Zmarł Colin Meads, legenda nowozelandzkiego rugby. "Nieskazitelny, niezawodny, pracowity"
Statusu legendy nie trzeba budować szokowaniem, ekscentrycznością czy arogancją. Colin Meads, najlepszy nowozelandzki rugbysta XX wieku, zmarł w wieku 81 lat, a hołd oddał mu cały kraj.
2017-08-20, 15:41
Meads rozegrał 133 mecze w reprezentacji, z których 55 było oficjalnymi spotkaniami międzynarodowymi. Przez całą karierę związany był z klubem King Country, zarówno jako zawodnik i trener.
Niesamowicie silny, wytrzymały, dosłownie nie do zdarcia, przez lata pokazywał, ile znaczy zakładanie koszulki "All Blacks", kształtował obraz tego, jaki powinien być nowozelandzki gracz.
- Kiedy wychodzisz na mecz, wiesz, że będziesz grał dla swojego kraju i musisz zwyciężyć, liczy się tylko to. Kiedy nie wygrywaliśmy, to była tragedia. Jeśli starasz się być sobą, nie udajesz nikogo innego, wszystko będzie w porządku. Tak właśnie starałem się robić - mówił w jednym z wywiadów.
REKLAMA
W wielu wywiadach mówił, że całą swoją sprawność i siłę zawdzięcza pracy na farmie. W 2005 roku powiedział, że zawsze czekał na rozpoczęcie sezonu rugby, żeby "trochę odpocząć".
Według jednej z historii, których namnożyło się przez lata, w jednym z meczów występował ze złamaniem. Było to starcie z reprezentacją RPA w 1970 roku, rywale nadrabiali braki agresją, w końcu ofiarą tego padł Meads. Po jednym ze zderzeń z przeciwnikiem jego ręka zwiała bezwładnie, lekarz założył na nią prowizoryczny opatrunek.
Po spotkaniu potwierdzono złamanie, a Meads wycedził tylko jedno zdanie - "przynajmniej wygraliśmy ten cholerny mecz".
REKLAMA
Nowozelandczyk nie był święty, jemu też zdarzało się przekraczać przepisy. Zwłaszcza, że mowa tu o czasach, kiedy boiska nie były pod drobiazgowym nadzorem kamer, a cała masa nieczystych zagrań pozostawała niezauważona. W 1967 roku wyleciał z boiska w meczu ze Szkocją, rok później skończył karierę Australijczyka Kena Catchpole'a, powodując poważną kontuzję nogi.
Źródło: YouTube/British Movietone
- Musisz coś zrobić, kiedy widzisz, że przeciwnik wygrywa piłki nieprzepisowo. Jeśli nie zrobisz nic, będziesz drugi - powiedział.
Dorobił się opinii gracza siłowego, przy 192 centymetrach wzrostu i 100 kilogramach wagi był prawdziwym postrachem rywali, zasłużenie budził respekt. W obecnych czasach te parametry nie robiłyby już takiego wrażenia, ale nie jest wielkim ryzykiem stwierdzenie, że we współczesnych rugby, ze swoim charakterem także byłby w stanie osiągnąć wiele.
REKLAMA
W 1981 roku Meads przyczynił się do wielkiej fali dyskusji i przez kilka lat był napiętnowany przez oficjalne władze nowozelandzkiego rugby. Zdecydował się poprowadzić New Zealand Cavaliers, nieoficjalną reprezentację kraju w serii meczów rozgrywanych w RPA, odwiecznym rywalem "All Blacks".
Pojedynki te miały długą i bogatę historię, jednak w tamtym czasie "Springboks" (to przydomek kadry rugbystów z Afryki) byli bojkotowani praktycznie przez cały sportowy świat ze względu na apartheid.
Meads uważał, że sport i polityka nie powinny się łączyć, ale społeczeństwo Nowej Zelandii było wtedy mocno podzielone. Było to jednak dopiero preludium do tego, co miało nadejść w momencie, w który "Springbroks" kilka miesięcy później przybyli do Nowej Zelandii. Doszło do fali protestów i starć z policją, nie brakowało incydentów i głośnej krytyki tego, że na ich przyjazd w ogóle pozwolono.
REKLAMA
To tylko pokazało, jak ważne miejsce w tradycji Nowej Zelandii ma ten sport i jakie potrafi wywoływać emocje. Meads wrócił do reprezentacji dopiero w 1994 roku w roli trenera, na emeryturę odszedł dwa lata później.
W ubiegłym roku zdiagnozowano u niego raka trzustki, zmarł w niedzielę. Zostawił żonę, piątkę dzieci, czternaścioro wnuków i siedmioro prawnuków.
Dla wielu był uosobieniem tego, co należy sobą przedstawiać, by być reprezentantem kraju, do tego w czasach, w których rugby nie było jeszcze profesjonalnym sportem. Uosobieniem wartości i inspiracją, tak na placu gry, jak i poza nim. W 1999 roku został uznany za najlepszego zawodnika "All Blacks" XX wieku.
O jego śmierci opinię publiczną poinformował sam premier Nowej Zelandii, Bill English.
REKLAMA
- To bardzo smutny dzień dla naszego rugby i dla kraju. Był nie tylko wspaniałym sportowcem i zawodnikiem reprezentacji, ale też po prostu wyjątkowo dobrym facetem. Uosabiał wszystko to, co oznacza bycie Nowozelandczykiem. W czasie swej kariery był nieskazitelny, niezawodny, pracowity, ciepły i bardzo szczodry - podkreślił English.
Wiadomość o śmierci Meadsa zepchnęła w niedzielę na drugi plan temat zbliżających się wyborów. Politycy, otwierając swoje kampanie, zaczynali przemówienia od oddania hołdu słynnemu przed laty zawodnikowi.
ps, PolskieRadio.pl, PAP
REKLAMA