słuchać jego konferencji. Mało tego, mógłbym zarabiać krocie wymyślając posłom PO nowe metody ataku na koalicję rządzącą.

Parałem się w życiu różnymi zawodami, byłem sprzedawcą zniczy, domokrążcą, budowlańcem, czy spedytorem i w każdym z tych zawodów niezwykle istotną cechą było myślenie. Bez myślenia za wiele nie można było osiągnąć. Można być pomagierem, ale nie można być jednoosobową jednostką prowadzącą swoją działalność. Nawet kiosk z gazetami. Mam wrażenie, że w zawodzie dziennikarza polskiego myślenie nie ma żadnej przyszłości, ba niepotrzebnie opóźnia pracę, opóźnia relacjonowanie tego co powiedział poseł SLD, czy PO. Mało tego uważam, że taki dziennikarz jest w zasadzie zbędny. Poseł powinien sam wziąć mikrofon i mówić co mu kazali, a potem to streścić dla telewizji. Poseł powinien przychodzić do radia sam: „Dzień Dobry, chciałbym udzielić wywiadu”.

Józef Pleśniak

Posłuchaj co o pracy sejmowych dziennikarzy mówią Mikołaj Tocki (Radio Kolor), Wojciech Wierzejski, Janusz Maksymiuk, Artur Zawisza i Zygmunt Wrzodak. (3,32 MB)

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej