Burza wokół Bartłomieja Misiewicza po publikacji "Faktu"
Dziennikarze "Faktu" przyłapali rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza podczas pobytu w jednym z klubów z Białegostoku. Zdaniem gazety urzędnik nie zachowywał się odpowiednio do swojego stanowiska.
2017-01-23, 16:17
W artykule znajdziemy wypowiedzi gości białostockiego klubu "WOW", którzy w piątek 20 stycznia bawili się razem z Bartłomiejem Misiewiczem. Świadkowie opisują, jak rzecznik MON podjechał pod lokal luksusowym BMW. Przez całą zabawę towarzyszył mu ochroniarz, którego sam Misiewicz miał przedstawiać jako funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej.
Z przytaczanych przez "Fakt" relacji świadków wynika, że Misiewiczowi wręcz zależało na rozpoznaniu go przez uczestników imprezy. "Osiem czy dziesięć kolejek wszystkim w barze stawiał. Z kieszeni wyciągał setkę za setką, to była straszna wiocha" - twierdzi Paweł.
Misiewicz miał też usilnie szukać damskiego towarzystwa, co ostatecznie przyczyniło się do wcześniejszego opuszczenia lokalu. Jedna z dziewczyn w rozmowie z "Faktem" twierdziła, że proponował jej podczas tańca pracę w MON.
Według "Faktu", najbardziej nieodpowiednie było jednak to, że w ferworze zabawy pracownik MON proponował przygodnie spotkanym osobom etat w ministerstwie. "A ty? Chcesz być ministrem obrony terytorialnej w kraju?" - miał zagadywać ludzi w palarni.
REKLAMA
Następnego dnia rano wspólnie z szefem MON Antonim Macierewiczem Bartłomiej Misiewicz pojawił się na uroczystym otwarciu punktu informacyjnego dla kandydatów do służby w Wojskach Obrony Terytorialnej.
"Fakt", mr
REKLAMA