Niemiecka "Jamajka" a sprawa polska
To będą zapewne długie i trudne rozmowy – tak niemiecka prasa pisze o rozpoczętych dziś negocjacjach w sprawie utworzenia koalicji między zwycięskimi chadekami a liberałami z FDP i Zielonymi. Co może oznaczać dla Polski i przyszłości Unii Europejskiej powstanie w Niemczech tzw. koalicji jamajskiej?
2017-10-18, 15:09
Przed trzema tygodniami, w wyborach do niemieckiego parlamentu Bundestagu, blok ugrupowań chadeckich CDU/CSU Angeli Merkel zdobył najwięcej głosów, ale ciężko mówić o przekonującym zwycięstwie, gdyż uzyskane przez niego 32,9 proc. poparcie jest najgorszym rezultatem od 1949 roku. Na szczęście dla zwolenników chadecji, jej główny rywal – socjaldemokraci SPD pod dowództwem Martina Schulza, nie potrafili wykorzystać okazji i zdobyli uznanie jedynie 20,5 proc. głosujących, co jest najgorszym wynikiem od zakończenia II wojny światowej. Słabość obu głównych niemieckich partii wykorzystały mniejsze: antyimigrancka i eurosceptyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) - 12,6 proc., nieobecni przez cztery lata w parlamencie liberałowie (FDP) - 10,7 proc., a także Zieloni - 8,9 proc. i postkomunistyczna Partia Lewicy - 9,2 proc.
Powiązany Artykuł
SPD bierze Dolną Saksonię. "Wspaniałe zwycięstwo"
Co wyniki te oznaczają dla przyszłej niemieckiej koalicji?
Po pierwsze, nie dojdzie do utworzenia „wielkiej” koalicji CDU/CSU z SPD, gdyż zaraz po ogłoszeniu wyników, o przejściu do opozycji poinformowali socjaldemokraci. Nie wiadomo jednak, czy „nie zechcą” zmienić zdania, jeśli obecne rozmowy o utworzeniu rządu spełzną na niczym.
Po drugie, Angela Merkel na pewno nie utworzy nowego rządu z AfD, która jest uznawana za ugrupowanie skrajne i na rzecz którego chadecy stracili część rozczarowanych ich przesuwaniem na lewo wyborców. Nie zamierza wyciągać też ręki do postkomunistycznej Lewicy.
Po trzecie, po niedawnych wyborach w Dolnej Saksonii, będącej jednym z najludniejszych i najbardziej rozwiniętych gospodarczo regionów kraju, w których chadecy przegrali na rzecz socjaldemokratów, pozycja negocjacyjna szefowej rządu wobec ewentualnych koalicjantów uległa osłabieniu.
REKLAMA
Po czwarte, rozmowy o wspólnym rządzie mogą trwać długo, gdyż niemiecka konstytucja nie precyzuje czasu, w którym musi on powstać. Przed czterema laty do jego powołania potrzeba było 86 dni. Duże różnice programowe i poczucie pewności siebie liberałów i Zielonych – którzy zdają sobie sprawę, że Angela Merkel nie ma poza nimi właściwie innych opcji – mogą sprawić, że negocjacje mogą się przedłużać.
Stawka jest niezwykle wysoka, więc wszystkie trzy strony prężą muskuły. Kanclerz, podkreśla, że jest liderką najsilniejszego ugrupowania i że wynik wyborczy w Dolnej Saksonii nie osłabił jego pozycji. - Ze względu na nadzwyczajny polityczny skład uczestników rozmów, jakiego w historii RFN jeszcze nie było, rozmowy sondażowe muszą być intensywne i dotyczyć wielu obszarów tematycznych, a nie tylko służyć poznaniu się – wyjaśniła kanclerz.
Swego pewny jest także i lider liberałów Christian Lindner, który w jednym z wywiadów zaatakował liderkę chadecji przekonując, że Niemcy są obecnie niezdolne do podejmowania jakichkolwiek decyzji na szczeblu unijnym i że liczy na to, że wstrzyma się ona od "podejmowania decyzji, aż uzyska nową polityczną legitymację”.
Impuls z Wiednia
Lęk przed impulsem z Wiednia zdominował po ogłoszeniu wyborów w Austrii prawie całą niemiecką prasę. Wyniki oceniono jako zwrot na prawo i „zwycięstwo populizmu”, przewidując, że kierowanie Europą przez Angelę Merkel i Emmanuela Macrona stanie się jeszcze trudniejsze. Warto w tym miejscu zacytować wiele mówiące o niemieckiej polityce przestrogi komentatora "Sueddeutsche Zeitung" Petera Muencha, który podkreślił w swoim artykule, że austriacka prawica zwyciężyła "za pomocą ksenofobii, islamofobii i lęku przed deklasacją”, co pozwala dziś odnosić sukcesy w całej Europie. "Do perfekcji doprowadził tę politykę Viktor Orban na Węgrzech, który za pomocą tego populistycznego trójskoku zapewnia sobie władzę. Duch czasu wieje z tego kierunku i należy się obawiać, że siła tego wiatru jeszcze się zwiększy" – pisze dziennikarz. W jego opinii nie znaleziono jeszcze „skutecznej odtrutki na prawicowy populizm”. "Cena jest wysoka. Prawicy nie powstrzyma się, samemu grzesząc, lecz jedynie klarownymi ofertami dla wyborców. Konieczna jest polemika, a nie łaszenie się. Kto z tego rezygnuje, ten pozwala na to, by polityka pogrążała się w populizmie" - pisze Muench.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Sytuacja Polski w kontekście wyborów w Austrii
Ton tego, jak i wielu innych artykułów z niemieckiej prasy są sygnałami dla Angeli Merkel, że musi w taki sposób zmienić swoją politykę, by z jednej strony nie ulec samemu „prawicowemu populizmowi” w kwestiach migrantów, bezpieczeństwa itd., ale by potrafiła przekonać wyborców, że panuje się nad sytuacją.
Na razie jednak niemiecka kanclerz zdaje się przynajmniej oficjalnie bagatelizować problem, gdyż podkreślała po ogłoszeniu wyników austriackich wyborów, że różnice w polityce migracyjnej pomiędzy jej rządem a Sebastianem Kurzem z Austriackiej Partii Ludowej są bardziej natury retorycznej niż merytorycznej. - Austria chce uporządkować politykę migracyjną i sterować nią, ale sama przyjęła wielu uchodźców; licząc na mieszkańca jest ich nawet więcej niż w Niemczech - zaznaczyła.
Dobry wynik dla Polski
Jej słowa to jednak robienie dobrej miny do złej gry. Nie dość, że chadecy z powodu jej liberalnej polityki migracyjnej stracili część poparcia na rzecz AfD, to jeszcze sami pozostają w tej kwestii skonfliktowani. Europeista dr hab. Piotr Wawrzyk oceniał w wywiadzie dla PAP, że wynik austriackich wyborów oznaczają, że „trzeba będzie skorygować politykę otwartych drzwi dla imigrantów w ramach UE”, podkreślił również, że mamy do czynienia z „prestiżową porażką Niemiec” i zwycięstwem „polityki migracyjnej forsowanej przez kraje Grupy Wyszehradzkiej”.
PAP
REKLAMA
Pierwsze miejsce zajęła tam bowiem chadecka Austriacka Partia Ludowa (OeVP) pod dowództwem szykowanego na kanclerza Sebastiana Kurza, dotychczasowego ministra spraw zagranicznych, zdobywając 31,52 procent, na drugim miejscu znalazła się Socjaldemokratyczna Partia Austrii (SPOe) z wynikiem 26,86 procent, a określana jako prawicowo-populistyczna Austriacka Partia Wolności (FPOe) z poparciem na poziomie 26,04 procent głosów zajęła trzecie miejsce. Zdaniem prof. Wawrzyka rezultat tych wyborów jest "bardzo korzystny dla Polski i dla całej Grupy Wyszehradzkiej". W jego ocenie wygrana OeVP, która wypowiadała się przeciwko liberalnej polityce migracyjnej promowanej przez Angelę Merkel, to szansa na zawiązanie sojuszu między Wiedniem a państwami Grupy Wyszehradzkiej w sprawie polityki migracyjnej. Może też dojść do przystąpienia Austrii do Grupy Wyszehradzkiej, która wielokrotnie wypowiadała się krytycznie wobec postulatów Berlina.
Nowa koalicja i co dalej?
Co może oznaczać dla Polski i dla przyszłości Unii Europejskiej powstanie w Niemczech tzw. koalicji jamajskiej (nazwanej tak od kolorów trzech ugrupowań, analogicznych do flagi Jamajki). Jeśli Angeli Merkel uda się stworzyć koalicję rządzącą z liberałami z FDP i Zielonymi (trzy frakcje będą miały łącznie 393 mandaty w 709-osobowym parlamencie) to można już dziś założyć, że duże różnice programowe i animozje personalne sprawią, że wszystkie ugrupowania będą musiały zrezygnować z realizacji wielu obietnic wyborczych. Ośrodek Studiów Wschodnich ocenia, że „(…) należy się spodziewać wewnętrznych napięć niemal w każdej ważnej dziedzinie, poczynając od gospodarki i ochrony środowiska, poprzez energetykę, politykę europejską, a kończąc na bezpieczeństwie i obronności oraz kwestiach migracyjnych.”
W analizie czytamy, że jeśli ministrem spraw zagranicznych zostanie Cem Özdemir, to może to oznaczać ożywienie Trójkąta Weimarskiego i popieranie przez Niemcy reformy UE proponowanej przez prezydenta Francji. W przeciwieństwie do lidera liberałów Christiana Lindnera, Özdemir negatywnie wypowiadał się na temat Władimira Putina i opowiadał się za sankcjami wobec Rosji. Na tle mocno prorosyjskich prominentnych polityków zarówno partii lewicowych, jak i prawicowych, jest to głos wyjątkowy. Pytanie, czy jeśli zostanie on szefem dyplomacji, władze w Warszawie będą mogły liczyć na jego poparcie dla mocniejszego uderzenia w reżim na Kremlu, wzmocnienia wschodniej flanki NATO, a także zastopowania realizacji projektu Nord Stream 2.
Dla Polski problemem pozostanie to, że wszystkie ugrupowania prawdopodobnej koalicji opowiadają się za pogłębieniem współpracy w UE na zasadzie różnych prędkości i są raczej negatywnie nastawione do Stanów Zjednoczonych, w szczególności pod prezydenturą Donalda Trumpa. Do tego dochodzą jeszcze kwestie, krytycznych uwag formułowanych przez rząd w Berlinie pod adresem Warszawy, praw mniejszości polskiej w Niemczech, reparacji za II wojnę światową… lista sporów i zatargów jest długa. Jednak lista wspólnych celów i możliwych pól współpracy również.
REKLAMA
Petar Petrović
REKLAMA