"Wszystkie źródła mówiły, że to nie są osoby, które samodzielnie funkcjonują"

- Wszystkie źródła mówiły, że Marcin i Katarzyna P. są słupami, a za spółką stoją Jan P., pseudonim "Tygrys" i Marius Olech; plan śledztwa ABW wskazywał, że P. ma zdumiewającą ochronę w Trójmieście; śledztwo ws. Amber Gold zostało schrzanione - zeznał przed komisją Amber Gold Sylwester Latkowski, były redaktor naczelny "Wprost". - Może Marcin P. wymyślił nawet ten biznes, ale ktoś musiał w to zainwestować i pewnie zrobił to ktoś z półświatka trójmiejskiego - ocenił zeznający po nim były dziennikarz tygodnia Michał Majewski. 

2017-10-25, 20:33

"Wszystkie źródła mówiły, że to nie są osoby, które samodzielnie funkcjonują"
Były redaktor naczelny tygodnika "Wprost" Sylwester Latkowski podczas przesłuchania przez sejmową komisję śledczą ds. Amber Gold. Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski

Posłuchaj

Wiceprzewodniczący komisji i poseł Kukiz’15 Tomasz Rzymkowski o powiązaniu świata przestępczego z Amber Gold (IAR)
+
Dodaj do playlisty

W środę przed komisją śledczą ds. Amber Gold Latkowski znaczną część swoich zeznań poświęcił kwestii "układu trójmiejskiego", czyli powiązań świata przestępczego, biznesu, polityki i organów ścigania. - To by się nie udało, gdyby nie był ten parasol ochronny - mówił. - Ja nazywam Trójmiasto "małą Sycylią" - wskazał. - Ówczesne działania ABW odbierałem jako tak naprawdę tuszowanie sprawy, czyli pomniejszanie sprawy. To też oceniały osoby, które miały kontakt z nimi, i które współpracowały z ramienia CBŚ - dodał. 

Amber Gold powstała na początku 2009 r. i miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. Głośno o sytuacji spółki zrobiło się w lipcu 2012 r., kiedy należące do niej linie OLT Express zaczęły mieć kłopoty finansowe - zawieszono wówczas wszystkie rejsy regularne przewoźnika, a następnie firma poinformowała, że wycofuje się z inwestycji w linie lotnicze. Linie OLT Express upadłość ogłosiły pod koniec lipca 2012 r. Z kolei Amber Gold likwidację ogłosiła 13 sierpnia 2012 r. 

Na wstępie przesłuchania Latkowski oświadczył, że nigdy nie przekazał planu śledztwa ABW Marcinowi P., a wraz z innym dziennikarzem "Wprost" Michałem Majewskim odbył tylko jedno spotkanie z P. i jego małżonką Katarzyną i trwało ono godzinę i 50 minut. - Później były śladowe kontakty e-mailowe, sms-owe, może jakiś telefon, Marcin P. w pewnym momencie zaczął unikać kontaktu z nami - mówił. 

Doprecyzował, że o planie śledztwa dowiedzieli się kilka dni później, czyli 16 sierpnia. Tego dnia udało nam się zajrzeć z Michałem Majewskim do planu śledztwa i "wtedy wiedzieliśmy, że to jest jakiś gigantyczny skandal" - wskazał. 

REKLAMA

- To co w tym planie śledztwa przeczytaliśmy, wskazywało, że ten człowiek ma zdumiewającą ochronę w Trójmieście. To jest niemożliwe, żeby tak zachowywały się urzędy skarbowe, sądy - mówił. - To jego wyjście, to, że system bankowy nie reagował, tak, jak powinien reagować - dodał. 

źródło: TVP Info

Szefowa komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS) pytała, czy w założeniach śledztwa było założenie, aby wyjaśniać, kto stoi za Marcinem P. - My odbieraliśmy to, że tutaj jedynymi osobami, na których się trzeba skupić, a to jeszcze tak nie do końca, bo chociażby nie zabezpieczyć majątku właściwie, to byli Marcin i Katarzyna P. - odpowiedział Latkowski. 

Podkreślił też, że wraz z Majewskim apelowali o przeniesienie śledztwa dotyczącego Amber Gold z Trójmiasta. Wassermann dopytywała, czy dziennikarze "Wprost" badali, dlaczego sprawa Amber Gold była w ten sposób prowadzona. - Wprost nam mówili śledczy i osoby w prokuraturze, że śledztwo było prowadzone od 2009 r., ale zostało schrzanione - odpowiedział. 

REKLAMA

Sprawą dot. Amber Gold - po zawiadomieniu złożonym przez Komisję Nadzoru Finansowego, że spółka ta prowadzi działalność bankową bez stosowanego zezwolenia - zajmowała się od końca 2009 r. Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz. W czerwcu 2012 r. postępowanie ws. Amber Gold przejęła gdańska prokuratura okręgowa. Ta prokuratura postawiła w sierpniu 2012 r. Marcinowi P. pierwszy zarzut. Jesienią 2012 r. śledztwo przeniesiono do Prokuratury Okręgowej w Łodzi, która w czerwcu 2015 r. sporządziła akt oskarżenia ws. Amber Gold. 

- Wszystkie źródła mówiły, że to nie są osoby, które samodzielnie funkcjonują, czyli musiały mieć pomoc - powiedział Latkowski. Dopytywany przez przewodniczącą komisji, co to znaczy, Latkowski odpowiedział, że "no, że są słupami". 

Jak dodał, według źródeł to Jan P., pseudonim "Tygrys" i gdański biznesmen Marius Olech stoją za powstaniem OLT i Amber Gold. - Okazało się, że wiele źródeł mówiło wprost - i mówię tu o wielu źródłach - o przestępcach, byłych policjantach, byłych funkcjonariuszach służb specjalnych i obecnych wtedy funkcjonariuszach, którzy wprost mówili nam, że według nich historia ma wyglądać w ten sposób, że "Tygrys" miał dać 5 mln złotych, albo dolarów - musiałbym sprawdzić notatki - relacjonował Latkowski przed komisją. - Te pieniądze zostały mu zwrócone, tutaj osobą, która odegrała też rolę był Marius O. - dodał.

Latkowski wskazywał, że z pozyskanych informacji wynikało, iż Olech miał tendencję do tego, by robić różne interesy poprzez "podstawione osoby". - Metodą funkcjonowania Olecha, według naszych źródeł, to były właśnie słupy. To nam nawet pasowało do wersji Amber Gold. To jest człowiek, który obraca niebotycznymi pieniędzmi, który potrafi przepuścić potężne pieniądze - powiedział. 

REKLAMA

Mówił też o kwestii obsługi prawnej szefów Amber Gold oraz Olecha. - Gdy przygotowywałem się do tej komisji, przypomniałem sobie, że Marcin P. i Katarzyna P. pytani (podczas spotkania z Latkowskim i Majewskim w sierpniu 2012 r. - PAP) kto ich obsługuje prawnie, wymienili Łukasza Daszutę i kancelarię Glanc. Tak wymienili - mówił. 

- Jakbyście państwo sprawdzili kto, kogo reprezentuje: Katarzynę P., Marcina P., Mariusa Olecha, to np. prawnik, który dwa lata temu był związany partnersko z kancelarią Glanc. Taka jakaś zbieżność, na ilość kancelarii tam, że w pomocy prawnej korzysta się z tej samej kancelarii - stwierdził. 

Latkowski mówił też, że według jego źródeł, u Olecha często pojawiali się politycy. W tym kontekście wymienił m.in. prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego. - Oni byli zresztą w bliskich relacjach. Te relacje przestały być bliskie, kiedy wybuchła sprawa Amber Gold, to o tyle ciekawe - powiedział Latkowski. Jak mówił, Sopot to małe miasto. - To, że się ludzie znają, ocierają, wynika z tego, że na wielu imprezach oni się wszyscy spotykają. Taka jest prawda, że tam gangsterzy, biznesmeni, politycy się ocierają - mówił. 

źródło: TVP Info

REKLAMA

- Ja nazywam Trójmiasto "małą Sycylią", tam się zatarły granice, że z kimś się nie bywa, z kimś się nie powinno bywać. Tam po prostu tak jest - zaznaczył świadek. W trakcie przesłuchania Latkowski poruszył też kwestię syna byłego premiera, Michała Tuska. Pracujący w Porcie Lotniczym Gdańsk Michał Tusk współpracował z należącymi do Amber Gold liniami lotniczymi OLT Express, co stało się wiadome publicznie już po upadku tych linii.

Latkowski tłumaczył, że na początku sierpnia Cezary Szymanek, redaktor naczelny "Bloomberg Businessweek Polska", magazynu, który przeprowadził wywiad z szefem Amber Gold, wspomniał, że Marcin P. powiedział mu o współpracy z Michałem Tuskiem. 

Do spotkania ówczesnych dziennikarzy "Wprost" z Michałem Tuskiem doszło w Gdańsku 7 sierpnia 2012 r. - Michał Tusk wykazał się zdumiewającą otwartością. W pewnym momencie stwierdził, że on nam wszystko wyjawi, powiedział, że się może zalogować na skrzynkę pocztową swoją - tę skrzynkę taką słynną Józefa Bąka, którą się posługiwał - mówił Latkowski. Dodał, że otworzył komputer, a Tusk zalogował się na tę skrzynkę. - I mail po mailu tłumaczył nam - on chciał jakby też, żeby czegoś nie przeoczyć - jak wyglądało zawarcie współpracy z Marcinem P. - mówił świadek. 

Według niego "naprawdę Michał Tusk, być może dlatego, że był dziennikarzem, być może dlatego, że uważał, że prędzej czy później, pewne rzeczy wyjdą, naprawdę w sposób bardzo otwarty opowiadał o swojej współpracy". 

REKLAMA

źródło: TVP Info

- Nie odniosłem wrażenia, że kłamał, czasami, chwilami coś tam motał, ale to mogło wynikać po prostu ze stresu, z tego, że najzwyczajniej w świecie mógł poplątać pewne fakty, było kilka nieścisłości, często sam stwierdzał, że pewne rzeczy są "słabe", jak on określa, "słabe", czyli, że ta współpraca szła za daleko, albo nie tak powinna wyglądać - powiedział Latkowski. 

- Uważam, że Michał Tusk bardzo szczerze z nami rozmawiał (...), uważam, że Michał Tusk w rozmowie ze mną i Michałem Majewskim rozmawiał szczerze (...). Mieliśmy świadomość, ale też Michał Tusk, że to będzie sprawa polityczna, bo to jest normalne, to jest syn premiera i, że to zostanie ubrane w sos polityczny. Ale to nie jest człowiek, który z nami w coś grał (...) Dla mnie Michał Tusk w rzetelny sposób przedstawił nam swoją historię, ta historia była spójna, nie oszukiwał nas, nie okłamywał nas - powiedział Latkowski. 

Odniósł się też do spotkania dzień później z małżeństwem P. Latkowski stwierdził, że Marcin i Katarzyna P. współpracę z Michałem Tuskiem przedstawili w taki sposób, że oni właściwie nie chcieli, bali się nawiązywać z nim współpracę. - Uważali, że to jest człowiek, tak sądzili, że to może być człowiek wsadzony specjalnie do nich. Opowiedzieli, że on sam wykonał telefon do Marcina P., poprosił o spotkanie, jak był jeszcze dziennikarzem "Gazety Wyborczej" - relacjonował. 

REKLAMA

Jak zeznał, podczas rozmowy z małżeństwem P. pytał wraz z Majewskim, czy w momencie, kiedy zrobiło się już "gorąco" wokół Amber Gold, próbowali poprzez Michała Tuska wpływać na "ojca czy też, żeby wyciągnął pewne informacje". - Oni zaprzeczyli, że nigdy tego nie zrobili - mówił Latkowski. Dodał, że "Marcin P. liczył na to, że zgrillujemy Michała Tuska, tak czuliśmy". 

Poseł PiS Stanisław Pięta pytał świadka, jak ocenia to, że Michał Tusk najpierw jako dziennikarz pisał artykuły o liniach lotniczych OLT, a następnie zgłosił się do właściciela tej firmy z propozycją zatrudnienia. - Michał Tusk sam określił, że to jest słabe (...) i sam też o tym opowiadał, sam się do tego przyznał - odparł Latkowski.

***

- Po rozmowie z małżeństwem P. miałem przeświadczenie, że mamy do czynienia z figurantami; może Marcin P. wymyślił nawet ten biznes, ale ktoś musiał w to zainwestować i pewnie zrobił to ktoś z półświatka trójmiejskiego - mówił b. dziennikarz "Wprost" Michał Majewski, który zeznawał przed komisją śledczą po Sylwestrze Latkowskim. 

REKLAMA

Majewski nawiązał do spotkania do jakiego doszło 7 sierpnia 2012 z Marcinem i Katarzyną P. Jak relacjonował, Marcin P. mówił im, że ma rodzinę w Niemczech i pomysł na biznes przywieziony był stamtąd. - Być może on sobie przywiózł ten pomysł skądś, nie wykluczam tego, natomiast ktoś go musiał wyposażyć w pieniądze - mówił Majewski. Po tej rozmowie - jak zeznał świadek - miał przeświadczenie, że "mamy do czynienia z figurantami".

żródło: TVP Info

- O przeszłości samego P. z 2008 czy 2009 roku znani oficerowie służb, prokuratorzy, ludzie z świata przestępczości mało wiedzieli, bo to był kompletnie nikt, to był moim zdaniem człowiek wynajęty do tego przedsięwzięcia, słup mówiąc językiem slangowym - powiedział Majewski. 

- Ludzie mają różne inspiracje i pomysły biznesowo lepsze lub gorsze, ale muszą być wyposażeni w pieniądze - mówił świadek. Zaznaczał, że były informacje, że kiedy Marcin P. był zwalniany z aresztu w 2009 r. jego dochód roczny to było 500 zł i miał fatalną sytuację finansową. - A potem to się rozpędza do nieprawdopodobnych rozmiarów i oni są po prostu milionerami. I to nikogo kompletnie nie dziwi, nie zastanawia, nikt się temu nie przygląda - wskazał. 

REKLAMA

Majewski mówił, że twórcy Amber Gold tłumaczyli podczas spotkania, że środki na uruchomienie Amber Gold pochodziły z ich wcześniejszego biznesu - byli pośrednikami finansowymi dla dużych banków i tam zarobili duże pieniądze. - Ale to przecież było rozpędzone do takich rozmiarów, mówię o Amber Gold i OLT, że nie brzmiało to dla mnie prawdopodobnie - zaznaczył. 

Jak dodał, "najczęściej pojawiająca się teza była taka, że ktoś ze światka przestępczości, czy z takiej szemranej strefy trójmiejskiego biznesu, postanowił po prostu zainwestować w to przedsięwzięcie i to przedsięwzięcie wypaliło, okazało się sukcesem". 

źródło: TVP Info

Zaznaczył przy tym, że po rozmowie z małżeństwem P. szybko nabrał wątpliwości co do tego, czy oni inwestują pieniądze od klientów Amber Gold w złoto. - Oni inwestowali w mnóstwo różnych rzeczy, np. kupowali sobie apartamenty, wypłacali sobie gigantyczne pieniądze za pracę na rzecz Amber Gold, tam były umowy opiewające na miliony złotych. Kupowali kamienice w Trójmieście, więc było widać, że te środki przeznaczane są na inne cele i było zadziwiające, że nikt nie zwrócił na to uwagi - mówił. 

REKLAMA

Dodał, że pieniądze z Amber Gold były "przepompowywane" do linii lotniczych OLT i "tam przepalane" na rozpędzenie tego lotniczego przedsiębiorstwa. 

W połowie 2011 r. spółka przejęła większościowe udziały w liniach lotniczych Jet Air, następnie w niemieckich OLT Germany, a pod koniec 2011 r. w liniach Yes Airways. Powstała wtedy marka OLT Express, pod którą działały linie OLT Express Regional (z siedzibą w Gdańsku, wykonujące rejsowe połączenia krajowe) oraz OLT Express Poland (z siedzibą w Warszawie, które wykonywały czarterowe przewozy międzynarodowe). Linie OLT Express rozpoczęły działalność 1 kwietnia 2012 r.; upadłość ogłosiły pod koniec lipca 2012 r. 
Zdaniem Majewskiego "cały problem" z Amber Gold polega na tym, że "na poważnie zaczęto się nią zajmować zbyt późno, żeby odkryć karty z dalekiej przeszłości". 

Jarosław Krajewski (PiS) pytał, czy "siła i możliwości układu trójmiejskiego paraliżowały działania instytucji, które powinny stać na straży praworządności". 

- Wydaje mi się, że oni musieli mieć jakichś protektorów po prostu dla tej swojej działalności. W pewnym momencie istnienie takiej dużej firmy jak Amber Gold, wyposażonej w bardzo duże pieniądze, linie lotnicze przy tym przedsięwzięciu, było akceptowane przez gdański establishment. Oni byli dużymi darczyńcami dla różnych instytucji, jest historia z zoo, z przekazywaniem pieniędzy na Kościół, jest historia z przekazywaniem bardzo dużych pieniędzy na film o Wałęsie. Więc fajnie jest mieć takie przedsiębiorstwo u siebie, które hojnie wspiera różnego rodzaju przedsięwzięcia - ocenił świadek. 

REKLAMA

Dziennikarz nawiązał też do wcześniejszych zeznań Latkowskiego, który powiedział, że wraz z Majewskim otrzymali notatkę ABW. Zwrócili uwagę na jeden jej fragment dotyczący powstania linii OLT Express, że w domu gdańskiego biznesmena Mariusa Olecha miało dojść do spotkania "chyba z panem Wicherkiem (ówczesny właściciel linii lotniczych Jet Air Krzysztof Wicherek) i Marcinem P.". 

Majewski mówił, że wraz z Latkowskim na samym początku 2013 r. spotkali się z osobą, która była blisko związana z Olechem. I - jak mówił - ten człowiek powiedział im o spotkaniu w 2010 r., do którego doszło w domu Olecha, na którym był Marcin P. 
Świadek zaznaczył, że w notatce ABW jest mowa w kontekście takiego spotkania o 2011 r., ale według niego, ich rozmówca mówił o 2010 r. - Czyli o dwóch różnych spotkaniach. On nie mówił o spotkaniu z Wicherkiem, mówił o 2010 r. - powiedział Majewski. 

Dodał, że ich rozmówca "powiązał tę rzecz z jeszcze jedną informacją, że tego samego dnia do biura Olecha miał przybyć Jan P. ps. "Tygrys" i miał mieć jakąś teczkę i ten informator interpretował to w ten sposób, że to jego zdaniem musiały być po prostu pieniądze". Zaznaczył jednocześnie, że była to jednoźródłowa informacja, której nie mogli potwierdzić w drugim źródle. 

Pytany o relacje Jana P. ps. "Tygrys" z Marcinem P. Majewski powiedział, że prowadząc wraz z Latkowskim w 2012 r. rozmowy w Gdańsku, trzymali się tezy, że Marcin P. i Katarzyna P. "to są jednak figuranci i ludzie wydelegowani do jakiegoś zadania, których ktoś zaopatrzył w pieniądze". - Wskazywano nam bardzo często na nazwisko "Tygrysa" i to było niejednokrotnie - dodał. 

REKLAMA

Majewski w trakcie przesłuchania odniósł się też do sprawy syna byłego premiera, Michała Tuska, tłumacząc, że był to pierwszy element historii Amber Gold, którym zajął się razem z Latkowskim. - Było dla mnie oczywiste jako dziennikarza, że to jest temat, że to jest historia, jeżeli syn urzędującego premiera pojawia się w firmie, która jest podejrzewana o jakieś niejasności, to jest temat dziennikarski - wyjaśnił Majewski. 

Jak mówił, Michał Tusk znalazł się etycznie w bardzo trudnej sytuacji w związku ze swoją pracą na rzecz Marcina P. z kilku powodów. - Po pierwsze dlatego, że będąc jeszcze dziennikarzem doradzał panu P. w kwestiach lotniczych, wysyłał do niego maile, w których proponował mu różne rozwiązania, które byłyby dla niego korzystne na rynku lotniczym. Po drugie potem doszło do takiej dwuznacznej sytuacji w mojej ocenie, gdzie szef lotniska proponuje Michała Tuska panu P. jako pracownika. Uważam, że to jest sytuacja etycznie taka trudna, dlatego, że na tym lotnisku działają też inne firmy lotnicze, więc to była taka nierównowaga konkurencyjna - powiedział Majewski. Jak ocenił, kolejnym błędem Michała Tuska było posługiwanie się skrzynką mailową, gdzie używał nieprawdziwego nazwiska Józef Bąk. 

- Myślę, że doszło też do poważnych zaniedbań ze strony służb specjalnych przy tej okazji. Jeżeli przy takiej firmie pojawia się syn premiera, no to kilku smutnych panów powinno przyjść do takiego Michała Tuska i powiedzieć mu, że tutaj pracować nie powinien, i że nie jest to odpowiednie miejsce dla niego - ocenił Majewski. 

Witold Zembaczyński z Nowoczesnej pytał natomiast Majewskiego, czy z Latkowskim próbowali docierać do "jakichś interesujących nazwisk klientów Amber Gold, którzy byli klientami inicjującymi". 

REKLAMA

- Nie wiedzieliśmy tego. Ja myślałem, że to jest ciekawy wątek, aby zbadać te pierwsze lokaty, ale nigdy nie udało nam się zdobyć informacji, kto był pierwszym lokującym. To byłoby rzeczywiście interesujące - odpowiedział. 

- Nie wiem czy tam jest jakiś klucz, odpowiedź na nurtujące nas pytania, ale nie udało nam się tego zrobić - dodał świadek

fc

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej