„Normalizacja” służb

Środowisko WSI usiłuje obecnie, z walną pomocą partii rządzącej, odzyskać pozycję zwornika patologicznego pięciokąta III RP.

2008-06-04, 17:32

„Normalizacja” służb

Środowisko WSI usiłuje obecnie, z walną pomocą partii rządzącej, odzyskać pozycję zwornika patologicznego pięciokąta III RP.

Jedyną sferą aktywnej polityki rządu Donalda Tuska, nie licząc public relations, są służby specjalne. W służbach wojskowych następuje forsowna „normalizacja”, polegająca na przywracaniu stanu sprzed likwidacji WSI.

Normalizacja była najważniejszą chyba obietnicą PO. Odwołanie się do „normalności” umożliwiło bezprecedensową mobilizację wyborców niechętnych Kaczyńskim. Ich dwuletnie rządy przedstawiano, jako awanturnicze, agresywne, podejrzliwe, paranoiczne… krótko mówiąc – nienormalne. Skromny, uśmiechnięty, „swój chłop” - Tusk, znakomicie nadawał się na ikonę czegoś przeciwnego, czyli właśnie normalności.

„Sprzątanie po PiS” stało się szybko głównym hasłem Platformy. Ponieważ poprzednicy byli „nienormalni”, robienie rzeczy odwrotnych niż oni propaganda PO zaczęła określać mianem „normalizacji”.

REKLAMA

Można zrozumieć, a nawet zaakceptować taką propagandę w czasie kampanii wyborczej. Można wybaczyć głoszenie jej w programach z gadającymi głowami. PO jednak wciela ją w życie i to w sferze bezpieczeństwa państwa.

Logika jest identyczna, jak w filmikach wyborczych: PiS wprowadził awanturnictwo i warcholstwo, a my je ukrócimy. Macierewicz rozpętał nikomu niepotrzebną hucpę wokół służb specjalnych – my to odwrócimy. I tutaj, jak nigdzie indziej, rząd słowa dotrzymuje. Do służb wracają ludzie z najtłustszych lat III RP - z epoki Millera.

Długi cień Sowietów

Wojskowe Służby Informacyjne były czymś więcej niż reliktem Polski Ludowej. Były patologiczną, quasi-mafijną strukturą, nie tylko nie wywiązująca się z obowiązku dbania o bezpieczeństwo kraju, ale realizującą partykularne interesy koterii znajdujących schronienie w jej ramach, a także obcych państw. Umocowanie w legalnych służbach specjalnych dawało im wielkie możliwości działania. Tolerowanie rozpoznanej rosyjskiej agentury na terenie Polski, nielegalny handel bronią z arabskimi terrorystami, inwigilacja mediów i polityków - to jedne z wielu przykładów tej choroby.

REKLAMA

Logo WSI, źr. wikipedia.pl

Instytucja ta była całkowicie przejrzysta dla Rosji. Dziewięćdziesiąt procent jej personelu kierowniczego zostało przeszkolone w Moskwie. Szkolenia te były elementem systemu penetracji swoich satelitów przez Związek Sowiecki. Kursanci GRU i KGB byli planowo „odwracani” – kuszono ich, zbierano „haki” na wypadek konieczności zastosowania szantażu, żeby zapewnić lojalność wobec Moskwy. W dążeniu do utrzymania jak największych wpływów w Polsce, Sowieci jeszcze w latach osiemdziesiątych wzmogli werbunek agentury. Proceder był kontynuowany po roku 1989. Była to tzw. „agentura zamrożona” – kontakty operacyjne, które miały być wznowione po wycofaniu się z terytorium RP wojsk sowieckich.

O skuteczności tych wysiłków świadczyć może działalność generała Buły, który już w „wolnej” Polsce skopiował i wysłał do Moskwy całą kartotekę operacyjną WSW, niszcząc następnie oryginały. Nic więc dziwnego, że WSI nie schwytały w latach dziewięćdziesiątych żadnego rosyjskiego szpiega.

Nie może dziwić, że odpowiedzią na kryzys okrągłostołowej oligarchii w czasie rządów Millera był postulat likwidacji WSI. Głosiły go zarówno PiS, jak i PO. Instytucja ta zdawała się symbolem patologii III RP: brudnych powiązań świata przestępczego, polityki, służb specjalnych, mediów i biznesu. Słabości państwa i braku lojalności jego funkcjonariuszy. Jej zniszczenie - elementarnym warunkiem przywrócenia praworządności i sprawiedliwości.

Zwinięty parasol

REKLAMA

Rozbicie tej chorej organizacji przez Antoniego Macierewicza naruszyło, rzecz jasna, interesy bardzo wielu grup. Najbardziej „ucierpiało” pokolenie Dukaczewskiego – oficerów, którzy ukończyli kursy GRU niedługo przed i tuż po okrągłym stole. III RP roztoczyła nad nimi parasol ochronny, a media uporczywie wytwarzały wokół nich aurę nadzwyczajnej fachowości. Dzięki temu mogli handlować bronią, paliwem, infiltrować media i partie polityczne, występując jednocześnie w roli nie tylko znakomitych specjalistów, ale wręcz obrońców ojczyzny, budowniczych służb nowej, wolnej Polski. To jednak oni budowę takowych służb najbardziej hamowali.

Bardzo wiele stracili politycy. W innym przypadku mogliby po prostu poczekać aż kaczystowski reżim się zużyje i spokojnie wrócić na dawne pozycje. Likwidacja WSI sprawiła, że w dużej mierze nie mieli, do czego wracać. Sprawowanie władzy bez pomocy przyjaciół ze służb, z ich szerokimi kontaktami w kraju i za granicą, stało się zadaniem wielokrotnie trudniejszym.

„Poszkodowani” zostali również ci spośród przestępców, którzy dzięki pozabudżetowemu finansowaniu WSI mogli preferencyjnie handlować bronią czy paliwem.

Kolejną grupą, która osłabła, byli dziennikarze. Ci niezbyt zdolni, ale ustosunkowani swoimi znajomościami w świecie służb. Dziwnym trafem po likwidacji WSI pióra im stępiały, natchnienie jakby wyparowało, ulubione tematy się znudziły. O ile czuwający nad inwigilacją mediów płk Ryszard Lonca zalecał w roku 1992 odcięcie informacji dla „skrajnie prawicowych ugrupowań”, to czternaście lat później informacje zostały siłą rzeczy „odcięte” dla wszystkich pozostałych. Ci, którzy przez lata korzystali z dobrodziejstw „fachowców”, odczuli to bardzo dotkliwie.

REKLAMA

Likwidacja WSI uderzyła też w niektórych biznesmenów. Tych, którzy korzystając z usług oficerów służb, mieli „dojścia” u polityków czy dziennikarzy i nadzwyczajną wiedzę o działalności konkurencji.

Stracił cały pięciokąt służb specjalnych, polityki, mafii, mediów i biznesu, który stał się w III RP państwem w państwie, wyjętym spod kontroli i zdolnym wpływać na życie publiczne, gdy wymagały tego jego interesy. WSI były zwornikiem tej figury, pośredniczącym w kontaktach dzięki potężnej, zunifikowanej strukturze dawnych służb komunistycznych i nadzwyczajnym „kapitale kulturowym” swoich funkcjonariuszy.

Na płaszczyźnie stosunków międzynarodowych najwięcej straciła oczywiście Rosja. Zniknęła całkowicie przejrzysta dla niej struktura w największym i najważniejszym strategicznie kraju Europy Środkowowschodniej. Instytucja niezdolna do jakiegokolwiek rozpoznania zagrożeń ze wschodu, z kadrą będącą „naturalną bazą werbunkową dla wschodnich służb specjalnych”, jak oceniono w dokumencie samej WSI.

PO, dokumenty i ewolucja poglądów

REKLAMA

Przywódcy Platformy Obywatelskiej wydawali się rozumieć oczywiste wnioski wynikające z analizy działalności WSI. Partia poparła w Sejmie ustawę likwidacyjną, tworzącą nowe służby wojskowe. Już po publikacji raportu z likwidacji WSI stanowisko jej działaczy zaczęło jednak ewoluować.

Podnoszono argumenty, że dokument jest nieprecyzyjny, słaby dowodowo, obfituje w wady metodologiczne. Gdyby była to poważna krytyka, mogłaby dobrze przysłużyć się państwu. Problem w tym, że powyższych zarzutów nigdy nie udokumentowano, a w mediach podawano je „w pakiecie” z tezą, jakoby raport osłabiał pozycję Polski, poprzez dekonspirację jej agentury.

Potwierdził to tzw. antyraport, przygotowany przez bliżej niezidentyfikowanych „ekspertów” PO pod przewodnictwem Marka Biernackiego. Główna jego teza brzmiała, że pozycja międzynarodowa Polski uległa zachwianiu wskutek wskazania na Rzeczpospolitą, jako „kraj 'kontrolowany' przez rosyjskie służby specjalne także po 1989 roku”. Autorzy uznali więc, że utrzymanie stanu penetracji przez rosyjskie służby w tajemnicy wewnątrz kraju leżało w interesie narodowym. Doprawdy, dziwne to wyobrażenie o bezpieczeństwie państwa.

W oparach „normalności”

REKLAMA

Było to jednak zaledwie preludium. Nadzwyczajnie flegmatyczny w sprawach reform rząd Tuska podjął, natychmiast po zaprzysiężeniu, bardzo zdecydowane działania na polu służb. Pod hasłem „normalizacji” ludzi Macierewicza zastąpili doświadczeni funkcjonariusze postkomunistyczni: płk Grzegorz Reszka i gen. Maciej Hunia. Obydwaj wsławili się spektakularnym „czyszczeniem” służb cywilnych z „solidaruchów” za rządów SLD. Hunia zasłynął ponadto prowokacją wymierzoną w komisję ds. Orlenu, gdy na podstawie fałszywych zarzutów aresztowano asystenta posła Gruszki, skutecznie odwracając uwagę opinii publicznej od zaniechań kontrwywiadowczych w zakresie monopolu spółki J&S, którą kontrwywiad miał za zadanie zbadać.

„Normalizacja” sięgnęła następnie niższych szczebli. Pracę stracili dyrektorzy biur i departamentów wywiadu i kontrwywiadu, zastąpieni „fachowcami” z dawnego zaciągu. Dyrektorem departamentu prawnego został, na przykład, płk Zbigniew L., nie zweryfikowany funkcjonariusz dawnych WSI. W dalszej kolejności, czystki objęły specjalistów i zwykłych oficerów. Przykładem jest Jerzy Urbanowicz, profesor matematyki z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, współtwórca nowoczesnych systemów teleinformatycznego i kryptograficznego w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. Zwolniono go, jako „tego od Macierewicza”. Wraz z nim, pracę stracili młodzi specjaliści od łączności, z trudem ściągani uprzednio z Zachodu, gdzie – z braku zapotrzebowania na ich usługi w Polsce – z powodzeniem pracowali. Ludzie ci kładli podwaliny pod służby niepodległej Rzeczypospolitej. Rozpoczynając pracę, napotkali dziurawy, zdekonspirowany system łączności, oparty na kosztownych, lecz pozbawionych niezbędnych certyfikatów technicznych urządzeniach z importu oraz rosyjskich firmach obsługujących łączność w WSI.

Zmianom tym towarzyszyła intensywna kampania medialna, służąca kompromitacji nowych kadr, jako nieprofesjonalnych. Zarzucano Macierewiczowi, że rekrutował oficerów spośród „dziennikarzy i harcerzy”. Nie wyjaśniano jednak, dlaczego przedstawiciele tych grup nie mieliby, po odpowiednim przeszkoleniu, zasilić służb specjalnych. Przeciwstawiano im rzekomych „fachowców” z WSI. Nikt nie pokwapił się jednak o wyjaśnienie, w czym właściwie są oni tak profesjonalni. W powstrzymywaniu śledztw dotyczących zaniechań kontrwywiadowczych? W kontaktach z mafią paliwową? A może w nielegalnym handlu bronią? Bez żadnych konkretów, dzięki zmasowanej propagandzie, przypisano im jednak „fachowość”. Żołnierzom pozytywnie zweryfikowanym przypięto natomiast łatkę „amatorów”.

Kto niszczy polskie służby?

REKLAMA

Donald Tusk zarzuca Macierewiczowi „spustoszenie” służb. Uzasadnia tym dokonywane przez siebie zmiany. Nie skorzystał jednak z okazji „ucywilizowania” procesu weryfikacji żołnierzy WSI. Jako premierowi, przysługuje mu prawo mianowania sześciu z dwunastu członków komisji weryfikacyjnej. W ciągu swoich półrocznych rządów nie obsadził jednak żadnego.

Premier najwyraźniej nie chce brać odpowiedzialności za weryfikację. Obserwując działania jego ludzi wobec komisji, trudno się temu dziwić.

Na początku tego roku, po czystkach w kancelarii tajnej komisji, nowe kierownictwo SKW sparaliżowało funkcjonowanie tej kancelarii. Wyłączyło również system komputerowy do pracy z informacjami tajnymi. Od kilku miesięcy ponawiano próby, uwieńczone ostatnio sukcesem, pozbawienia członków komisji certyfikatów dostępu do niejawnych informacji. W konsekwencji, dalsza weryfikacja została skutecznie zablokowana.

Kolejnym ciosom w komisję towarzyszy rozpowszechnianie zarzutów o jej rzekomej nieudolności. Z ust czołowych polityków obozu rządowego co raz to słyszymy o niebezpieczeństwie, jakie w wyniku braku weryfikacji grozi naszym żołnierzom w Afganistanie i innych krajach. W roli ”czarnego luda” obsadzają, tradycyjnie, Macierewicza. To oni jednak paraliżują weryfikację, a w efekcie – generują zagrożenie.

REKLAMA

Architektura (dez)informacji

Wspomniana kampania medialna jest przykładem odtwarzania wpływów środowiska WSI. Rewelacje „Gazety Wyborczej” i „Dziennika” nie układają się w żaden logiczny cykl publicystyczny. Noszą natomiast znamiona tekstów pisanych na zlecenie. Przykładem może być jednodniowa „afera” z początków lutego. Padły wówczas oskarżenia o kradzież dokumentów i „tworzenie państwa w państwie” pod adresem Macierewicza i Olszewskiego, a poseł Zemke wzywał do „ograniczenia działalności SKW”. Nazajutrz po zainicjowanej przez „Gazetę Wyborczą” sprawie nie było w najważniejszych mediach ani śladu.

Jan Olszewski, źr. wikipedia.pl, na lic. GNU

Dezinformacja działa też w drugą stronę. Kiedy rząd przyjmował w piątek skandaliczną i kompromitującą nowelizację ustawy o SKW i SW (umożliwiającą powrót do „służby” niezweryfikowanym żołnierzom dawnej WSI), media uporczywie „wałkowały” rewelacje Kazimierza Marcinkiewicza na temat jego rzekomej inwigilacji.

Wśród informatorów autorów owych „śledczych” tekstów znaleźli się płk Aleksander Lichocki (figurujący w raporcie z likwidacji WSI, jako zamieszany w inwigilację partii politycznych) i płk Leszek Tobiasz - byli oficerowie WSI. W roli ekspertów dziennikarze obsadzają Janusza Zemke i gen. Marka Dukaczewskiego – jednych z największych antybohaterów raportu.

REKLAMA

Towarzyszy temu uporczywe lansowanie tezy (ostatnio przez Janinę Paradowską w „Polityce”), jakoby raport ów nie był dokumentem państwowym, powstałym w wyniku żmudnej pracy nad materiałami służb, czym jest w istocie, lecz mętną publicystyką. Zwolennicy tego poglądu nie podają przy tym żadnych argumentów na jego rzecz. Wydają się kierować przeświadczeniem, że wystarczy wymienić nazwisko Macierewicza i już każdy inteligentny czytelnik wie, że to mózg wariata na papierze.

Wspomniane media chętnie publikują niesprawdzone informacje kompromitujące członków komisji weryfikacyjnej. W oparciu o rewelacje czołowych zainteresowanych restauracją WSI, donoszą o możliwości kupna aneksu do raportu „na bazarze”, czy wykreślenia za łapówkę dowolnego nazwiska z listy odpowiedzialnych za nieprawidłowości. Poza opiniami „ekspertów” nie przedstawiają jednak żadnych dowodów.

Cele tej akcji dezinformacyjnej są dwa. Po pierwsze, chodzi o ośmieszenie likwidatorów WSI. Posiadają oni wiedzę na temat patologicznej, często przestępczej działalności tego środowiska. Ważne jest więc przedstawienie ich, jako niewiarygodnych, niekompetentnych i skorumpowanych. Szczególnego znaczenia nabiera to w przededniu publikacji aneksu do raportu z likwidacji WSI. Strach przed jego ujawnieniem mobilizuje układ do wzmożonych wysiłków propagandowych.

Po drugie, przygotowywana jest instytucjonalna restauracja środowiska WSI. Proces weryfikacji został już technicznie sparaliżowany. Premier i jego ministrowie publicznie zapowiadają, że poczekają do czerwca, kiedy to mija ustawowy termin zakończenia weryfikacji, by przeprowadzić ją po swojemu. Posłuży do tego przyjęty ostatnio (na razie przez rząd) projekt nowelizacji ustawy o służbach wojskowych.

REKLAMA

Trudne czasy dla „fachowców”

Środowisko WSI usiłuje obecnie, z walną pomocą partii rządzącej, odzyskać pozycję zwornika patologicznego pięciokąta III RP. Pełniło ją przez lata, dzięki kontroli nad ważną częścią państwa, nieświadomości społeczeństwa, demoralizacji polityków, bezkarności mafii, słabości mediów i zachłanności biznesu. Od tamtego czasu wiele się jednak zmieniło. Wiedza o chorobie trawiącej państwo bezpowrotnie przeniknęła do sfery publicznej. Struktura politycznego oddziaływania tego środowiska została zniszczona. Jak intensywnych wysiłków nie podjęliby restauratorzy tego układu, pełna „normalizacja” jest już niemożliwa.

Bartłomiej Radziejewski

PRZECZYTAJ TAKŻE:

REKLAMA

"Służby jak sito"

"Platforma ofiarą obsesji" - wywiad z profesorem Andrzejem Zybertowiczem

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej