Mundial dla Tahiti, czyli jak FIFA zabiła mistrzostwa świata
Rada Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej (FIFA) jednogłośnie powiększyła liczbę uczestników mistrzostw świata z 32 do 48 drużyn. Tym samym potwierdziła, że dla federacji liczy się tylko kasa, nawet kosztem najbardziej prestiżowych rozgrywek w futbolu.
2017-01-14, 08:05
Liczba zespołów, które występują w finałach mistrzostw świata, stale rośnie. Do 1954 na mundialu grało nieregularna liczba drużyn pomiędzy 13 a 16 ekipami. W latach 1954-1978 była to już stała liczba 16 drużyn, a od 1982 roku do 1994 na turniejach pojawiały się 24 zespoły.
W 1998 roku po raz kolejny powiększono liczbę uczestników i od turnieju we Francji są to 32 drużyny, które wystąpią także na mistrzostwach świata w Rosji w 2018 i Katarze w 2022 roku.
Powiązany Artykuł
Dział Opinii
Od początku kadencji nowego prezesa FIFA Gianni Infantino głośno mówiono o poszerzeniu mundialu o dodatkowych uczestników. W grę wchodziło pięć projektów - pozostawienie dotychczasowej liczby uczestników (32), powiększenie turnieju o 8 drużyn (do 40 finalistów) w dwóch różnych formatach lub aż o 16 ekip (do 48 finalistów), także w dwóch różnych formatach.
Co czwarta drużyna z eliminacji zagra na mundialu
Ostatecznie zdecydowano się na najbardziej rewolucyjne posunięcie, czyli format z udziałem 48 reprezentacji, podzielonych na 16 grup po 3 drużyny każda. Zwycięzcy grup i zespoły z drugich miejsc awansują bezpośrednio do 1/16 finału, trzecia drużyna w grupie po dwóch spotkaniach odpada z turnieju. Rozgrywki miałyby się zamknąć w ciągu 32 dni. Łącznie w tym czasie rozegranych zostanie 80 spotkań w porównaniu do dotychczasowych - 64.
REKLAMA
Jednym słowem - zabawa będzie trwała niewiele dłużej, choć weźmie w niej udział prawie 1/4 wszystkich reprezentacji piłkarskich zrzeszonych w FIFA (211 członków). Już sam fakt, że co czwarta drużyna świata będzie mogła pochwalić się mianem "finalisty" mundialu budzi poważne zastrzeżenia. Turniej organizowany co 4 lata miał być zawsze elitarną rozgrywką. Zawodami, w których na pierwszym planie mamy najlepszych zawodników świata. Tymczasem decyzja FIFA oznacza, że na mundial zostanie powołanych aż 1104 graczy (23-osobowe reprezentacje). Ciężko taką gromadę piłkarzy nazwać elitarną grupą. To raczej zbiórka mniej lub bardziej poważnych zawodników, w gąszczu których dopiero można szukać prawdziwych gwiazd. Tym bardziej, że wśród 48 reprezentacji nie znajdzie się najlepsze 48 drużyn na świecie, a to wszystko przez podział kwalifikacji wśród organizacji kontynentalnych.
RUPTLY/x-news
Na mundialu w Rosji w 2018 roku wystąpi 14 zespołów z Europy (w tym gospodarze), 5 z Afryki, po 4.5 z Azji i Ameryki Południowej, 3.5 z Ameryki Północnej i 0.5 z Oceanii. Nie wiadomo jeszcze dokładnie, jak będzie wyglądać podział miejsc na mundialu dla poszczególnych kontynentów w 2026 roku. Szczegóły mają zostać przyjęte w maju podczas Kongresu FIFA w Bahrajnie. Wszystko wskazuje jednak na to, że na MŚ w 2026 roku zagra 16 ekip ze Starego Kontynentu, 9 zespołów z Afryki, 8.5 z Azji, po 6.5 z Północnej i Południowej Ameryki oraz 1.5 z Oceanii. Ułamek oznacza, że jedna drużyna będzie walczyła o awans do finałów w barażach.
Mecze z ogórkami i spotkania o pietruszkę
Kierunek Gianniego Infantino jest jasny - zamiast dawać dodatkowe miejsca najsilniejszej piłkarsko Europie - potężna pula finalistów pochodzić będzie z krajów futbolowego "trzeciego świata". Co z tego wyjdzie w praktyce? Otóż może się okazać, że na mistrzostwach świata będziemy mieli takie "hity", jak Tahiti - Curacao, czy Katar - Burkina Faso. Tahiti w rankingu FIFA znajduje się dopiero na 149. miejscu, ale teoretycznie drogę na mundial ma otwartą. To bowiem druga najlepsza po Nowej Zelandii (i po tym, jak Australia zdecydowała grać eliminacje w strefie azjatyckiej) drużyna w Oceanii. Jeśli więc Tahiti przy odrobinie szczęścia trafi na słabszego przeciwnika i rozegra dwa dobre spotkania w barażu - po raz pierwszy w historii awansuje na mundial. Dwa spotkania - dokładnie tyle powinno wystarczyć do awansu do tych "elitarnych" rozgrywek.
REKLAMA
Przy całym szacunku dla Tahiti, piłkarze tego kraju nie są (przynajmniej w tej chwili) w żadnej mierze - blisko poziomu najsłabszej drużyny ostatniego mundialu (którą nota bene była na turnieju w Brazylii wg rankingu FIFA - Australia).
Do tego dochodzi kolejny absurd, czyli format grup i awans 2 z 3 drużyn do fazy pucharowej. Jeśli założymy, że w jednej grupie znajdzie się Anglia, Argentyna i Tahiti to mamy 99 procent pewności, kto awansuje do kolejnej fazy. Oglądanie rywalizacji w tego rodzaju grupie będzie więc pewnie średnio interesujące. I praktycznie w każdej z 16 grup tego rodzaju sytuacja może się powtarzać. Trzeci mecz w tej fazie pomiędzy dwoma zwycięzcami pierwszych spotkań z "ogórkami" będzie zatem spotkaniem o pietruszkę.
Tak według ostatnich rankingów FIFA może wyglądać podział na grupy na mundialu w 2026 roku:
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Przyczajony tygrys, ukryty smok piłkarskiego świata
Czemu Infantino chce na siłę drastycznie poszerzyć finały mistrzostw świata, pomimo tego rodzaju absurdów? Odpowiedź jest prosta. Szwajcar z jednej strony spłaca dług z wyborów FIFA, gdy wsparły go pomniejsze kraje członkowskie w obietnicy poszerzenia mundialu (choć obiecywał poszerzenie jedynie do 40 drużyn). Z drugiej strony robi zwykły skok na kasę. Przewiduje się, że FIFA na poszerzeniu mundialu zarobi około 1 miliarda dolarów (!) więcej, niż przy okazji organizacji poprzednich mistrzostw świata.
Skok na kasę i przysługa dla Chin?
Niejako dookoła pieniędzy pojawia się też prawdopodobny podział puli dodatkowych finalistów. Jak zauważają obserwatorzy - wcale nieprzypadkowy. Planowane poszerzenie mistrzostw świata o 4 dodatkowe ekipy z Azji może bowiem świadczyć o "przepychaniu" do mundialu ekonomicznej potęgi światowej - Chin. Dla nikogo nie jest żadną tajemnicą, że Państwo Środka od paru dobrych lat wydaje gigantyczne pieniądze na rozwój futbolu w swoim kraju - wszystko z myślą o awansie na mundial a w przyszłości zdobyciu najcenniejszego trofeum w piłce reprezentacyjnej.
Z pewnością Chiny w elicie to poważny zastrzyk gotówki w światowy futbol. Olbrzymi rynek w tym kraju i zainteresowanie piłką w przypadku sukcesu tej reprezentacji będą miały globalny wpływ na rozwój tej dyscypliny na całym świecie. Czy jednak przepychanie na siłę tej drużyny jest konieczne? Wszystko wskazuje, że Chińczycy są na dobrej drodze, by awansować na mundial w dotychczasowym formacie. To zapewne jedynie kwestia czasu. FIFA wydaje się jednak niecierpliwić i stąd pewnie ukłon w stronę Azji przy okazji nowego formatu mistrzostw świata.
TVP
REKLAMA
Infantino został szefem piłkarskiej centrali w cieniu największego skandalu korupcyjnego w historii piłki nożnej. Dziesiątki aresztowań, podejrzany wybór Rosji i Kataru na gospodarzy mundialu, kompromitacja najważniejszych działaczy, w tym - Seppa Blattera, byłego szefa FIFA.
Ten wybór miał być nowym otwarciem - zerwaniem z niechlubną przeszłością, wyzerowaniem licznika. "Dobra zmiana" trwała jednak wyjątkowo krótko - już na początku swojej kadencji - sam Infantino został wplątany w aferę korupcyjną w związku z wyciekiem tzw. Panama Papers. Jego nazwisko pojawiało się w związku z podejrzanymi spotkaniami działaczy UEFA przy okazji ustawienia gospodarzy mundiali. Szwajcar szybko zaprzeczył oskarżeniom, a prokuratura nie postawiła mu do tej pory żadnych zarzutów. Mimo to - wątpliwości pozostały.
Liczy się tylko kasa?
Teraz do grzechów z przeszłości - FIFA dorzuca obniżenie prestiżu mistrzostw świata - wydawałoby się największej świętości w światowym futbolu.
Okazuje się, że to pieniądze wciąż są centrum zainteresowania FIFA i jego działaczy. Znów na drugi plan schodzi kibic, który chce oglądać mecze na najwyższym poziomie, a w zamian tego dostanie spotkania grupowe, w której bite będą pewnie rekordy strzelonych goli "ogórkom" ze strefy CONCACAF (Ameryka Północna i Karaiby), czy AFC (Azja).
REKLAMA
Od początku projekt mocno krytykowała niemiecka federacja piłkarska (DFB). Krytycy podnosili argument, że w związku z nowym formatem rozgrywek - powoli tracą sens same eliminacje, jeśli co czwarta ekipa FIFA i tak okaże się finalistą mundialu. A przecież jak obniża się poziom rozgrywek - powiększaniem jego uczestników, pokazało choćby ostatnie Euro 2016 we Francji. Wydawało się, że nie muszą o tym przekonywać eksperci, trenerzy, czy piłkarze, którzy w większości od początku w ostrych słowach odnosili się do projektu Infantino. Największe media pisały wprost - ta zmiana to zabójstwo mundialu.
nc+/x-news
Jednak wypowiedzi dla mediów to jedno, a samo głosowanie działaczy to zupełnie inna sprawa. Koniec końców okazało się, że FIFA poszerzyła mundial JEDNOGŁOŚNIE. Presja dziennikarzy nie wpłynęła w żaden sposób, choćby na jedną federację. Nikt nie odważył się zagłosować przeciw reformie. W tym także i PZPN, choć wydawałoby się, że prezes Zbigniew Boniek coś o magii mundialu wie i nie przyłoży ręki do mordowania tej imprezy. Najwidoczniej ta sprawa zależy jednak od punktu siedzenia. Poszerzony mundial to więcej funduszy od FIFA dla poszczególnych federacji - stąd zapewne jednogłośne poparcie.
REKLAMA
Wszystko zmierza ku smutnej konkluzji, że w XXI wieku nie powinniśmy mieć złudzeń i spoglądać na futbol, jako maszynkę do zarabiania pieniędzy. Pytanie tylko, gdzie leży granica pomiędzy zarabianiem pieniędzy, a cierpliwością kibiców? Bo jeśli Ci stwierdzą, że nie mają zamiaru oglądać "hitów" grupowych w stylu Tahiti - Polska to wkrótce może się okazać, że FIFA, Infantino, sponsorzy, wielkie koncerny telewizyjne, czy poszczególne federacje piłkarskie właśnie strzeliły sobie efektownego "samobója". A to w długiej mierze może przyczynić się do spadku zainteresowania mundialem, piłką nożną, a co za tym idzie - spadkiem oglądalności spotkań, co z kolei wywoła spadek wartości marketingowej turnieju i samej dyscypliny a na koniec może oznaczać wielką finansową klapę.
Pomijając już nawet kwestię, czy jakiś kraj (może poza Chinami, czy państwami arabskimi) stać będzie na organizację turnieju dla 48 ekip? W końcu gdzieś te wszystkie drużyny trzeba będzie w końcu pomieścić, każda z nich będzie potrzebowała na czas pobytu w danym kraju - hoteli i ośrodków treningowych na najwyższym poziomie. A to wszystko trzeba będzie najprawdopodobniej w dużej mierze zbudować od początku, a FIFA pokryje jedynie część kosztów.
Powiązany Artykuł
Na Spalonym
FIFA właśnie pokazała, że ma nas - kibiców w głębokim poważaniu. Mam jednak wrażenie, że za kilka-kilkanaście lat przeżyjemy deja vu. W końcu, czy podobnego rodzaju kontrowersje nie pojawiały się przy okazji wyboru państw-gospodarzy, gdy organizację mundialu przekazano Rosji i Katarowi? Infantino tak szybko zapomniał, w jakich okolicznościach przejął rządy w piłkarskiej centrali?
Więcej na blogu autora - Na Spalonym.
REKLAMA
Marcin Nowak, PolskieRadio.pl
REKLAMA