Gdzie ci antysemici

Liberalne środowiska stanęły przed nie lada zadaniem. Przez postępową Europę przetoczyła się fala antysemityzmu.

2009-02-01, 06:10

Gdzie ci antysemici

Liberalne środowiska skupione m.in. wokół "Gazety Wyborczej" stanęły przed nie lada zadaniem. Przez postępową Europę przetoczyła się fala antysemityzmu.

Przed nie lada dylematem stanęły postępowe środowiska polskie, z „Gazetą Wyborczą” na czele, w związku z antyizraelskimi manifestacjami w całej Europie. Przez lata piętnowały i zwalczały one tradycyjną polskość, której rzekomo integralnym elementem zawsze był antysemityzm. Tymczasem salonowi postępowcy musieli ze zdumieniem obserwować, że to Paryż, Bruksela, Berlin i Londyn wybuchły przy okazji wojny w Gazie niechęcią do Żydów. W każdym z tych miast antyizraelskie zbiegowisko zgromadziło od kilku do kilkudziesięciu tysięcy aktywistów. A w Warszawie marne trzy setki.

Światła Europa była przez Salon zawsze pokazywana jako niedościgniony wzór do naśladowania. Gdy u nas był antysemityzm bez Żydów, tam urządzano festiwale kultury żydowskiej. Gdy u nas opluwano Michnika, tam wielbiono Sormana. A teraz? Włosi chcą, jak za Mussoliniego, bojkotować żydowskie sklepy, Kanadyjczycy – wyprosić ze swoich uczelni żydowskich wykładowców, a Nowozelandczycy - zmusić tenisistkę pochodzenia żydowskiego do wycofania się z prestiżowego turnieju. A nad Wisłą cisza i spokój. Żadnych ekscesów, tumultów, pogromów. Paruset zainteresowanych okazało swoje sympatie na kameralnych manifestacjach. O konflikcie dyskutują w opiniotwórczej prasie jajogłowi. Tak jak powinno być w normalnym, pozbawionym uprzedzeń społeczeństwie.

Co gorsza - dla wielbicieli Adama Michnika - jeśli prześledzić, kto występuje dziś w obronie Izraela, a kto go niewybrednie atakuje, okazuje się, że podział ról jest dokładnie odwrotny od tego, który moraliści z „Gazety” przez lata kreślili. Zaściankowe, zniewolone przez tradycję „oszołomstwo” sympatyzuje z Izraelem. A tolerancyjna, wykształcona i postępowa lewica epatuje antysemityzmem. Wbrew twierdzeniom postępowców z Czerskiej, umiłowanie związków jednopłciowych, wiara w globalne ocieplenie i seksualny promiskuityzm nie idą w parze ze zdrowym rozsądkiem i brakiem uprzedzeń. To właśnie „tęczowi” i „zieloni” są dziś w awangardzie ruchu antysemickiego.

REKLAMA

Nie pojedyncze przypadki

Lewicowy antysemityzm nie jest już dziś marginesem. Dotyczy bowiem wszystkich istotnych grup w obrębie postępowych środowisk, od zwykłych uczestników antyżydowskich manifestacji, po wysublimowanych ideologów nowej lewicy, tworzących najbardziej pokrętne konstrukcje myślowe dla uzasadnienia, że planowe zabijanie izraelskich cywilów to walka o wolność, a przypadkowe uśmiercenie mieszkańca Strefy Gazy – to terror i imperializm. To prawicowe rządy Zachodniej Europy obrywają dziś od swoich politycznych przeciwników za popieranie Izraela.

Szanujące swoją reputację i odbiorców medium, po konstatacji, że jego diagnozy były chybione, a prognozy niewarte funta kłaków, bije się w piersi i zmienia linię. A „Gazeta”? Nic. Po wielu latach rozwodzenia się przy najbardziej błahej okazji nad genezą, charakterem i konsekwencjami „polskiego antysemityzmu”, gdy jak na dłoni widać jego brak nad Wisłą, a obfitość za Odrą, filosemici z Czerskiej nawet się na ten temat nie zająknęli. Poza zdawkowymi, depeszowymi informacjami o demonstracjach w europejskich metropoliach, jedynie Paweł Smoleński zauważył w publicystycznym tekście „Oskarżać Izrael jest w modzie”, że „źle się czuję, gdy słyszę, że ktoś jest „pro” (...) Zabiera to z rozmowy malutkie słówko „ale”, kasuje wątpliwości, wycisza pytania.” Jakby to właśnie postawy „pro”, a nie zmasowany szturm antysemityzmu był istotą ostatnich wydarzeń. Dziwi tak lakoniczne, by nie powiedzieć skandalicznie wybiórcze potraktowanie sprawy. Zwłaszcza przez gazetę, która z wyplenienia antysemityzmu w Polsce uczyniła swoją misję, a na antyżydowskich represjach z czasów PRL-u zbudowała swoją heroiczno-martyrologiczną legendę.

Co jest przyczyną tego wymownego milczenia? Czyżby wstyd przed przyznaniem się do fałszywości swoich diagnoz? A może lęk przed niechybnym rozpadem przetransponowanego w umysły milionów obrazu Polski, jako antysemityzmem stojącej? Czy też niechęć do rezygnacji z tak wygodnego propagandowego kija na oponentów? Bo przecież morał z całego tego zamieszania jest prosty: antysemityzm i nietolerancja nie są, i nigdy nie były, koniecznymi składnikami przywiązania do tradycji i religii. Występują na peryferiach każdego masowego ruchu społecznego i w ideologiach zbudowanych na pseudonaukowych dogmatach. Chcąc kontynuować swoją krucjatę postępu i tolerancji, „Gazeta”, musiałaby odwrócić swoje ideologiczne sojusze. Albo, chcąc być konsekwentnie lewicowo-liberalna, zacząć być „propalestyńska”.

REKLAMA

Jednak nic nie wskazuje na wybranie przez nią jednej z tych opcji. Możemy oczekiwać raczej kontynuacji i pogłębiania się tej schizofrenii byłego „największego dziennika między Łabą a Władywostokiem”. O ile więc w ostatnim dwudziestoleciu załamywaliśmy ręce nad głoszonymi przez „Gazetę” tezami o „antysemityzmie bez Żydów”, to teraz pozostanie nam chyba tylko śmiać się z jej walki z antysemityzmem bez antysemitów.

Bartłomiej Radziejewski

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej