Jak list Rokity do Geremka trafił w ręce Kiszczaka
Dramatyczny apel w sprawie niszczenia dokumentów komunistycznej bezpieki napisany w 1990 roku przez Jana Rokitę do Bronisława Geremka, jednego z najważniejszych ówczesnych polityków obozu postsolidarnościowego, trafił ostatecznie do… szefa tejże bezpieki - Czesława Kiszczaka. W jego archiwum po 28 latach udało się odnaleźć oryginał listu.
2019-02-21, 06:00
Nieznane materiały z archiwum Hoovera - raport specjalny >>>
Jan Rokita list doskonale pamięta. - Nawet to – opowiada - w jakich okolicznościach go pisałem. Byłem coraz bardziej zdesperowany, gdyż nie udawało mi się zatrzymać procederu niszczenia bezcennej dokumentacji MSW, pomimo że miałem bardzo mocne dowody, i poruszyłem sprawą „wszystkich świętych”, z premierem włącznie – relacjonuje.
Dwie strony maszynowego papieru z zamaszystym podpisem. W górnym prawym rogu na pierwszej stronie data, a po środku adresat: Bronisław Geremek, który stał wówczas na czele Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. OKP zrzeszał w tamtym czasie 161 posłów oraz prawie wszystkich senatorów wybranych z list opozycyjnego Komitetu Obywatelskiego w tzw. wyborach kontraktowych.
Jan Rokita: list mógł wykraść agent - czytaj więcej >>>
REKLAMA
Rokita opisuje w liście skierowanym do profesora Geremka proceder niszczenia dokumentów w MSW, jeszcze przed likwidacją Służby Bezpieczeństwa. Podaje konkretne przykłady, cytuje relacje świadków. Nie ukrywa emocji związanych z jawnym łamaniem prawa przez resort spraw wewnętrznych, który nie robi z tego „szczególnej tajemnicy”. - Świadczą o tym przypadki takie – pisze Rokita do Geremka – jak jawne rozpalanie w lasach ognisk przez funkcjonariuszy MSW, w których [później] okoliczna ludność znajduje niedopalone resztki materiałów operacyjnych MSW. W posiadaniu kierowanej przeze mnie Komisji Nadzwyczajnej znajdują się materialne dowody takich działań.
Rokita nie chce – jak sam to ujmuje w liście - „być w przyszłości wymieniany przez historyków jako ten, z którego winy zniszczono te materiały”. Apeluje więc o „podjęcie próby przekonania Rządu, że w kwestii tej nie można pozostać bezczynnym”. Tym bardziej, że do Biura C, tuż przed kolejną akcją niszczenia dokumentów bezpieki (25 stycznia 1990 r.), przybyła „grupa radzieckich ekspertów”. Z szefostwem Wydziału V Biura C, który zajmował się m.in. obsługą Połączonego Systemu Ewidencji Danych o Przeciwniku (tzw. PSED), kontaktował się pracownik KGB Trupkin (w liście Rokity pada tylko jego nazwisko), sugerując pracownikom MSW „upłynnienie pewnych materiałów tego wydziału”.
Po ponad 28 latach udało się odnaleźć oryginał listu opisującego ten proceder. Jak się okazuje, trafił on do samego głównego bohatera historii w nim opisanej, bo nadzorującego wówczas MSW, generała Czesława Kiszczaka. Potem wraz z archiwum, w ramach tzw. „Kiszczak Papers”, trafił do amerykańskiego Stanford, gdzie znaleźli go dziennikarze „Polskiego Radia” i „Rzeczpospolitej”.
W jaki sposób korespondencja prowadzona między postsolidarnościowymi politykami znalazła się w archiwum byłego szefa komunistycznej bezpieki? Tego nie wiadomo. Jan Rokita, któremu to opowiedzieliśmy, był zaskoczony. Przypuszcza, że list mógł zostać przekazany drogą oficjalną w trybie interwencyjnym. Ale czemu w takim razie do generała trafił oryginał, a nie kopia? Generał Kiszczak, Bronisław Geremek, a także ówczesny premier Tadeusz Mazowiecki już nie żyją.
REKLAMA
- Wiele wskazuje na to – mówi dr Marek Lasota, autor m.in. książki „Wojtyła na podsłuchu”, dziś dyrektor Muzeum AK w Krakowie - że dokumenty niszczono wybiórczo, w większości wypadków zachowując kopie na mikrofilmach. Mijający czas dowiódł również, że materiały ważne bezpieka skrzętnie przechowywała w ukryciu. I były to oryginały. Jak widać, list Jana Rokity do Geremka podzielił los tej właśnie reszty, do dziś nieznanej części materiałów Służby Bezpieczeństwa, lądując w rękach nadzorującego bezpiekę generała.
Tomasz Krzyżak, Piotr Litka, Wiktor Świetlik
REKLAMA