Jak będzie wyglądać prezydentura Trumpa? "Obudzi świat z letargu i zmusi do zmierzenia się z problemami"
- Trump obudzi świat z letargu i zmusi polityków oraz opinię publiczną w kilku miejscach globu do realnego zmierzenia się z wieloma problemami, np. imigracją - przewiduje w rozmowie z PolskieRadio.pl Witold Sokała, wicedyrektor Instytutu Polityki Międzynarodowej i Bezpieczeństwa Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspert fundacji Po.Int.
2017-01-20, 14:44
Rząd powtarza jak mantrę, że gwarancją bezpieczeństwa Polski jest Sojusz Północnoatlantycki. A tymczasem Donald Trump w wywiadzie dla niemieckiego dziennika „Bild” stwierdził, że NATO jest przestarzałe. Słowa nowego prezydenta USA powinny nas zaniepokoić?
Pakt tkwi korzeniami w poprzedniej epoce, nie sposób zaprzeczyć. Chociaż podczas dwóch ostatnich szczytów uczyniono wiele, aby dostosować go do współczesności i nowych zagrożeń, to wciąż trudno mieć poczucie, że NATO jest dziś wystarczającym gwarantem bezpieczeństwa, zwłaszcza dla małych i średnich krajów frontowych, w tym Polski. W tej sytuacji powinno nas niepokoić przede wszystkim to, że sojusz nie funkcjonuje w pełni prawidłowo. Pretensji nie należy jednak kierować pod adresem Trumpa, a polityków, którzy przez lata zaniedbywali modernizację NATO i nie zdołali nadać mu nowych impulsów. Trump powiedział jedynie, że król jest nagi.
Czy nie przekroczył przy tym granic dopuszczalnych w dyplomacji?
Zachował się niezręcznie w tym sensie, że w klasycznej dyplomacji nie przyjęło się brutalnie mówić o pewnych, oczywistych rzeczach. Trump nie jest jednak dyplomatą i w dużej mierze mówi to, co myśli. Choć nie wykluczam, że słowa, które wypowiada mogą być też świadomą grą wizerunkową.
Na czym ona polega?
Wypowiadając się krytycznie na temat NATO czy zwłaszcza UE, Trump wysyła poważny sygnał do wielu europejskich polityków i części tutejszej opinii publicznej. Brzmi on następująco: „macie nowego przywódcę w skali globalnej, który tak samo jak wy, nie ceni tej skostniałej i biurokratycznej Unii”. Trump ma świadomość, że w Europie rośnie poparcie dla partii i ruchów negatywnie nastawionych do Brukseli. Jeśli nowy prezydent USA i jego otoczenie ocenili, że utrzyma się ten trend, to wysyłanie sygnałów pod adresem tych osób jest racjonalne z punktu widzenia Waszyngtonu.
Retoryka Trumpa spotkała się z reakcją europejskich przywódców. Minister spraw zagranicznych Francji zaproponował utworzenie unijnego bloku obronnego. Amerykański prezydent zmotywuje kraje UE do budowy wspólnej armii?
Teoretycznie jest to możliwe, choć jestem przekonany, że nie dojdzie do realizacji tego pomysłu. Przemawiają za tym dotychczasowe doświadczenia. Koncepcja wspólnej armii europejskiej pojawiała się już wiele razy i zawsze kończyło się na słowach i deklaracjach. Poza tym państwa unijne nie mają poczucia wspólnych interesów bezpieczeństwa. Na przykład pomiędzy Polską, a Francją jest przepaść w pojmowaniu zagrożenia. Najlepiej obrazuje to stosunek do Rosji. Przy tak różnym postrzeganiu zagrożenia trudno jest skonstruować wspólne struktury na wielka skalę. Poza tym brakuje jeszcze czegoś, co można nazwać duchem europejskim. Trudno oczekiwać, aby obronność i kwestie wojskowe były pierwszym krokiem w kierunku pogłębionej integracji. Najpierw powinna ona nastąpić na kilku innych płaszczyznach, tymczasem tam obserwujemy akurat procesy odwrotne.
REKLAMA
Z wypowiedzi Trumpa jasno wynika, że Unia Europejska nie jest dla niego najważniejszym partnerem. Dla mieszkańca Starego Kontynentu jest to szokująca prawda.
My Europejczycy, a zwłaszcza ci z bogatszej części kontynentu, przywykliśmy do tego, że jesteśmy pępkiem świata. Trump uświadamia nam, że to już przeszłość. Naszym atutem jest dziś jedynie wielki wspólny rynek i względna zamożność konsumentów. I na tym koniec. Militarne możliwości UE są w skali globalnej minimalne. Politycznie nie potrafimy mówić jednym głosem. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo wewnętrzne borykamy się z problemami, które sami stworzyliśmy i nie potrafimy ich rozwiązać. To wszystko sprawia, że nie jesteśmy globalnym partnerem dla USA.
Co czynni inne mocarstwa lepszymi od UE w oczach Trumpa?
Chiny, oprócz dynamicznego rozwoju gospodarczego, mają spójną i długofalową politykę zagraniczną. Rosja jest biedniejsza od nas i żyje wyłącznie z eksportu surowców, ale za to prowadzi konsekwentną politykę bezpieczeństwa. Brazylia i Indie są liderami w swoich regionach. Nawet Turcja jest dziś dla USA poważniejszym partnerem niż UE, która w wielu sprawach nie potrafi wypracować wspólnego stanowiska. W dodatku w najsilniejszych krajach kontynentalnych, czyli we Francji i Niemczech, władzę sprawują rządy, które wkrótce mogą upaść.
Trump w przeciwieństwie do Obamy chwali decyzję Brytyjczyków w sprawie wyjścia z Unii. Widać wyraźnie, że traktuje ich lepiej niż pozostałe europejskie kraje. Z czego to wynika?
Brytyjczycy zasłużyli sobie na takie podmiotowe traktowanie. Po pierwsze mają zdrowszą, bardziej liberalną gospodarkę. Trump to widzi i docenia. Poza tym potrafią ułożyć sobie stosunki z dawnymi koloniami od Australii po Kanadę, co czyni z nich bardzo istotny strategicznie byt. Z tej perspektywy jest zrozumiałe, że Trump trzyma kciuki za Brexit i pozaunijny rozwój Wielkiej Brytanii. Londyn staje się dla niego partnerem, z którym Amerykanom dogaduje się łatwo ze względu na wspólnotę językową, ale też specyficzną kulturę i myślenie strategiczne. A Commonwealth, pozbawiony unijnego balastu i ewentualnie bardziej skonsolidowany pod względem polityki bezpieczeństwa, znakomicie wzmacnia i uzupełnia potencjał amerykański, czego o krajach kontynentalnych nie da się powiedzieć.
Słowa Trumpa na temat NATO i UE zostały pozytywnie skomentowane przez Kreml. Wiemy, że nowy prezydent USA również wielokrotnie kierował pod adresem Moskwy miłe słowa. Dlaczego Trump staje się orędownikiem Rosji?
Gołym okiem widać, że nowy prezydent Stanów Zjednoczonych będzie prowadził politykę „handlową”, opartą na interesach firmy, którą reprezentuje. Nazywa się ona The United States of America Corporation. I Trump będzie teraz handlował w taki sposób, żeby zabezpieczyć jej interesy. Kluczową kwestią jest ocena skali zagrożeń globalnych dla USA. Dwa pierwsze miejsca zajmują tutaj: rosnąca potęga chińska i radykalny dżihad, przejawiający się m.in. w zamachach terrorystycznych. W rywalizacji z tymi zagrożeniami Rosja oczywiście nigdy nie będzie partnerem – ale jest istotnym zasobem, który po prostu warto mieć do dyspozycji po swojej stronie. Żeby tak się stało, Trump będzie gotowy do ustępstw na zasadzie handlu „coś za coś”.
REKLAMA
Polska może stać się towarem podczas tej wymiany?
Niestety, musimy się z tym liczyć. Pora pozbyć się złudzeń: Trump odpowiada przed swoimi wyborcami za interesy Ameryki, a za troskę o nasze bezpieczeństwo to my płacimy pensje naszym politykom. Zapłatą dla Rosji, akceptowalną przez Trumpa, mogą okazać się wpływy w Europie Środkowo-Wschodniej. Nie wynika to z żadnej domniemanej prorosyjskości nowego prezydenta USA, a z jego zimnej kalkulacji strategicznej w skali globalnej.
A wszystko to w dobrej wierze, czyli w celu pokonania islamskiego terroryzmu. Trump uważa, że jego poprzednicy walczyli z nim nieudolnie i zapowiada, że on to zmieni i wygra tę wojnę. Jak pan ocenia jego szanse?
To jest możliwe, ale na pewno nie w ciągu jednej kadencji. Prezydent USA posiada narzędzia przy pomocy których może znacząco podkopać pozycję radykalnych środowisk islamskich i ugrupowań terrorystycznych. To wymaga nie tylko działań o charakterze militarnym, ale również konsekwencji i odwagi w wielu innych dziedzinach. Aby wygrać wojnę z islamskim terroryzmem należy pozbyć się przyczyn, a nie tylko objawów tej „choroby”. Należy do nich między innymi bieda na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Jej pokonanie wymaga zmian w polityce handlowej USA oraz krajów europejskich, rezygnacji z protekcjonizmu, odblokowania rozwoju gospodarczego w Afryce i krajach Bliskiego Wschodu. Poza tym potrzebna jest większa asertywność wobec krajów, które prowadzą niekonsekwentną i zdradziecka politykę.
Jakie kraje ma pan na myśli?
Chodzi o takie państwa jak Turcja czy Arabia Saudyjska, które z jednej strony pozostają sojusznikami Zachodu, a z drugiej tolerują lub dyskretnie wspierają działania dżihadystów. Na przykład liczni członkowie saudyjskiej elity finansowo, a nawet politycznie wspomagają islamskie ruchy radykalne. Ten zestaw wielu instrumentów, którymi dysponuje Waszyngton, może przy sprawnym użyciu, w dłuższej perspektywie, ograniczyć fenomen islamskiego radykalizmu. Szanse na zwycięstwo są, ale nie będzie to wojna krótka i prosta.
W jaki sposób prezydentura Trumpa może zmienić Amerykę i świat?
Trudno jest dziś realnie prognozować, zbyt wiele zmiennych. Sądzę, iż Trump uświadomi ludziom pewne sprawy. Podejrzewam, że odważniejszymi działaniami w kilku dziedzinach spowoduje przyspieszenie procesów globalnych. Być może doprowadzi do zaostrzenia kilku konfliktów, które wcześniej ospali dyplomaci byli w stanie klajstrować. Możliwe, że Trump obudzi świat z letargu i zmusi polityków oraz opinię publiczną w kilku miejscach globu do realnego zmierzenia się z wieloma problemami, np. imigracją. Nowy prezydent otwarcie mówi o tym, że ten stary, pozornie bezpieczny i stabilny świat się skończył – i oby odebrano to jako motywację do tego, aby na poważnie zacząć myśleć o swoich interesach i bezpieczeństwie. A jeśli chodzi o Amerykę, to przypuszczam, że przekona jej mieszkańców do tego, aby w większym stopniu brali sprawy we własne ręce i sami za siebie odpowiadali, a nie liczyli na opiekuńczość urzędników. Ten zwrot ku tradycyjnym wartościom może wyjść Stanom na dobre, a Trump zyska wtedy dodatkowe atuty w polityce zewnętrznej.
REKLAMA
Pod warunkiem, że uda mu się dotrwać do końca kadencji. Prof. Allan Lichtman, który przewidział sensacyjne zwycięstwo Trumpa, uważa, że może dojść do impeachmentu. W jego ocenie Republikanie, jeśli będzie taka okazja, mogą wymienić go na polityka którego łatwiej będzie im kontrolować.
Można sobie wyobrazić scenariusz buntu partii republikańskiej. Aby jednak do niego doszło Trump musiałby zacząć robić rzeczy znacznie gorsze niż nadmierna szczerość w wywiadach prasowych. Za poważną przesłankę uznałbym jakieś dramatyczne wystawienie na szwank interesów amerykańskich lub partyjnych. Należy pamiętać, że odwołanie własnego prezydenta i bunt przeciwko niemu byłby rzeczą praktycznie bezprecedensową w amerykańskiej historii. Partia, która zdecydowałaby się na taki ruch, zapłaciłaby za to wysoką cenę, na przykład w postaci ogromnego spadku zaufania. Dlatego scenariusz z impeachmentem jest w mojej ocenie mało prawdopodobny. Chociaż, oczywiście, liderzy tradycyjnego establishmentu Partii Republikańskiej będą starali się kontrolować i ograniczać Trumpa, tyle, że metodami możliwie dyskretnymi.
rozmawiał Michał Fabisiak, PolskieRadio.pl
REKLAMA